Odwet. Zbigniew Lubieniecki

Odwet - Zbigniew Lubieniecki


Скачать книгу
dużo. W pokoju, w którym śpi, jest otwarte okno. Pilnuje go człowiek, który siedzi za drzwiami na taborecie i nie wejdzie do pokoju – jedną noc spędził na granicy, a drugą na zabawie w wiosce, więc najdalej za godzinę będzie spał. Żyd, gdy będzie mądry, to po prostu ucieknie. Sprawa skończy się spisaniem protokołu i trzema dniami aresztu dla wartownika. A to chyba warte jest ludzkiego życia.

      W nocy zastanawiałem się, jak mu pomóc. Roiłem najrozmaitsze plany, ale zdawałem sobie sprawę, że są nierealne. Wstałem już o trzeciej nad ranem. Słyszałem, jak ojciec się ubiera. Wyślizgnąłem się po cichu do ogrodu. Przelazłem przez płot i schowałem się za kapliczką. Czekałem z pół godziny, trzęsąc się z zimna i zdenerwowania. Wreszcie ujrzałem ojca. Obok niego ze spuszczoną głową szedł Żyd. Idąc jak najciszej, posuwałem się w pewnej odległości za nimi. Dopiero po dłuższym marszu zorientowałem się, w którym miejscu Żyd przekroczy granicę. Wtedy, idąc na przełaj, wyminąłem ich.

      Wynurzyli się z jałowców. Widziałem, jak Żyd klęknął przed ojcem. Jak ten nachylił się, podniósł go i coś tłumaczył. Wreszcie jego drobna postać oderwała się od ojca i stając się coraz wyraźniejsza, zbliżała się ku mnie. Ojciec stał jakiś czas, wreszcie zawrócił i szybko znikł z pola widzenia. Żyd podszedł do zarośli i przystanął.

      – Proszę pana…

      Drgnął i błyskawicznie podniósł ręce do góry.

      – Niech pan się nie boi. Zaprowadzę pana z powrotem do Polski, chce pan?

      – O, tak – wykrztusił po chwili. – Już nie mam siły się kryć. Złapią mnie i oddadzą znów Niemcom.

      Wziąłem go za rękę i szepcąc: „Ciiicho, cicho” – poszedłem z powrotem. Pot zalewał mi oczy. Jeżeli złapią, och, jeżeli złapią… Ta myśl aż do bólu świdrowała mi głowę. Nareszcie minęliśmy strefę nadgraniczną, a raczej neutralną. Jeszcze ze sto kroków i odetchnąłem z ulgą. W tej chwili słońce wynurzyło się zza gór, zalewając oślepiającym blaskiem miejsce, które dopiero co minęliśmy. Po tamtej stronie nadchodził patrol słowacki. Przyczailiśmy się na parę minut, ale patrol przeszedł i nic nie zauważył. Nie mieli psa. Poszliśmy dalej. Żydowi strasznie trzeszczały pod nogami szyszki i gałązki, wcale nie umiał cicho chodzić.

      Podczas zejścia w dolinę mijaliśmy chłopów zdążających na pola. Wymienialiśmy „Pochwalony”, a Żyd uchylał czapki. Wreszcie doszliśmy do Grajcarka.

      – Pójdzie pan do Krościenka. Przystanek jest w rynku, tam wsiądzie pan w autobus odchodzący o dziewiątej do Nowego Targu. Dojedzie pan do dworca i tam już pociągiem pojedzie, dokąd zechce. To nic, że nie ma pan dokumentów. U nas trzeba mieć tylko bilet, dokumentów nikt nie sprawdza. Czy ma pan pieniądze? Chyba nie, ja panu dam.

      W kieszeni miałem 50 złotych, które zgodnie z poleceniem ojca powinienem był wpłacić na moją książeczkę PKO. Wyjąłem banknot i wręczyłem mu. Wziął z jakimś dziwnym wahaniem.

      Leśnica Pienińska, 21 sierpnia 1939

      Usłyszałem rozmowę ojca i matki, że za kilka dni wyjeżdżamy do Nowego Targu. Wojna wisi na włosku i tu może być bardzo niebezpiecznie.

      – Na razie musimy zamieszkać w Nowym Targu, ponieważ muszę być w pobliżu granicy. Na wiosnę, jak Bóg pozwoli, wyjedziemy już na stałe do Warszawy.

      Dzień jest piękny. I smutno mi, i cieszę się. Smutno, bo szkoda gór, Dunajca i w ogóle tego wszystkiego. Cieszę się, ponieważ pierwszy raz w życiu zamieszkam w mieście. Przyjeżdża dorożka. Powozi stary góral. Konie przestępują z nogi na nogę i aż rwą się do biegu. Ostatnie pożegnanie. Wylegli wszyscy żołnierze, życzą powodzenia, żegnają, każdy mówi, jest hałas, gwar, zbiegło się pół wsi. Chłopi pozdejmowali kapelusze. Żegnają znakiem krzyża. Ojciec jest wzruszony. Przykłada palce do daszka, wsiada i dorożka rusza.

      Konie pędzą jak zwariowane po kamienistej drodze. Ileż razy tędy przechodziłem, znam tu każdy kamień, każdą skałę. Tak mi smutno. Zakręt, Dunajec, ujście Potoku Leśnickiego, droga do Czerwonego Klasztoru i Stuletniego Źródła. Po chwili i to znika.

