Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska
wreszcie rzekł tonem proszącym o przebaczenie:
– Wiem o tym, bo jestem sam z tych stron. Stąd pochodzę. Z niedaleka. I tu – dodał – i tu… – zająknął się.
Nie powiedział nic więcej. Lecz dziwna rzecz, ta niejasna odpowiedź w zupełności zadowoliła pannę Barbarę. Żegnając się, zapytała jeszcze tylko, jakby na znak, że go pojęła:
– Umie pan jaką pieśń z tych czasów?
– Owszem – odparł niezmiernie ucieszony. – Umiem i zaraz jutro zaśpiewam.
I od tego czasu często w saloniku państwa Ładów śpiewał soczystym barytonem różne piosenki powstańcze. Jedną z tych pieśni bardziej niż innymi zachwycała się panna Barbara. Słów jej nie mogła nigdy zapamiętać. Wiedziała tylko, że po każdej zwrotce powtarza się tam:
a więc polami, borem, lasami i ostępem marsz,
śpiewając, bracia, partyzantko, żyj…
czasami też przypominała sobie ze środka słowa:
broni nie mamy, więc co masz, z tym w bój…[37]
reszta wiecznie ginęła w niepamięci. Za to melodię tego śpiewu potrafiła wywołać w sobie na każde zawołanie teraz i przez całe życie, i zawsze łączyła się ona ze wspomnieniem Borku i czasów tu przeżytych.
Dzięki tej pieśni panna Barbara pogodziła się z tym, że Bogumił Niechcic nie umiał nic powiedzieć o rzeczach, które były w nim dla niej najbardziej interesujące. Zaczęła nawet przekładać tę skrytość nad chętną wymowność dawnych swoich znajomych i przyjaciół, gdy nagle Bogumił sam popsuł jej dobre usposobienie. Raz na przyjęciu u sekretarza sądu, na które ją zaproszono wespół z Ładami, obecni byli dwaj oficerowie rosyjscy z pobliskiego garnizonu. Panna Barbara zrazu się nasrożyła. Wprawdzie przed kilku laty sama w Kalińcu dawała lekcje w rosyjskim domu wicegubernatora Rybnikowa[38], ale przy bliższym poznaniu okazali się to ludzie szlachetni, krytycznie wobec swojego rządu usposobieni, a Polsce życzący wyzwolenia, przy tym z tradycjami udziału w ruchach postępowych i rewolucyjnych. Stary Rybnikow nieraz sam oprowadzał pannę Barbarę po mogiłach i pobojowiskach powstańczych znajdujących się w okolicach Kalińca. Tu zaś miała przed sobą obcych oficerów, o których nie wiedziała nic prócz tego, że byli żołdakami noszącymi znienawidzony mundur. Takich nie spotykała w swym otoczeniu. Ani w Kalińcu, ani w Warszawie wojskowi w prywatnych domach nie byli przyjmowani. Lecz na głuchej prowincji było to we zwyczaju, zwłaszcza gdy brakowało partnerów do winta[39] lub młodzieży do tańca. Tak że po pewnym czasie panna Barbara oswoiła się z tym drażniącym widokiem, a nawet była rada, bo nadarzała się jej może jedyna sposobność zetknąć się z wrogami swej ojczyzny i dać im poznać, co o nich myśli. Uczyniła to w ten sposób, że jednemu z oficerów pozwoliła się do siebie z lekka zalecać, a gdy ją po podwieczorku zaprosił do tańca – wyniosłym spojrzeniem i odmową uprzytomniła mu, jaki dystans dzieli córkę ujarzmionego narodu od najeźdźcy[40]. Gdy w poczuciu odniesionego zwycięstwa rozglądnęła się mimo woli dokoła, ujrzała, że Bogumił Niechcic siedział tymczasem przy niedużym stoliku z drugim oficerem i pił z nim krupnik. Pił po prostu na umór i nawet zdawał się już być trochę podpity, gdyż poczerwieniał, a jego modre oczy zmalały i miały niemądry wyraz. Co gorsza, gdy się podsunęła, usłyszała, że Niechcic właśnie jemu, temu Moskalowi, opowiada o swych przygodach powstańczych. Mówił po polsku i panna Barbara najwyraźniej usłyszała:
– My zaś wtedy wyszliśmy z tego lasu i dalejże na Ruska[41]. – Oficer odpowiadał po rosyjsku coś, w czym panna Barbara nie mogła się połapać. Słyszała tylko pojedyncze słowa: – mołodiec… mołodiec… lubieznyj drug, Bogumił Michajłowicz…[42] – i widziała, że pan Bogumił z tym oficerem bardzo sobie świadczyli[43]. Zgorszona wyszła do bocznego pokoju i nie miała już ochoty powracać do zabawy. Gdy się nazajutrz zobaczyła z Niechcicem, powiedziała do niego ostro:
– Ładnego pan sobie znalazł powiernika do tych zwierzeń, których my jesteśmy niegodni.
