Złudzenie. Charlotte Link

Złudzenie - Charlotte Link


Скачать книгу
W domu go nie ma, nie odbiera komórki…

      Po torsjach częściowo odzyskał jasność myślenia. Był w stanie nadążać za jej słowami.

      „Cholera, cholera, cholera – myślał. – Co jej powiedzieć?”

      – Tu go nie ma – odparł ponuro. – Nie mam pojęcia, gdzie może być.

      W słuchawce zapadło ciężkie milczenie. Po chwili Laura zapytała ochrypłym głosem, w którym wyczuwał rozpacz trapiącą ją od wielu godzin:

      – To niemożliwe. Jak to: nie wiesz, gdzie może być?

      – Jest tak, jak mówię. Co mogę ci powiedzieć?

      – Ależ Christopher, byliście przecież umówieni! Mieliście się spotkać albo wczoraj wieczorem, albo najpóźniej dzisiaj rano i wypłynąć na morze! Jak możesz tak spokojnie mówić, że nie masz pojęcia, gdzie on jest?

      – Nie pojawił się – oznajmił Christopher. – Ani wczoraj, ani dzisiaj rano.

      Laura gorączkowo chwytała powietrze. Zaraz zacznie wrzeszczeć, kobiety zawsze wrzeszczą, kiedy są zdenerwowane.

      – A ty nic nie robisz? – zapytała z niedowierzaniem. – Twój najlepszy przyjaciel nie stawia się na umówione spotkanie, a ciebie to nic nie obchodzi?

      Gdyby wiedziała, jak bardzo boli go głowa! Czemu właściwie odbierał telefon? Cała ta sytuacja przerastała go dramatycznie.

      – A co niby mam zrobić? – burknął. – Najwyraźniej Peterowi przeszła ochota na żagle. Zmienił zdanie. I co z tego? Jest wolnym człowiekiem, może robić, co mu się żywnie podoba.

      Zdawał sobie sprawę, że Laura uzna, że to przesada.

      – Ależ Christopher, przecież pojechał do Francji właśnie po to, żeby z tobą żeglować! Po raz ostatni dzwonił do mnie wczoraj o osiemnastej. Miał wstąpić na kolację do Nadine i Henriego, a potem od razu iść spać. Żeby dzisiaj być w formie. Nawet słowem nie wspomniał, że zmienił zdanie.

      – Może musiał się oderwać. Odpocząć. Od wszystkiego. Od ciebie.

      – Christopher, mam do ciebie prośbę. Posłuchaj, ja się naprawdę obawiam, że coś mu się stało. Proszę, pojedź do naszego domu, przecież masz klucz. Sprawdź, czy on tam jest. Może źle się poczuł, może nieszczęśliwie upadł… – Już prawie płakała. – Błagam cię, Christopher, pomóż mi. I jemu!

      – Nie mogę do was pojechać. Mam we krwi tyle alkoholu, że ktoś inny już dawno padłby trupem. Siedzę i rzygam. Przykro mi, Lauro, nie dam rady. Nie jestem w stanie dojść nawet do własnego łóżka.

      Połączenie urwało się gwałtownie. Ze zdumieniem wpatrywał się w aparat. Coś takiego, szara myszka rzuciła słuchawką. I to z taką siłą, że mało jej nie rozwaliła. Zdziwiło go to: czego jak czego, ale takich wybuchów się po niej nie spodziewał. Zazwyczaj za wszelką cenę starała się być dla wszystkich miła i przez wszystkich lubiana.

      „Biedaczka – pomyślał – cholerna biedaczka…”

      Osunął się na podłogę, aż znowu leżał. Wymiociny na jego ubraniu cuchnęły niemiłosiernie. Ale jeszcze sporo czasu minie, zanim zaryzykuje wyprawę pod prysznic. Przedtem musi się odrobinę zdrzemnąć…

      6

      W tę niedzielę w Chez Nadine panował wielki ruch. Co prawda o tej porze roku na Lazurowym Wybrzeżu nie było już zbyt wielu turystów, ci jednak, którzy nadal byli, uciekali przed deszczem i wiatrem do kafejek i knajpek i spędzali tam więcej czasu niż zazwyczaj.

      Catherine i Henri pracowali sami, bo Nadine oczywiście przepadła jak kamień w wodę, a pomocnica, którą Henri zatrudniał w sezonie, nie pracowała od pierwszego października – zwykle w tym okresie nie była już potrzebna.

