Złudzenie. Charlotte Link

Złudzenie - Charlotte Link


Скачать книгу
najwyraźniej nie udaje mu się nad tym zapanować” – stwierdziła z cieniem satysfakcji.

      Peter zawsze kiepsko się orientował w rachunkach, nieważne, czy chodziło o robotników, zamówione skrzynki wina, czy podatki. Albo alimenty na syna. Problemem nie było samo wydanie pieniędzy, tylko konieczność wypełnienia jakiegokolwiek formularza. Przelew bankowy był dla niego koszmarem. Tak długo odsuwał to od siebie, że w końcu naprawdę zapominał, a o całej sprawie przypominały mu dopiero gniewne pisma od wierzycieli.

      Laura ułożyła wszystkie wezwania na skraju biurka – ktoś będzie musiał się nimi zająć, zwłaszcza z niektórymi nie będzie można czekać do powrotu Petera. Rozglądała się po gabinecie, jakby liczyła, że na ścianach znajdzie tropy i dowody. I nic. Między oknami wisiał artystyczny kalendarz, poza tym jednak nie dostrzegła niczego, co zdradzałoby zamiary Petera.

      W zeszłym roku podarowała mu obraz, pierwszą stronę dużego ogólnokrajowego tygodnika w srebrnych ramkach. Zdjęcia i tekst pochodziły z jego agencji. To był wielki sukces, jeden z większych w minionych latach. Było dla niej oczywiste, że to powiesi. A teraz znalazła obraz w szufladzie biurka, ukryty pod stertą kartek. Dlaczego go ukrył? Zrobiło jej się nagle przykro.

      Peter założył firmę mniej więcej sześć lat temu. Pracował wtedy w lokalnej gazecie, ale do tego stopnia pokłócił się z naczelnym, że nie było szans na gałązkę oliwną. Nagle zapragnął się usamodzielnić.

      – Chcę wreszcie robić to, czego pragnę i co moim zdaniem jest ważne – oznajmił. – Jestem na tyle dorosły, że już najwyższy czas, żebym był panem samego siebie.

      Jego agencja dostarczała materiały do prasy, czasami zlecano im zadania, wiele jednak przygotowywali na własne ryzyko i oferowali potencjalnym nabywcom. Najczęściej współpracował z prasą brukową, pisał profile aktorów i piosenkarzy. Laura wiedziała, że też mierzył się z większymi ograniczeniami, niż sobie wyobrażał; redaktorzy brukowców drastycznie zmieniali jego teksty.

      – Ogłupiają ludzi – powtarzał. – Na Boga, czy ich czytelnicy naprawdę są tak durni, czy tylko ich za takich uważają?

      „Nie mogło mu być z tym łatwo – myślała teraz. – Właściwie to wszystko nijak się ma do dziennikarstwa, które dawniej chciał uprawiać”.

      Za oknem znowu zaczęło padać. Ponury, paskudny dzień, który już się nie rozjaśni. Dochodziło wpół do piątej. Ponieważ wszystko wskazywało na to, że jutro rano wyruszy do Prowansji, musiała pomyśleć, kto zaopiekuje się Sophie.

      Zbierała właśnie porozrzucane zabawki małej, gdy usłyszała szmer przy drzwiach. Ktoś wsuwał klucz do zamka i go obracał. Przez moment nabrała idiotycznej nadziei, że to Peter, który wrócił, żeby załatwić coś pilnego, ale od razu wiedziała, że to absurd.

      Wstała.

      – Halo? – zawołała pytająco.

      Nieoczekiwanym intruzem okazała się Melanie Deggenbrok, sekretarka Petera. Przerażona, pobladła gwałtownie.

      – Jezus Maria! Laura!

      – Przepraszam bardzo. – Laura czuła się jak idiotka, stojąc w gabinecie męża z klockami w dłoni, jak włamywaczka. W tej samej chwili rozzłościła się na siebie. Za co właściwie przeprasza? Jest żoną szefa. Ma co najmniej takie samo prawo jak Melanie, żeby tu być.

      – Szukałam dokumentów – wyjaśniła, jednocześnie zastanawiając się nerwowo, czy rozsądnie będzie zwierzyć się Melanie. Przyznać, że jej własny mąż zniknął bez śladu – to wstyd, a nie chciała skończyć jako obiekt biurowych żarcików. Z drugiej strony Melanie na co dzień pracowała z Peterem. Być może wiedziała o nim więcej niż jego żona, choć była to przerażająca myśl.

