Złudzenie. Charlotte Link

Złudzenie - Charlotte Link


Скачать книгу
czasu, w każdym razie od dwóch godzin tkwili nad jednym kieliszkiem wina i w ogóle nie zwracali uwagi na otoczenie.

      Henri wstał.

      – Jesteś wreszcie. Dzisiaj było strasznie. Byłaś mi bardzo potrzebna.

      – Miałeś przecież Catherine.

      – Nie miałem wyjścia, musiałem poprosić ją o pomoc. Sam nie dałbym rady.

      Nadine rzuciła kluczyki na stół.

      – Akurat ją! Widziałeś, jak dzisiaj wyglądała? Wypłoszy nam gości. A jeśli ktoś pomyśli, że to choroba zakaźna?

      – Była tylko w kuchni, nie pozwoliłem jej wydawać posiłków. Ale szkoda, że ty…

      Jego delikatne wyrzuty działały Nadine na nerwy.

      – Wiesz, tak się składa, że mam też matkę. O którą czasami muszę się zatroszczyć.

      – W poniedziałek mamy zamknięte. Mogłabyś wtedy do niej pojechać.

      – Co jakiś czas chcę sama podejmować decyzje.

      – Tylko że te twoje decyzje oznaczają egoizm i brak zrozumienia.

      Sięgnęła po kluczyki.

      – Może po prostu od razu wyjdę, skoro mamy się kłócić.

      Henri odłożył nóż. Nagle wydawał się bardzo zmęczony.

      – Zostań – poprosił. – Dziś wieczorem nie dam sobie rady sam i w kuchni, i na sali.

      – Mam dosyć ciągłych wyrzutów.

      – Dobrze. – Poddał się, jak zawsze. – Nie będziemy więcej o tym rozmawiać.

      – Umyję ręce i pójdę się przebrać.

      Już miała wyjść, ale zatrzymał ją jego głos.

      – Nadine?

      – Tak?

      Patrzył na nią. W jego oczach widziała, jak bardzo ją kocha i jak bardzo go zraniła, gdy przestała odwzajemniać jego uczucie.

      – Idź – powiedział tylko. – Przepraszam, to nic takiego.

      Zadzwonił telefon. Nadine spojrzała na niego, ale przepraszająco uniósł ręce upaprane ziemią i obierkami, więc to ona podniosła słuchawkę. Dzwoniła Laura. Pytała o męża.

      Nadine zobaczyła samochód Petera Simona niecałe sto metrów od Chez Nadine, na małym prowizorycznym parkingu koło kiosku. Ściemniało się już, ale przestało padać, chmury nieco ustąpiły, nad morzem i drzewami zawisła czerwona poświata. Od razu rozpoznała samochód i pomyślała: „Jakim cudem nie dostrzegłam go rano?”.

      Uliczka, przy której znajdowała się restauracja, była jednokierunkowa, wiedziała więc, że gdy rano jechała do matki, musiała tędy przejeżdżać. Z drugiej strony była wtedy bardzo roztrzęsiona i pogrążona w myślach.

      Tego wieczoru ruch znowu się nasilił, a jednak i tak wymknęła się na chwilę, żeby się przejść. Henri był w kuchni, niczego nie zauważył.

      Nadine nie wiedziała, jak odpowiedzieć na pytania Laury dotyczące obecności Petera, mówiła, że poprzedniego wieczoru nie było jej w pracy, i jak najszybciej przekazała słuchawkę Henriemu. Natychmiast zaczął się tłumaczyć, że nie oddzwonił, ale restauracja pękała w szwach, a Nadine nie było i musiał sobie radzić sam…

      Stała za nim wpatrzona w nóż, którym siekał warzywa, i myślała o tym, że budzi w niej obrzydzenie – swoim wiecznym narzekaniem, swoją słabością, swoim użalaniem się nad sobą.

      I wtedy po raz pierwszy usłyszała, że Peter tu był. Henri mówił o tym Laurze.

