Noce i dnie Tom 1-4. Maria Dąbrowska

Noce i dnie Tom 1-4 - Maria Dąbrowska


Скачать книгу
z takim jak ja człowiekiem.

      – To jest, jak to? Co? – zawołała stropiona, ale od domu zaczęto wołać, że już najwyższy czas jechać. Rozmowa się przerwała i panna Barbara wpadła jeszcze do swojego pokoiku, żeby zobaczyć, czy czego nie zostawiła. Gdy wysuwała i zatrzaskiwała z powrotem puste szufladki, raptem pojęła odpowiedź pana Niechcica. Myślał, że go nie chciała, ponieważ był rządcą i ubogim człowiekiem. A tymczasem ona dopiero w tej chwili uprzytomniła sobie tę okoliczność. A przez cały czas dotąd w swych sądach o nim nigdy, przenigdy nie brała jej pod uwagę. Na miłość boską, nie mogła go zostawić z tego rodzaju myślą, równie przykrą dla niego, jak dla niej. Wypadła na werandę, potrącając niezbyt przytomnie czekające, by ją pożegnać, towarzystwo, odszukała Niechcica i pociągnęła go za sobą w głąb mieszkania.

      – Panie – tłumaczyła pośpiesznie – panie, ja bym była nie wiem jak szczęśliwa z takim jak pan człowiekiem. Nie mam żadnego stanowiska w świecie. Nie jestem niczym lepszym… to jest… nie jestem niczym w ogóle. Nie mam żadnego tam wykształcenia. To nie o to idzie…

      Zatchnęła się. Co jeszcze chciała powiedzieć? Chciała – o, więcej niż chciała, potrzebowała ze wszystkich sił objaśnić mu, jaki był stan jej serca. Że czuje się już spalona i zużyta, niezdolna do miłości, gdy on zasługiwał na dar wielkiego i pierwszego uczucia. Dar wielkiego, tak, wielkiego i pierwszego uczucia.

      Bogumił patrzył na nią dokładnie oczy w oczy, a widząc jej pasujące się ze sobą milczenie, rzekł po prostu:

      – Rozumiem, pani kocha innego.

      Panna Barbara rzuciła się na to jak uderzona.

      – Nic pan nie rozumie! – krzyknęła z gniewem, który jednak wydał się Bogumiłowi jakby czymś dobrze wróżącym. – I skąd ten pomysł? Ja nikogo, jako żywo, nie kocham – przeczyła już łagodnie i tylko z lękiem, że ktoś w ogóle mógł o tej rzeczy mówić. Wezbrał w niej mściwy żal, nadając inny bieg myślom i słowom.

      – Ja nie odmawiam, pan mnie źle pojął. Tylko teraz tak mało czasu i jestem zaskoczona. Trudno się porozumieć. Słyszy pan? Już nas wołają!

      Rzeczywiście z balkonu wołano: – No, młodzi państwo, dość już, dość już tajemnic!

      – Więc umówmy się, umówmy się tak. Jeżeli ja przyjadę tu na Boże Narodzenie, to znaczy, że wszystko dobrze, że się zgadzam. Albo nie – ja napiszę i w liście wszystko wyjaśnię. Albo nie… Lepiej niech pan przyjedzie do Warszawy, na Wszystkich Świętych. Albo niech pan napisze, a ja panu odpowiem. I niech pan się nie martwi. Wszystko będzie dobrze. Tylko trzeba trochę poczekać.

      Bogumił patrzył na nią uważnie i powtarzał:

      – Dziękuję. Dobrze. Przyjadę. Napiszę. Będę czekał.

      W chwilę potem panna Barbara wyrwała się z uścisków zebranego na ganku, żartującego grona, skoczyła do powozu, zapytała: – A gdzie moja walizka?! – po czym, spojrzawszy na zegarek, krzyknęła i już do końca drogi drżała, czy się nie spóźni.

      3

      Tak więc zostali mniej więcej narzeczonymi. Mniej więcej, bo panna Barbara do ostatniej chwili nie była pewna swych uczuć ni zamiarów. W jednym z listów do siostry, pani Teresy Kociełłowej, z którą jedną jedyną poruszała te sprawy, śród opisu przedstawienia Hamleta i wystawy obrazów wspominała mimochodem: „podobno tam u was mówią, jakobym była narzeczoną. Zaprzeczaj, kochana siostrzyczko, tym pogłoskom, wszakże to nic pewnego. Czuję, że kiedy przyjdzie co do czego, powiem: nie – i wszystko się rozchwieje. Ale wracam do wystawy obrazów. Zapomniałam ci jeszcze napisać, że widziałam przepiękny obraz. Matejki Portret pana. Od razu można poznać, że to mistrz wielki malował. I wiesz, jeździłam na tę wystawę windą. Co za niezwykły wynalazek!”.

