Złudzenie. Charlotte Link

Złudzenie - Charlotte Link


Скачать книгу
Catherine wstała, zalała niedopałek bieżącą wodą. Henri otarł pot z czoła.

      – Kto dzwonił? Nadine?

      „Jak bardzo się boi” – pomyślała Catherine ze współczuciem.

      – Laura – powiedziała. – Laura Simon z Niemiec.

      Obserwowała go uważnie. Widziała jego ściągniętą twarz i nagle wydał jej się jeszcze bledszy.

      – Laura? Czego chciała?

      – Szuka męża. Nie może się do niego dodzwonić. Kiedy ostatni raz z nim rozmawiała, wybierał się tutaj na kolację. Wczoraj wieczorem.

      – Był tutaj – odparł Henri. Ktoś, kto go znał, wyczułby, że mówi to zbyt obojętnym tonem. – Przekąsił co nieco i ruszył dalej. Dość wcześnie.

      – Powinieneś do niej zadzwonić i jej to powiedzieć. Biedaczka umiera ze zmartwienia.

      – Niewiele jej to da. – Henri ułożył dwie wielkie pizze na ceramicznych talerzach. – Jezu, ależ ci ludzie dzisiaj żrą! Nie nadążam! Zadzwonię do niej, Catherine, ale później. W tej chwili po prostu nie dam rady.

      7

      Zanim Laura znalazła klucze do biura, było już późne popołudnie, ale w końcu przestało padać. Szukała mechanicznie, jak robot, który otrzymał polecenie i wykonuje je teraz bezmyślnie. Rozmowa z Christopherem poruszyła ją do głębi. Rozmowa z Catherine z Chez Nadine niczego nie wyjaśniła. Kiedy odłożyła słuchawkę, trzęsły jej się ręce i uginały nogi, aż w końcu usiadła i nakazała sobie surowo wziąć się w końcu w garść.

      – Muszę się zastanowić, co dalej – stwierdziła na głos.

      Najchętniej od razu wsiadłaby do samochodu i pojechała na południe Francji, ale było za późno, by jeszcze za dnia dotrzeć do La Cadiere. Poza tym uznała, że lepiej nie zabierać Sophie, i musiała najpierw znaleźć kogoś, kto się nią zaopiekuje.

      – A więc mogę wyjechać dopiero jutro – powiedziała, znowu głośno, do siebie. – Ale co począć z resztą tego strasznego dnia?

      Wiedziała, że musi coś zrobić, coś, co przybliży ją do Petera, cokolwiek, co miało z nim coś wspólnego. Coś, co dawało choćby cień nadziei, że jakoś wyjaśni jego nagłą nieobecność – myślała: „nieobecność”, bo zniknięcie brzmiało zbyt groźnie, niosło zbyt wiele niebezpiecznych skojarzeń.

      Zaglądała do jego szaf i szuflad w komodzie, ale nie znalazła niczego, co wyglądałoby inaczej niż zwykle. Buszowała w sekretarzyku w gabinecie, ale Peter właściwie z niego nie korzystał, i znalazła tylko drobiazgi przypominające o tym, że dawniej prowadziła księgowość firmy: stare notatki, segregatory, zeszyty. A oprócz tego – zaświadczenia o egzaminach ze studiów fotograficznych. Szybko odłożyła je na dno szuflady.

      W pewnym momencie wymyśliła, że pojedzie do biura Petera. Przecież spędzał tam wiele godzin każdego dnia i jeśli może coś znaleźć, to właśnie tam.

      Oczywiście wielki pęk kluczy zabrał z sobą, więc gorączkowo szukała zapasowego klucza – i znalazła – w słoiku w kuchennej szafce. Ubrała Sophie, włożyła płaszcz, wzięła torebkę i wyszła z domu.

      Ich uliczka na eleganckim przedmieściu Frankfurtu świadczyła o zamożności mieszkańców. Wszystkie domy otaczały parkowe ogrody, choć zza wysokich bram z kutego żelaza niewiele było widać. Na podjazdach parkowały drogie limuzyny. Mieszkali tu przede wszystkim przemysłowcy i finansiści. Anne krzywiła się, ilekroć wpadła do Laury z wizytą.

      – Nie miej mi tego za złe – powiedziała na samym początku – ale nie mogłabym tu oddychać. To całe bogactwo wystawiane na pokaz…

      – Nikt tu niczego nie wystawia na pokaz – zaprotestowała Laura. – Moim zdaniem to wszystko jest bardzo gustowne.