      – Przyszedł koło… koło wpół do siódmej. Ruch był jeszcze niewielki. Przywitaliśmy się, ale nie miałem za bardzo czasu, Nadine nie było, a musiałem się przygotować na wieczorny ruch, bo wiedziałem, że kiedy będę musiał jednocześnie gotować i obsługiwać gości… Powiedziałem, że obawiam się, że czeka nas deszczowy tydzień, ale Peter się tym chyba nie przejął. Usiadł przy oknie, zamówił karafkę białego wina i małą pizzę. Jaki? Cóż, wydawał się… trochę zamknięty w sobie, raczej wyciszony. Albo po prostu zmęczony, co bardzo możliwe po takiej długiej podróży. Ale nie bardzo mogłem się nim zająć, bo jak mówiłem, miałem pełne ręce roboty.

      Potem Laura chyba znowu o coś zapytała, a Henri zastanawiał się przez chwilę, zanim jej odpowiedział:

      – Wydaje mi się, że wyszedł tak jakoś między wpół do ósmej a ósmą, ale nie wiem dokładnie. Właściwie nie rozmawialiśmy, pieniądze zostawił na stoliku. Aha, pamiętam jeszcze, że choć zamówił tylko małą pizzę, zjadł zaledwie niecałą połówkę.

      Słuchał przez chwilę, zanim powtórzył zdziwiony:

      – Jego samochód? Nie, nie ma go przed restauracją, zobaczyłbym przecież. Nie, nie wydaje mi się, żeby stał dalej, rano jechałem naszą uliczką i na pewno bym go zauważył. Niby dlaczego miałby tu być, tak swoją drogą? Przecież niemożliwe, żeby poszedł na piechotę.

      Westchnął.

      – Lauro, bardzo mi przykro, w tej chwili nic nie mogę zrobić. Może jutro, jutro mamy zamknięte. Ależ oczywiście, że będę cię informował na bieżąco. Do zobaczenia, Lauro. – Odłożył słuchawkę i odwrócił się do Nadine. – Prosiła, żebyśmy się rozejrzeli, czy jego samochód gdzieś tu nie stoi. Biedaczka trochę przesadza, ale to w sumie nic dziwnego.

      – Dlaczego to nic dziwnego?

      Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.

      – Nieważne – powiedział tylko. – W gruncie rzeczy to nie nasza sprawa.

      Nadine przebrała się, umyła ręce i nagle zjawili się pierwsi goście i nie miała już chwili spokoju. W głowie miała mętlik. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie chciała zostać sama, żeby uporządkować rozszalałe myśli.

      A teraz stała przy samochodzie Petera Simona i nie pojmowała, co się właściwie wydarzyło.

      Zajrzała do środka. Na tylnym siedzeniu leżały bagaże i kurtka przeciwdeszczowa, na fotelu pasażera – aktówka. Samochód wyglądał tak, jakby kierowca wyskoczył tylko na chwilę i miał zaraz wrócić. Ale gdzie jest?

      To podstawowe pytanie, na które cudem odnaleziony samochód nie mógł udzielić odpowiedzi.

      Nadine przycupnęła na zwalonym pniu wśród zarośli na brzegu i przez drzewa wpatrywała się w morze. Zdążyło się już bardzo ściemnić.

      Czuła tylko bezradność.

      Poniedziałek, 8 października

      1

      Zerknęła w przepaść i zakręciło jej się w głowie, a przecież pewnie jeszcze nie dotarła do najgorszego. Za kwadrans druga w nocy Melanie stwierdziła:

      – Już nie mogę, Lauro. Bardzo mi przykro, ale padam z nóg.

      Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo sama jest zmęczona, a także z tego, że od nie wiadomo kiedy nie miała nic w ustach.

      – Najważniejsze chyba wiemy – powiedziała. – Mam mniej więcej pojęcie, jak wygląda sytuacja. Nie należy do mnie nic poza tym, co mam na sobie.

      Melanie spojrzała na nią przeciągle.

      – Chciałabym pani jakoś pomóc. To okropne i…

      – Okropne…? – Laura się roześmiała. – Powiedziałabym raczej, że to katastrofa. Katastrofa takich rozmiarów, że nie


Скачать книгу