      W innym liście donosi, że otrzymuje czasem listy od Bogumiła Niechcica. „Nazywa mnie w nich – pisze – gwiazdą, która zajaśniała nad jego ciemnym życiem. Chcę mu napisać, że mam dla niego siostrzaną przyjaźń i na tym niech poprzestanie. Jak myślisz, czy powinnam tak zrobić?”[46].

      Częściej powtarzały się w tych listach wzmianki o kimś innym, kogo z kolei panna Barbara zwała gwiazdą[47].

      „Nie wiem, czemu imię pana J. T. wciąż się powtarza w mych listach – dziwiła się sama jednym razem. – Przecież go już nie kocham”[48]. A kiedy indziej donosiła, że zwiedzała z kilku przyjaciółkami gabinet zoologiczny w uniwersytecie, i dodawała: „Gdy przechodziłyśmy dziedziniec uniwersytecki, domyślasz się, o czym wtedy myślałam. Myślałam o tych, których poznałam, gdy nosili jeszcze niebieskie czapki z białymi obwódkami. Gdy nie byli takimi jak teraz sztywnymi panami w tużurkach, lecz chłopcami, pełnymi zapału, a w oczach rozumnych świeciło tyle ognia, tyle wiary, tyle miłości. Tak żywo stanęła wtedy przed moimi oczami postać tego, który jest ukrytym kwiatem mojej duszy i którego wspomnienie jak brylantowa gwiazda zawsze przyświecać będzie mojemu życiu. – Niech cię to nie przeraża jednak, nie kocham go już, lecz te obrazy przeszłości są mi zawsze tak drogie. Nimi żyję”.

      Przy końcu innego listu znajdował się dopisek: „Na Królewskiej ulicy, na wystawie w oknie zobaczyłam cudowną fotografię Byrona. Muszę się dowiedzieć, ile kosztuje, bo muszę ją sobie kupić. Co za wyraz i co za oczy! A choć bez brody, wiesz, kogo mi przypomina?!…”

      W początkach zimy Bogumił Niechcic zaczął nieco więcej miejsca zajmować w tych zwierzeniach.

      „Z panem Bogumiłem – pisała w połowie grudnia – dotąd jeszcze nic nie postanowiłam, boję się, bym później nie żałowała, choć gdyby mnie kto zapytał, czy go nie kocham, musiałabym powiedzieć, że często czuję dla niego coś więcej niż życzliwość. Lecz przytłumić tę życzliwość, a nawet zapomnieć o niej przychodzi mi z wielką łatwością. Jestem widocznie wprawna. Przecież stłumiłam tysiąc razy mocniejsze uczucie”. Przed samym Bożym Narodzeniem doniosła energicznie:

      „Czy wiesz, co postanowiłam w kwestii l’amour? Otóż widzę, że Bogumił naprawdę mnie kocha. Ostatni jego list tak dobrze maluje jego proste i szczere uczucia. A wobec miłości cóż stąd, że już niemłody. Jam także już niemłoda, choć, śmiech powiedzieć, niedawno wziął mnie tu ktoś na pensji za jedną z uczennic. A i pan Bogumił podobno myśli, że mam osiemnaście lat. Ciekawa jestem, jaką minę zrobi, kiedy go wyprowadzę z błędu. Jednak mimo smutnych doświadczeń, które już mam za sobą, nie czuję się znów tak bardzo rozczarowaną do życia. Nawet z pewną nadzieją patrzę w przyszłość. Tak więc, kości rzucone. Pojadę, tak jak obiecałam, do Borku i niech się dzieje wola nieba, co będzie, to będzie”.

      I wkrótce po Nowym Roku zaczęły wychodzić zapowiedzi[49] Bogumiła Niechcica i Barbary Ostrzeńskiej – w Warszawie w kościele Karmelitów na Lesznie. W Warszawie, a nie w Borku, gdyż o to prosiły koleżanki i przyjaciółki panny Barbary, których życzenie było dla niej święte. Prócz tego miała nadzieję, że do Warszawy zjedzie na jej wesele Julian, inżynier z Petersburga. Co prawda, obiecywał on już dawniej przybyć na śluby Daniela i Teresy, a jednak nie przyjechał. W ogóle od czasu osiedlenia się poza stronami rodzinnymi ani razu jeszcze nie widział się ni z matką, ni z rodzeństwem. Tym razem jednak tak się złożyło, że miał swoje zawodowe sprawy do załatwienia w Warszawie, a więc może jednak przyjedzie. Wyjazd do jakiegoś na końcu świata położonego Borku byłby go na pewno odstraszył, a panna Barbara ani się spostrzegła, jak zaczęła dzień swego ślubu uważać po trosze za okazję do zobaczenia się z bratem.

      Zaraz w czasie świąt w Borku, kiedy jej zaręczyny stały się oficjalne, panna Barbara poprosiła Niechcica, żeby ją zawiózł do matki. Bogumił westchnął, gdy się z tym do niego zwróciła.

      – Nie chciałbym – powiedział – żeby


Скачать книгу