Odwet. Zbigniew Lubieniecki

Odwet - Zbigniew Lubieniecki


Скачать книгу
i stawiali fundamenty. Podczas pracy między nami a robotnikami panowała absolutna zgoda. Żyd przychodził dopiero po południu. Ci twardzi, jakby sękaci ludzie, brudni, często obszarpani, jacyś zupełnie inni, zdawali się lubić usłużnego pętaka, chociaż ten był okropnym nudziarzem i bez przerwy wypytywał o każdy zauważony drobiazg. Chętnie biegałem do kiosku po papierosy, przynosiłem z domu butelki z kwasem chlebowym i moszczem owocowym. Ilekroć pojawiałem się na budowie, witali mnie wesołymi żartami lub przyjaznym uśmiechem. Coś ciągnęło mnie do nich. Pomimo swej rubasznej otwartości, byli dla mnie pełni tajemnicy. Byli jacyś nowi, inni niż wszyscy znani mi dotychczas ludzie. Od nich nauczyłem się pierwszego, dosyć zresztą urozmaiconego repertuaru przekleństw.

      Dom rósł, stawał się coraz wyższy i wyższy, aż zaczęto układać szkielet dachu. Pewnego razu chodziłem po wystających na zewnątrz krokwiach dachowych. Deska, na której stanąłem, usunęła się i poleciałem w dół. Jakimś cudem udało mi się schwycić linę zwisającą z dachu, służącą do wciągania belek. To mnie uratowało. Wisiałem na wysokości okien pierwszego piętra. Gdybym upadł, zabiłbym się lub pokaleczył o stosy belek leżących na dole. Zauważył mnie inżynier, podbiegł do okna, niestety – nie mógł dosięgnąć mnie rękoma. Znalazł jakąś listwę z gwoździem i zaczął przyciągać linę wraz ze mną. Musiałem chwycić zębami sznur, aby się utrzymać. Inżynier złapał mnie za kark, przy czym zachwiał się i o mało sam nie wypadł. Postawił mnie, a potem wbrew moim oczekiwaniom powiedział zupełnie spokojnie:

      – No, smyku, nie straciłeś zimnej krwi. Gdyby za to nie należała ci się pochwała, to dałbym ci baty.

      Budowa szybko zbliżała się ku końcowi. Pewnego razu, chodząc po strychu, gdy dach pokrywano wielkimi arkuszami blachy ocynkowanej, stanąłem na wystający z deski gwóźdź i przebiłem sobie na wylot stopę. Stałem dosyć długo, nie mogąc się ruszyć, ponieważ każda, najmniejsza nawet próba wyswobodzenia się szarpała mi nogę jak rozpalonymi kleszczami. W końcu zacząłem wzywać pomocy. Zbiegli się robotnicy i – jak mówili – zdjęli mnie z rożna. Podczas tej czynności straciłem przytomność. Ocknąłem się dopiero w domu. Przez dłuższy czas chorowałem i nie wychodziłem z mieszkania. Przez ten czas nauczyłem się naprawdę porządnie czytać (czytałem już od dwóch lat) i jeszcze bardziej pokochałem książki.

      Przez miesiąc przymusowego bezruchu, będąc przeważnie sam, czytałem i czytałem. O dziwo, najbardziej zrozumiałe dla mnie były DekameronStary Testament. Najbardziej zachwyciły mnie Pieśń nad pieśniami Salomona, poezje Micińskiego18 i książki Przybyszewskiego19. Nikt nie kierował moją lekturą. Wielu rzeczy nie rozumiałem, wtedy niezrozumiałe fragmenty czytałem jeszcze i jeszcze raz. Uczyłem się ich niemal na pamięć, a potem następowały z mojej strony pytania. Matka była nimi niejednokrotnie zakłopotana. Tłumaczyła mi kategoriami mojego wieku, ale tłumaczenia matki niedaleko odbiegały od treści książek. Danusi o nic nie pytałem, ponieważ szybko przekonałem się, że nieprawdopodobnie zmyśla. Ojciec udzielał mi innych odpowiedzi.

      Noga się wygoiła. Dom obok od dawna widać był gotowy, ponieważ zdążono uprzątnąć wszystkie ślady budowy, a na placu, gdzie dawniej leżały stosy materiałów budowlanych, rosła teraz trawa. Nad wejściem frontowym widniało godło i tablica z napisem, że mieści się tutaj Nadleśnictwo Parku Narodowego w Pieninach oraz Muzeum Przyrodnicze20. Przez kilka dni przed dom zajeżdżały wozy, z których zdejmowano wielkie kufry, skrzynie oraz meble. Potem przez kilka dni było cicho, a ja z niecierpliwością wypatrywałem chwili, kiedy przyjadą nowi lokatorzy.