      – Mogę pani jakoś pomóc? – zapytała Melanie. – A może znalazła już pani potrzebne dokumenty?

      Laura wzruszyła ramionami.

      – Właściwie sama nie wiem, czego szukam – przyznała. – Chodzi o informacje… – Szybko powiedziała, co się stało. – Może przesadzam, ale wydaje mi się, że coś jest nie tak. Miałam nadzieję, że może tutaj coś znajdę, ale… – Wzruszyła ramionami. – Niczego nie znalazłam.

      Melanie spojrzała na nią dziwnie pustym wzrokiem.

      – Pani córeczka bardzo urosła – powiedziała, jakby Sophie wcale jej nie interesowała. Brzmiało to raczej tak, jakby chciała coś powiedzieć, byle nie nawiązywać do tego, co usłyszała od Laury. – Kiedy ją ostatnio widziałam, była jeszcze malutka.

      „A więc już tak długo mnie tu nie było” – pomyślała Laura.

      – Biedactwo – mruknęła. – Nawet w niedzielę musi pani pracować?

      – W taką pogodę to chyba najrozsądniejsze – odparła Melanie.

      Laura wiedziała, że niecałe trzy lata temu mąż zostawił ją dla innej kobiety, że Melanie jeszcze się z tego nie otrząsnęła i że była bardzo samotna. Ciekawe, jak wygląda w jej życiu taka deszczowa niedziela?

      – No cóż – mruknęła w końcu i wzięła Sophie na ręce. – To my już pójdziemy. – Najwyraźniej Melanie i tak w niczym jej nie pomoże. – Mała musi się położyć. – Nagle coś jej się przypomniało. Skinęła głową w stronę biurka. – Znalazłam całą masę niezapłaconych rachunków. Mogłaby się pani tym zająć? Bo jeśli nie, za kilka dni wkroczy wam tu komornik.

      Właściwie sama nie wiedziała, czego się spodziewała. Może żartu ze słabości Petera, obietnicy, że zajmie się tą sprawą.

      Tymczasem Melanie nagle spojrzała na nią ostro. Jej oczy pociemniały z gniewu.

      – Niby z czego mam to zapłacić? – warknęła. – Może pani mi powie?

      Laura milczała. Melanie także. Sophie przestała paplać. Ciszę przerywał jedynie monotonny deszcz za oknem.

      – Słucham? – wykrztusiła w końcu ochryple Laura. Jedna jej cząstka zrozumiała doskonale, co Melanie chciała powiedzieć, ale inna za nic nie chciała przyjąć tego do wiadomości.

      – Słucham? – powtórzyła.

      Twarz Melanie znowu była nieprzenikniona, miała taką minę, jakby najchętniej cofnęła poprzednie słowa, po chwili jednak zrozumiała, że na to już za późno. Zwiesiła ręce i stała pokonana.

      – A niech tam – mruknęła. – To i tak już bez znaczenia. Prędzej czy później pani się dowie. Nie przyszłam tu dzisiaj, żeby pracować, tylko żeby zabrać swoje rzeczy. Muszę szukać innej pracy, ale chciałam załatwić to dyskretnie, bo pozostałe pracownice jeszcze o niczym nie wiedzą. Nie chciałam być tą, która im to powie. To sprawa szefa.

      – Która im powie? Ale co? – zapytała Laura ochryple.

      – Zbankrutowaliśmy – oznajmiła Melanie. Choć mówiła beznamiętnie, jej oczy zdradzały, jak bardzo ją to poruszyło. – Firma jest na dnie. Wezwania do zapłaty, które pani znalazła, to nie dowód roztargnienia, tylko niewydolności finansowej. Od dwóch miesięcy nie dostaję wynagrodzenia i wiem, że pozostałe pracownice w tym miesiącu także nie dostaną pieniędzy. Chciałam zostać u boku Petera, ale… muszę z czegoś żyć. Zalegam z czynszem. Nie mam innego wyjścia.

      – Jezus Maria – szepnęła Laura. Postawiła Sophie na ziemi, sama przysiadła na skraju biurka. – Jak bardzo jest źle?

      – Gorzej, niż pani sobie wyobraża. Obciążył wszystko. Cały swój majątek. Banki dobijają się do niego od wielu tygodni.

      – Cały majątek? Czyli… Dom też?

      – Oba


Скачать книгу