Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska
Daniela urządzano ekskursje botaniczne. Latem przenoszono ten sam tryb spędzania wolnego czasu na wieś, do radcy Joachima, który chętnie gromadził koło siebie zarówno ubogą rodzinę, jak i jej przodujących pod względem towarzyskim i umysłowym przyjaciół.
Panna Barbara zasmakowała wtedy w rozmaitości życia oraz w duchowych rozrywkach, których udzielającą się wesołość brała za istotę swojej własnej natury. Czuła się w owym czasie osobą radosną i szczęśliwą, zwłaszcza gdy śród gości znajdował się pan Józef Toliboski[24], młody prawnik niewysokiego wzrostu, ale zgrabny, brunet z czarną brodą i z jasnymi oczami, których kolor był zimny, stalowy, a wyraz ognisty i pieszczotliwy. Zdawał się on być mocno zajęty młodszą panną Ostrzeńską. Chociaż nie widywali się nigdy sam na sam, ale śród ludzi zawsze był przy niej.
Razu pewnego, w czasie wycieczki, całe towarzystwo spoczęło na wzgórku nad rzeką. Część łożyska w tym miejscu była zarośnięta i okryta kwitnącymi nenufarami, które bardzo się podobały pannie Barbarze.
– Szkoda – powiedziała – że nie można ich dostać.
Józef Toliboski spojrzał na nią i nic nie mówiąc, bez uśmiechu, jakby to nie był zalotny figiel, ale surowe świadectwo jego gotowości na wszystko, wszedł, jak stał, w rzekę, pogrążył się w nią do ramion i wrócił z naręczem ciężkich, białych kwiatów. Pozostali na brzegu przez cały czas dowcipkowali, zanosząc się od śmiechu, a panna Barbara płakała. Po tym wydarzeniu była tym bardziej szczęśliwa, gdy pan Józef znajdował się śród gości.
Minęło parę lat. Daniel zaręczył się. Teresa także niebawem została narzeczoną. Panna Barbara przepadała za Danielem i uwielbiała Teresę. Toteż ich narzeczeństwo napełniało ją jednocześnie radością i rozpaczą, cieszyła się ich szczęściem, a martwiła się, że ich do pewnego stopnia utraci. I nie tylko ich. Obawiała się, że gdy brat i siostra ubędą z domu, rozpierzchnie się również to miłe, rozumne towarzystwo, śród którego tak błogo upływała jej młodość. Chociaż bywało nieraz, że czuła się sama nieodłączną częścią, a nawet ośrodkiem wieczorów, zabaw i pogawędek, nie miała o sobie tak dobrego mniemania, aby przypuszczać, że ci przyjemni ludzie schodzą się także i dla niej. Przychodzili dla brata, który był najmędrszym i najuczeńszym z nich wszystkich, i dla siostry, która była niezwykle interesującą i piękniejszą od niej osobą. Obie uroczystości weselne mało zostały pannie Barbarze w pamięci, gdyż cały czas myślała o tym, czy przyjaciele brata będą nadal bywać w ich domu.
Wszelkie nadzieje co do tego straciła ostatecznie, ujrzawszy swoją nową bratową. Daniel Ostrzeński ożenił się z panną Michaliną Poleską[25], córką ziemiańskiego domu spod Warszawy. Rodzice panny młodej byli właśnie w przededniu utraty majątku, ich złe interesy odstraszyły ostatnio kilku pożądanych konkurentów i w tych warunkach uważali małżeństwo z młodzieńcem dobrego rodu i któremu wróżono wielką przyszłość naukową za rzecz nie do pogardzenia. Wszelako nie mogli się powstrzymać, żeby tu i ówdzie nie opowiadać, że córka ich popełniła mezalians, usprawiedliwiony tylko wielką miłością, której oni jako rodzice nie chcieli stać na zawadzie. Głosy te doszły do pani Adamowej i z tego powodu przyjęcie nowej synowej wypadło nieco wyniośle.
Danielowa Ostrzeńska była młodsza od panny Barbary, miała lat siedemnaście, ale była już rozrośniętą, pysznie zbudowaną, dojrzałą kobietą, strojną, rumianą, przyciągającą wszystkie oczy. Panna Barbara wyglądała przy niej na niedorosłą dziewczynkę i taką się też poczuła. Zdawało jej się, że po raz pierwszy zobaczyła prawdziwą kobietę, wobec której takim jak ona nie pozostaje nic innego, jak tylko usunąć się w cień. Gdy tedy po jednym i drugim weselu nastąpiło w istocie kilka cichych, pustych i oszczędnych tygodni – uznała skrycie swą młodość za skończoną, a przy sposobności opłakała również nieuniknioną, jak mniemała, utratę przyjaźni pana Toliboskiego. Bowiem jeżeli nie zakocha się on w bratowej, czego oczywiście będzie się musiał wystrzegać, to w każdym razie w bijącym od niej blasku przestanie zauważać drobną Basię.