      Nowy Targ, 21–22 sierpnia 1939

      W mieszkaniu jest ciemno, ponieważ nie zdążono jeszcze zainstalować światła. Ojciec znalazł świecę. Zapalił. Żółty, trupi blask pada na bezładnie poskładane skrzynie, kufry i toboły. Drgający blask wyławia z kręgu ciemności jakieś niesamowite kształty. Ojciec chodzi po pokoju. Matka przysiadła na walizce, Krysia śpi w wózku, a siostry przycupnęły w cieniu na jakimś kufrze, szepcą o czymś, widać tylko zarysy ich postaci. Po chwili zdaję sobie sprawę, że matka płacze. Ojciec przystaje. Widać, że jest zdenerwowany, jednak opanowuje się i zaczyna uspokajać matkę.

      – Co zrobić, wozy z meblami przyjadą dopiero rano. Nie mogłem nigdzie dostać ciężarówek, wszystkie zostały zmobilizowane. Tę noc jakoś się przemęczymy.

      – Nie pocieszaj mnie – mówi matka. – Już nigdy nie zaznam spokoju. To jest pierwsze ogniwo nieszczęść, które przyjdą. Ty tego nie rozumiesz, ale kobieta potrafi to przeczuć.

      Nad ranem zbudziły mnie jakieś nawoływania i hałasy. To przyjechały wozy z meblami i resztą rzeczy. Nie wszystko może zmieścić się w pokojach, są tu tylko trzy. Część złożono w piwnicy, część w komórce na podwórzu. Przez cały dzień robiono porządki, ustawiano meble, przesuwano je. Przyszli monterzy i założyli światło. Mieszkanie przeładowane jest meblami. Większość pięknych kwiatów, które z takim zamiłowaniem hodowała matka, wyniesiono na taras, który jest olbrzymi i wygląda teraz jak mały egzotyczny lasek. Mirty, oleandry, palmy, cyprysy… Ojciec mówi, że każe to oszklić i zrobi oranżerię.

      WOJNA

      Nowy Targ, 31 sierpnia 1939

      Znów dorożka. Dużo rwetesu, nawet płacz. I odjeżdżamy. Oto dworzec. Pociąg jeszcze nie nadjechał. Perony i poczekalnie po brzegi wypełnione są ludźmi. Krzyk, tłok, hałas jadących pociągów. Wreszcie przyjeżdża i nasz, lokujemy się w przedziale, żegnamy z ojcem. Jest bardzo smutno. Pociąg rusza. Ojciec wyskakuje w biegu i stojąc na peronie, długo spogląda w ślad za nami. Tak stojącego w bezruchu na peronie nowotarskiego dworca widziałem go po raz ostatni38.

      W wagonie jest duszno, tłoczno. Z Bolkiem Wawrzyniakiem (oni też wyjeżdżają) gram w piotrusia. Gryzę cukierki i chyba razem z nimi połykam łzy. Łzy te nie są już łzami dziecka.

      Jest noc. Nie śpię. Nie myślę. Zapadłem w jakąś pustkę. Po prostu nic nie ma. Nic nie istnieje. Na peronach całe góry kufrów, waliz i tłumoków, a pośród nich tysiące biegających, krzyczących, tłoczących się w bezładnym ruchu ludzi. Matka mówi głośno: „Que, que scelesti ruitis?”39 Kamilla podchwytuje słowa łacińskiego wiersza, ale po chwili milknie, jakby zawstydzona.

      Kraków, 1 września 1939

      Przesiadka na pociąg do Przemyśla. Trzeba czekać kilka godzin. Dopiero teraz przekonuję się, jaki może być tłok. Mój Boże, to chyba pierwsze piekło, jakie widziałem. To nieprawda, że w piekle jest ogień. W piekle panuje zaciemnienie i nie ma żadnego światła.

      Porwany falą ludzi idę, a raczej pędzę gdzieś na ślepo, jak cała ta ludzka masa. Ktoś spazmatycznie nawołuje jakąś Tereskę, ktoś woła do mamy, cioci. Nad tłumem krzyżują się setki imion, słów oderwanych, co niby ptaki wyrywają się ponad ogólny zlewający się w jeden odgłos krzyk tłumu. Wreszcie zatrzymuję się u wejścia do tunelu, mocno trzymam się bariery,


Скачать книгу

<p>38</p>

Michał Lubieniecki, przodownik Straży Granicznej (sierżant), został w 1939 r. zmobilizowany. Trafił do niewoli sowieckiej i został osadzony w obozie dla jeńców wojennych w Ostaszkowie. Zamordowany w 1940 r. w Kalininie (obecnie Twer), pogrzebany w zbiorowych mogiłach w Miednoje (za: Rozstrzelani w Twerze. Alfabetyczny spis jeńców polskich z Ostaszkowa rozstrzelanych w kwietniu–maju 1940 i pogrzebanych w Miednoje, według źródeł sowieckich i polskich, „Indeks Represjonowanych”, Ośrodek KARTA, Warszawa 1997). Pośmiertnie awansowany do stopnia podporucznika (w 2007 r.).

<p>39</p>

„Dokąd, dokąd, szaleńcy, pędzicie?” – cytat z Epody 7 Horacego.