Fastlane milionera. MJ DeMarco

Fastlane milionera - MJ  DeMarco


Скачать книгу
internetowego. Ulepszyłem moją stronę internetową i nauczyłem się projektowania graficznego oraz pisania sloganów reklamowych. Konsumowałem wszystko, co mogło mi pomóc.

      Wtedy, pewnego dnia, nastąpił przełom – odebrałem telefon od pewnej firmy z Kansas, która piała z zachwytu nad moją stroną internetową. Ludzie ci chcieli, abym zaprojektował taką stronę także dla nich. Ponieważ moim głównym zajęciem nie było projektowanie stron internetowych, zgodziłem się na 400 dolarów. Oni uznali, że to praktycznie za darmo i w ciągu 24 godzin zbudowałem dla ich firmy stronę internetową. Byłem podekscytowany. W 24 godziny otrzymałem większość kwoty miesięcznego czynszu. Wtedy, zbiegiem okoliczności, mniej niż 24 godziny później, odebrałem następny telefon od firmy z Nowego Jorku, która prosiła o to samo – nową stronę www. Zaprojektowałem ją za 600 dolarów, a jej ukończenie zajęło mi dwa dni. Miałem pieniądze na następny czynsz!

      Zdaję sobie sprawę, że to nie jest dużo pieniędzy, ale przejście od ubóstwa do 1000 dolarów w trzy dni było jak wygrana 50 milionów dolarów na loterii Powerball. Moje pierwsze kilka miesięcy w Phoenix upłynęło na „nabieraniu przyczepności”. Po raz pierwszy w życiu utrzymywałem się samodzielnie. Nie byłem żadnym chłopakiem od kwiatków, nie sprzątałem stolików, nie dowoziłem pizzy, nie żyłem na koszt mamy. Byłem samozatrudnionym! Było to momentalne przyspieszenie, wiatr w plecy, który zapowiadał zmianę kierunku, w stronę nowego wszechświata tworzenia bogactwa.

      Coś jednak nadal było nie w porządku. Miałem pewność, że czegoś brakowało. Większość moich wpływów była związana z projektowaniem stron internetowych, a nie z moim biznesem reklamowym w Internecie. Moje dochody były powiązane z moim czasem – konstruowaniem witryn internetowych. Więcej zleceń oznaczało więcej poświęcanego czasu, a gdy nie pracowałem, dopływ pieniędzy się urywał. Mój czas był sprzedawany za pieniądze.

Nowe równanie, które przynosi przyspieszone bogactwo

      Zimą przyjechał w odwiedziny znajomy z Chicago. Pokazałem mu swoją stronę internetową. Był zaszokowany liczbą jej odwiedzin. Co minutę otrzymywałem zapytania o ceny wynajęcia limuzyn z całego świata. Ile za limuzynę z Bostonu do Worcester? Ile z JFK do Manhattanu? Przejrzeliśmy moją skrzynkę pocztową – było w niej 450 e-maili. Po dziesięciu minutach i odświeżeniu skrzynki było ich już o 30 więcej. E-maile przychodziły po kilka na minutę. Kolega zaproponował: „Stary! Znajdź sposób, żeby zamienić je w pieniądze”.

      Miał rację, ale jak to zrobić? W jaki sposób mogę zaspokoić prawdziwą potrzebę? Zostawił mnie z tym wyzwaniem i zamierzałem stawić mu czoło. Kilka dni później stworzyłem ryzykowne, niesprawdzone rozwiązanie i podjąłem próbę. Co zrobiłem? Zamiast sprzedawać miejsca na reklamę, zacząłem sprzedawać kontakty. Był jednak pewien problem. Ten rodzaj zarobkowania był nowy i bezprecedensowy. W dodatku musiałem przekonać klientów, że ta metoda biznesu opłaca im się i nie miałem żadnych danych, pozwalających przewidzieć, czy się to uda. Pamiętaj, były to późne lata 90. i tworzenie kontaktów w przestrzeni internetowej nie zostało jeszcze wynalezione, przynajmniej do chwili, kiedy tego dokonałem.

      Tak czy owak, podjąłem ryzyko i wprowadziłem swój program w życie. Oczekiwałem, że ta zmiana na krótko zabije moje dochody, i tak się stało. Przewidywałem, że sukces przyjdzie po miesiącach, o ile w ogóle system będzie działał. W pierwszym miesiącu wygenerował on (o zgrozo) 473 dolary. Aby wypełnić lukę w dochodach, zbudowałem więcej stron internetowych. Drugiego miesiąca dochód wyniósł 694 dolary, trzeciego 970, potem 1 832, 2 314, 3 733 i tak dalej. Plan działał!