      Henri oddałby wszystko za dwie dodatkowe ręce do pracy. Wszystkie stoliki były zajęte, ludzie zajadali złość i frustrację związaną z deszczem. Choć nigdy nie powiedział tego na głos, Catherine wiedziała, na czym polegał problem: nie miał nikogo do wydawania posiłków. A ona się do tego nie nadawała.

      Ze swoją twarzą nie mogła wydawać gościom jedzenia. Kiedy nadchodził atak choroby, nikt nie przełknąłby dania, które mu poda, i szczerze mówiąc, wcale nie miała tego ludziom za złe. Wyglądała obrzydliwie, a jej choroba mogła się okazać zakaźna. Nie mogła przecież każdemu z osobna tłumaczyć, że to jej osobiste przekleństwo i że inni nie muszą się niczego obawiać.

      Tym samym Henri sam musiał się zająć obsługą, tyle że jednocześnie pilnował pieca do pizzy i dań w kuchni. Zazwyczaj zajmował się gotowaniem, a obsługiwanie gości było zadaniem Nadine. Dzisiaj najchętniej rozerwałby się na pół. Catherine pomagała mu, zmywając naczynia, siekając kolejne sterty pomidorów, cebuli i sera na pizzę i zgodnie z poleceniem Henriego co jakiś czas mieszała dania w garnkach na kuchence, pilnując, żeby nic się nie przypaliło. Kiedy Henri wpadł do kuchni tak wyczerpany, że myślała, że jej serce pęknie, powiedziała cicho:

      – Henri, bardzo mi przykro, że niewiele mogę ci pomóc. Jestem do niczego. Właściwie robisz wszystko sam i…

      Błyskawicznie znalazł się przy niej. Położył jej palec na ustach.

      – Cicho! Ani słowa więcej! Dziękuję Bogu, że tu jesteś, bez ciebie nie dałbym sobie rady, sama widzisz…

      Z tymi słowami odwrócił się do kuchni, zaklął pod nosem, zdjął garnek z palnika, rzucił się do półki z przyprawami, dosypał czegoś do potrawy, zamieszał. Catherine wiedziała, że jest urodzonym kucharzem i radzi sobie świetnie nawet w bardzo stresujących sytuacjach. Na jego pizzę klienci zjeżdżali z daleka.

      Wystarczyło jedno dotknięcie, a ugięły się pod nią kolana. Drżącymi dłońmi siekała cebulę. Cały czas. Nawet teraz, po tylu latach, jego dotyk przenikał ją do głębi. Oczy zaszły jej łzami. Pociągnęła nosem. Henri spojrzał na nią przelotnie.

      – Co jest?

      – Nic. – Zdusiła łzy. – Cebula.

      Wybiegł z kuchni z tacą zastawioną kieliszkami. Dwuskrzydłowe drzwi kołysały się szybko, gdy wyszedł do sali jadalnej. Catherine myślała o tym, jak to nie w porządku ze strony Nadine tak go zostawić na lodzie – i nie był to bynajmniej pierwszy raz.

      „Latawica – pomyślała zawzięcie. – Tandetna, marna latawica”.

      W tej chwili zadzwonił telefon.

      Jeden aparat stał w kuchni, drugi w sali jadalnej na barze, ale Catherine założyła, że Henri nie ma czasu odebrać. Zawahała się: niewykluczone, że to Nadine, a wiedziała, że Henri najchętniej ukrywał przed żoną, że kuzynka pomaga mu w kuchni. Nadine wpadała w złość, gdy się o tym dowiadywała; czasami potrafiła się naprawdę wkurzyć.

      Telefon nie przestawał dzwonić, więc Catherine zdecydowanym ruchem podniosła słuchawkę. Właściwie dlaczego ma się ciągle ukrywać? W końcu robi to, co tak naprawdę powinna robić Nadine.

      Chcąc zawczasu odeprzeć oczekiwany atak, przedstawiła się szorstko:

      – Mówi Catherine Michaud. – Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, jak dziwnie mogło to zabrzmieć, więc dodała pospiesznie: z restauracji Chez Nadine.

      Kamień spadł jej z serca, gdy się okazało, że to nie Nadine, tylko Laura Simon z Niemiec. Miała okropny głos. Chyba coś ją bardzo zdenerwowało.

      Po zakończonej rozmowie Catherine usiadła na stołeczku i zapaliła papierosa. Henri nie lubił, kiedy paliła w kuchni, poza tym lekarze radzili trzymać się z daleka od papierosów,


Скачать книгу