      – Ale tu nie ma życia! Każdy dom jest jak twierdza! Te mury, te bramy, alarmy, kamery… – Anne aż się wzdrygnęła. – To demonstracja ważności! I tutaj naprawdę nic się nie dzieje! Po ulicy nie biegają dzieciaki, samochody przejeżdżają cichutko. Zza bram nie dobiega żaden dźwięk. Nie masz czasem poczucia, że dałaś się żywcem pogrzebać?

      – Nie wyobrażam sobie mężczyzny pokroju Petera w slumsach!

      Anne przyglądała jej się uważnie.

      – A siebie? Naprawdę jesteś tam, gdzie twoje miejsce?

      Usiłowała sobie przypomnieć, co na to odpowiedziała. Wydawało jej się, że w tamtej chwili odrobinę skurczyła się w sobie, może nawet nie naprawdę, tylko w wyobraźni. Pytanie Anne poruszyło w niej stronę, o której nawet nie chciała myśleć. Zdawała sobie sprawę, że jej życie przebiega właściwie całkowicie zgodnie z wyobrażeniami Petera, nie jej, ale najczęściej potrafiła sobie wmówić, że to i tak nie ma znaczenia. Bo przecież w sumie mają z Peterem te same marzenia, więc właściwie nie musi zawracać sobie głowy myśleniem. A tak naprawdę to on zaplanował przeprowadzkę do tej dzielnicy, a ona początkowo wcale nie była tym zachwycona. Owszem, spodobał jej się pomysł domu z ogródkiem, ale osobiście wybrałaby tańszą, bardziej ożywioną okolicę. Sophie wtedy jeszcze nie było na świecie. Teraz Peter w kółko powtarzał, jak mądrze wtedy postąpili.

      – Wspaniała okolica dla dziecka – mówił. – Świeże powietrze, wielki ogród i prawie puste ulice. Moim zdaniem dokonaliśmy właściwego wyboru.

      W centrum miasta w niedzielę niewiele się działo. Mało samochodów, mało przechodniów, bo niebo zapowiadało kolejne deszcze i większość zapewne wolała zostać w domu. Biuro mieściło się na ósmym piętrze wieżowca w ścisłym centrum. Laura wjechała do podziemnego garażu i zaparkowała na miejscu Petera. Sophie odwróciła główkę z dziecięcego fotelika.

      – Papa! – zawołała radośnie.

      – Nie, kochanie, papy tu nie ma – zaprzeczyła Laura. – Ale idziemy do niego do pracy, bo mamusia musi czegoś poszukać w jego rzeczach.

      Wjechały windą na górę. Zazwyczaj wieżowiec tętnił życiem, ale dzisiaj był jak wymarły. Korytarze straszyły ciszą i pustką. Powietrze wypełniał zapach środków czyszczących i nowej wykładziny, którą położono kilka tygodni temu. Zdaniem Laury niczym nie różniła się od poprzedniczki. Jasny, nudny odcień szarości.

      Na ósmym piętrze znajdowało się biuro Petera i kancelaria prawnicza. Obie firmy miały jedno wejście od strony windy, dopiero w dalszej części znajdował się korytarz prowadzący do siedziby adwokatów.

      Peter zajmował mniejszą powierzchnię, ale też jego firma składała się, oprócz niego, z dwóch pracownic i sekretarki. Agencja PR, mała, ale elegancka, jak zwykł mawiać. Zdaniem Laury – którego jednak nigdy nie wypowiedziała na głos – agencja była, owszem, mała, ale bynajmniej nie elegancka.

      Z gabinetu Petera rozciągał się wspaniały widok na Frankfurt, na horyzoncie majaczyły szaroniebieskie góry Taunus, tego dnia skryte za welonem deszczu. Lecz Laura nie przyszła tu podziwiać widoków. Posadziła Sophie na podłodze, wyjęła z torby klocki i zabawki, które z sobą przyniosła, i liczyła, że na jakiś czas będzie miała spokój. A potem usiadła za biurkiem i patrzyła przez dłuższą chwilę na piętrzące się przed nią sterty papierów. Wystawał zza nich jedynie skrawek srebrnej ramki, w którą oprawiono fotografię jej i Sophie. Podarowała ją Peterowi na Boże Narodzenie. Nikły za stertami teczek i zwałami korespondencji. Wystarczyłoby, żeby odrobinę ją przesunął, a mógłby je widzieć. Najwyraźniej jednak na to nie wpadł. Albo nie miał takiej potrzeby.

      Po godzinie buszowania po szufladach, wśród stert dokumentów


Скачать книгу