Niechcic stropił się[44] i przeraził.
– Co ja zrobiłem? Czy ja co mówiłem? – jąkał. – Pewno byłem pijany. Jezus Maria, na pewno byłem pijany – dodał z rozpaczą.
Nie próbował już się nawet tłumaczyć. Powtarzał tylko:
– Czy pani mi to kiedy daruje?
Nie dała mu co do tego na razie żadnej pewności, ale oczywiście, niebawem rzecz poszła w zapomnienie i przez następne tygodnie Bogumił Niechcic uchodził nawet po trosze za starającego się o rękę panny Ostrzeńskiej. Pani Ładzina powiedziała jej pewnego dnia, że oświadczyłby się on dawno, tylko nie śmie. A panna Barbara odrzekła na to:
– Niech nie śmie. Ja go nie chcę.
Potem jednak żałowała tych słów. Dręczyła ją myśl, że powtórzone mogły zrobić panu Niechcicowi zbyt wielką przykrość. Usiłowała obmyślić coś innego, bardziej łaskawego, co mogłaby mu za pośrednictwem pani Ładziny oznajmić. Gdy jednak zaczęła mówić z nią o tym i dowiedziała się na wstępie, że tamte słowa nie zostały powtórzone – uspokoiła się i zaniechała zamiarów dawania mu nadziei. Tym bardziej że po krótkim okresie wyrozumiałości pod tym względem raził ją w nim znowu brak jakiegokolwiek wyrobienia umysłowego. Niechcic był może na swój sposób rozumny, ale nie miał znajomości literatury i mnóstwa będących w obiegu wiadomości naukowych, nie miał też krzty dowcipu, bez którego rozmowa towarzyska była wszak rzeczą bez powabu i czczą. Panna Barbara dziwiła się temu wszystkiemu, bo słyszała od pani Ładziny, że rodzina Niechciców była kiedyś znana z różnych umysłowych zamiłowań i że po konfiskacie majątku Jarosty wywieziono podobno z tamtejszego dworu znaczną i wartościową bibliotekę do jakichś rosyjskich zbiorów. Poza tym przecież Niechcic przebywał tyle lat za granicą. Jakże się mógł tam nie kształcić? Raz, mimo że sobie wciąż obiecywała o nic go już nie pytać, zagabnęła go, czy zna jakie języki. Odparł, że umie po niemiecku, a na dowód zaśpiewał:
Der Mensch lebt nicht vom Brot allein,
er muss auch etwas glücklich sein.[45]
Pannie Barbarze piosenka ta wydała się głupia i prostacka, popsuła jej nawet wspomnienie tamtych innych pieśni, które jej się w panu Niechcicu więcej podobały niźli on sam.
Więcej niż on – mimo że przecież Bogumił Niechcic był przystojny, a nawet miał w sobie coś, co więcej znaczy niźli foremne ciało. Wszystko od stóp do głowy było w nim sympatyczne. Patrząc na jego twarz, spoglądało się niby w czysty, przestronny dziedziniec wiodący do bezpiecznego domu. Wystarczało go ujrzeć, aby być dobrze usposobionym, nie tylko do jego osoby, lecz w ogóle do życia.
Wszelako panna Barbara mówiła sobie, że przystojnych jest wszędzie dużo na świecie i że to wszystko tak się na tle Borku wydaje. Gdy tylko sobie wyobraziła siebie z nim w Warszawie albo w Kalińcu, wnet doznawała uczucia, przed którym sama była rada skryć się choć w mysią dziurę. Doznawała przeświadczenia, że będzie się go wstydziła.
Na takich różnego rodzaju niepewnościach zeszły wakacje. W ostatnim dniu, a nawet w ostatniej godzinie pobytu panny Ostrzeńskiej w Borku, Niechcic wyznał jej swe uczucia.
Było to w ogrodzie, po którym wyszli pochodzić przed wyruszeniem na kolej. Panna Barbara dałaby wówczas nie wiem co za to, żeby mogła nie odpowiedzieć, żeby ją kto zwolnił z tej konieczności.
– Zaraz – rzekła wreszcie, zaczerpnąwszy ze wszystkich sił powietrza – zaraz. Niech pan się namyśli, może pan nie wie na pewno, czy pan mnie kocha. Mnie się to zdaje niemożliwe. Ja się tego nie czuję godna.
– Wiem na pewno, że panią kocham – odparł chmurnie. – Ale skoro pani tak mówi, to znaczy, że ja pani jestem niemiły – dodał