Rzeczy jednak nie poszły tak źle. Przeciwnie, po krótkiej przerwie dawne stosunki znowu się nawiązały, grono przyjaciół zaczęło ponownie się spotykać, już nie w jednym domu, a w trzech. Michasia Danielowa była w istocie żądna hołdów, ale nie wierzyła też, aby czyjekolwiek współzawodnictwo mogło jej te hołdy odebrać. Lubiła pod każdym względem błyszczeć, lecz na światło, w którym chodziła, wyciągała innych, nawet, owszem, posiadała wyjątkowe zdolności do organizowania udanych przedsięwzięć towarzyskich. Czy na przyjęciu, czy na wycieczce lub ślizgawce, czy w czasie poważniejszych zebrań umiała uwydatniać rolę i zalety każdego z uczestników, tak że wszyscy czuli się dobrze, na swoim miejscu, potrzebni i pożądani – i chętnie wobec tego przyznawali jej we wszystkim pierwszeństwo. Nie posiadała wielkiego wykształcenia, nie ukończyła nawet gimnazjum, jak Basia i Teresa Ostrzeńskie, toteż gdy rozprawiano w tym młodym towarzystwie na tematy z historii, przyrody lub filozofii, potrafiła nieraz powiedzieć zabawne głupstwo, mieszała ogólnie znane fakty, zdarzało jej się nawet przekręcać bardziej oderwane wyrazy, nie mówiąc o nazwiskach. Za to z upodobaniem urządzała deklamacje, żywe obrazy i przedstawienia amatorskie i do tych rzeczy pociągnęła za sobą wszystkich, o co zresztą nikt nie miał pretensji, bo stosunki towarzyskie zyskały dzięki temu ogromną rozmaitość. Specjalnością pani Michasi było robić wszystko z niczego.
– Z niczego – mówiła – wytrzasnęłam kolację, z niczego urządziłam kurtynę i dekoracje. I tę suknię, którą się wszyscy tak zachwycają, uszyłam sobie, po prostu mówiąc, z niczego.
Wobec panny Barbary nowa bratowa okazała się bardzo serdeczna i obie młode osoby prędko się ze sobą zaprzyjaźniły. Przyjaźń ta była nawet ze strony pani Michaliny bardziej zupełna, bo panna Barbara żywiła zawsze niejakie zastrzeżenia. Między innymi pani Michalina do objawów przyjaznej bliskości zaliczała wspólne omawianie strojów i starań dotyczących pielęgnowania urody. Panna Barbara zaś z trudem znosiła tego rodzaju poufność. Zarówno jej miłość własna, jak jej wstydliwość strasznie cierpiały, gdy bratowa ganiła lub chwaliła ją pod tym względem albo kiedy się rozbierała, żeby pokazać nowy krój gorsetu czy też majtek. Za to rozmawiać z nią o potocznych wydarzeniach było wesoło i przyjemnie. Znikła też obawa o utratę względów pana Toliboskiego. Danielowa Ostrzeńska w ogóle była w tej dziedzinie znacznie mniej niebezpieczna, niż się zdawało. Panowie uwielbiali ją, ale z daleka. Mimo wielkiej swobody obejścia była zbyt potężna i zbyt odświętna, żeby wzniecać bardziej osobiste uczucia. Zapewne i miłość do Daniela czyniła ją niedostępną, niektórzy jednak panowie twierdzili, że i dla męża jest ona obojętna, gdyż w ogóle nie posiada w sobie uczuć i temperamentu miłośnicy. Daniel wszelako musiał w związku z nią o czym innym być przekonany; panna Barbara nie wyobrażała sobie, aby można było widzieć kogoś równie szczęśliwie wyglądającym i bez pamięci zakochanym, jak on był w tym okresie.
Tak czy inaczej, żadnej z panien młodego towarzystwa pani Michalina nie odbiła adoratora, a panna Barbara zyskała nawet śród zabaw, przez bratową urządzanych, dwu poważnych konkurentów, którzy jednak z powodów nie dość wyraźnych dla otoczenia zostali odrzuceni. Zaś Józef Toliboski mimo oczywistej piękności pani profesorowej, jak zwano Danielową Ostrzeńską, mimo jej falistych, kruczych, kunsztownie uczesanych splotów, złocistych oczu i umiejętności obracania się w świecie – nie przestał w dalszym ciągu asystować pannie Barbarze. I to nie tylko na oczach ludzi – chodzili teraz razem na samotne spacery, w czasie których młody człowiek nie był tak nadskakujący jak na wieczorkach, ale potrafił zawsze spojrzeniem, uściskiem ręki albo słowem – zwłaszcza słowem – dać poznać swoją przyjaźń. Panna Barbara cierpliwie radowała się tym stanem rzeczy w ciągu dwu następnych lat, aż póki nie rozeszła się wiadomość, że Józef Toliboski się żeni. Rozrywki i spotkania towarzyskie były już w owym czasie rzadsze, praca zawodowa pochłaniała coraz to więcej czasu, Danielowi