      Moje dochody, wpływy i aktywa rosły w postępie geometrycznym, ale nie bez problemów. W miarę zwiększania się liczby odwiedzin strony, rosła również liczba skarg, komentarzy i wyzwań. Ulepszenia bazowały bezpośrednio na sugestiach klientów. W ciągu dni, a czasami godzin, wprowadzałem w życie ich pomysły. Stałem się znany z odpowiedzi na e-maile swoich klientów w ciągu kilku minut lub godziny zegarowej. Nauczyłem się wrażliwości na konsumentów i biznes „eksplodował”.

      Dni pracy wydłużyły się i stały się wyzwaniem. 40 godzin to były wakacje. Typowy tydzień pracy wynosił 60. Dni i weekendy zlewały się ze sobą w jedno. Podczas gdy moi nowi znajomi chodzili na imprezy, bawili się i pili, ja tkwiłem w moim malutkim pokoiku i dopracowywałem kod. Nie wiedziałem, czy był czwartek, czy sobota i nie miało to znaczenia. Dobra strona tej ciężkiej pracy była następująca: nie miałem wrażenia, że pracuję – tak naprawdę lubiłem to. Nie miałem pracy. Miałem siłę, aby dokonać zmian. Tysiące ludzi korzystało z czegoś, co sam stworzyłem, a to uzależniło mnie od całego procesu. Osiągnąłem coś!

      Zacząłem gromadzić słowa uznania od klientów.

      Dzięki Tobie mój biznes urósł dziesięciokrotnie.

      Twój biznes doprowadził mnie do mojego największego klienta.

      Twoja firma miała ogromne znaczenie dla rozwoju mojego biznesu.

      Owe informacje zwrotne były walutą bogactwa. Nie tonąłem jeszcze w dostatku, ale czułem się bogaty.

Mój udawany skrót do bogactwa

      W 2000 roku mój telefon zadzwonił z innym typem zapytania. Firma inwestująca w rozwijające się przedsięwzięcia technologiczne chciała wiedzieć, czy zgodziłbym się sprzedać biznes. W tym roku szaleństwo „kropka.com” było u szczytu popularności. Dzień nie mijał bez niesamowitej opowieści o jakimś „kropka.com” milionerze, który stał się bogaty dzięki sprzedaży swojej technologicznej własności. Pamiętacie milionerów, którzy nie byli sławni? Ten podzbiór bogatych rozrastał się w oszałamiającym tempie, a fala kierowała się w moją stronę.

      Czy chciałem zatem sprzedać swoją firmę? Jasne, że tak! Miałem trzy oferty kupna: oferta pierwsza – 250 000 dolarów, oferta druga – 550 000 dolarów, oferta trzecia – 1 200 000. Zaakceptowałem trzecią i stałem się milionerem… natychmiast… no, prawie.

      Nie trwało to długo. Wtedy wydawało mi się, że 1,2 miliona dolarów to dużo, ale tak nie było. Podatki. Bezwartościowe opcje na akcje. Popełniałem błędy i kiepsko zainwestowałem. Kupiłem Corvettę w nadziei, że będę dzięki temu wyglądał na bogatego. Sam uważałem się za bogatego, ale tak naprawdę nie byłem bogaty. Kiedy to się skończyło, miałem mniej niż 300 000 dolarów.

      Technologiczna bańka nadeszła wraz z pamiętliwymi konsekwencjami, przynajmniej dla nabywców mojej firmy. Wbrew moim radom podjęli kiepskie decyzje, dobre dla krótkoterminowego zarobku, ale zgubne dla długoterminowego wzrostu. Spuszczali pieniądze z wodą w toalecie, jak gdyby była ich nieskończona ilość. Czy naprawdę potrzebujemy wody w butelkach opatrzonych naszą nazwą, na specjalne zamówienie? A koszulek z logo? Czy to są przedsięwzięcia generujące dochód?

      Decyzje podejmowano powoli i przez zarząd. Klientów ignorowano. Jakimś cudem większość kadry kierowniczej tej firmy miała dyplomy MBA Harvarda, co było dowodem, że logika biznesowa nie przychodzi wraz z literkami przed nazwiskiem. Pomimo kapitału w wysokości 12 milionów dolarów, który pozwoli w razie czego uspokoić burzę, moja strona internetowa zaczynała powoli umierać.

      Kilka miesięcy później, w okolicach klifu bankructwa, przegłosowano, że pomimo zysku, który przynosi, moja strona zostanie rozwiązana. Kupcy technologii nie byli zainteresowani, a wartość firmy osiągnęła dno. Wszyscy, łącznie z nimi, byli na podtrzymaniu życia.

      Ponieważ nie chciałem patrzeć, jak mój twór odchodzi w zapomnienie, zaproponowałem odkupienie strony za okazyjną cenę 250 000 dolarów, którą zapłaciłbym z jej własnych zysków. Oferta została zaakceptowana i odzyskałem kontrolę nad tą samą firmą, którą sprzedałem rok wcześniej. W gruncie rzeczy miałem prowadzić biznes i spłacać dług z generowanych zysków.


Скачать книгу