      Wreszcie któregoś dnia zajechało auto. Pilnie obserwuję trzy wysiadające z niego osoby. Jest to pan w jasnym garniturze, pani w panamie i kwiecistej sukni oraz chłopiec, chyba trochę starszy niż ja. Wiem, że nie wypada przyglądać im się zbyt natarczywie, ale ciekawość przemaga. Biegnę do domu, chwytam lornetkę i uważnie ich oglądam. Nie wytrzymuję, biorę flower21 – kilka dni temu otrzymany od ojca – i biegnę do ogrodu. Nie ma takiego chłopca, który nie dałby się skusić hukiem wystrzału.

      Wystrzeliłem już kilka naboi, niby to dokładnie mierząc, a faktycznie strzelając Panu Bogu w okno. Spoglądam nieznacznie i widzę, że chłopiec patrzy w moją stronę. Odwracam się i pilnie obserwuję szpaler świerków przy ogrodzeniu. Wrona. Skradam się ostrożnie w tym kierunku, klękam za krzakiem, jakiś czas mierzę, pociągam za spust i… nie wierzę własnym oczom. Na ziemi trzepoce się ptak. O Boże, udało mi się zabić pierwszą wronę! Dotychczas udawało mi się zabić najwyżej wróbla lub – gdy matka potrzebowała na obiad – zabijałem kury lub gołębie. Podnoszę wronę i kątem oka spostrzegam, że tamten wychylił się z okna i pilnie śledzi każdy mój ruch. Udaję, że w ogóle go nie dostrzegam, wieszam flower i wronę na krzaku, po czym, nie oglądając się, idę do domu. Biorę koc, książkę i wracam do ogrodu. Gdy zerkam w stronę nowego domu, widzę, że chłopca nie ma. Jestem rozczarowany.

      Po chwili z domu wychodzi tamten pan, przygląda mi się przez chwilę, podchodzi do parkanu i zapytuje, czy mieszkam tutaj. Gdy to potwierdzam, pyta, czy chciałbym pobawić się z Januszem, jego synem. Mówi, że nazywa się Smólski, że jest inżynierem leśnikiem i że zamieszka tu na stałe. Z kolei dowiaduje się, że mam na imię Zbyszek, mam dwie siostry, mój ojciec jest wojskowym. Na zakończenie dodaję, że postaram się, aby Janusz nie był więcej smutny. Janusz okazał się starszy ode mnie o dwa lata – nie przeszkodziło nam to stać się najlepszymi przyjaciółmi.

      Lato się kończy. Jest ostatni dzień sierpnia 1937 roku, wieczór pogodny i bardzo ciepły. Wszyscy siedzą na werandzie. Moje myśli przerywa głos ojca:

      – Jutro idzie do szkoły, to szczęśliwy dzień mego życia. Jedyny spadkobierca rodu i mojego nazwiska… Będzie przebijał się przez życie jak ja, nie złamią go najtwardsze doświadczenia. Synu – zwrócił się do mnie, jakby przerywając marzenia – pragnę, abyś stał się przede wszystkim człowiekiem dobrym i dobrym Polakiem. Pamiętaj, nigdy nie zadowalaj się małym, sięgaj nawet po to, co wydaje się niemożliwe do osiągnięcia. Nigdy nie splam się ochłapem rzuconym przez łaskę losu lub ludzi. Żądaj wszystkiego, co wielkie i bierz wszystko, co wielkie. Walcz o to, walcz nawet z uporem szaleńca. Niech nie zrażają cię trudności i niepowodzenia. Wówczas osiągniesz wszystko. Jest tylko jeden warunek: za wielkie rzeczy trzeba płacić wysokie ceny… Może teraz nie rozumiesz wszystkiego, co mówię. Postaraj się jednak na całe życie zapamiętać moje słowa. Kiedyś, gdy mnie już nie będzie, przypomnij je sobie – co mówiłem ci w przededniu wstąpienia na nową drogę życia, jaką jest nauka.

      Pocałował mnie w czoło i odszedł. Długo o tym myślałem. Ojciec nigdy tak do mnie nie mówił.

      Moja rodzina od wieków walczyła z Rosjanami: brała udział we wszystkich powstaniach, w działaniach konspiracyjnych. W wyniku tego ktoś dostawał się do niewoli lub był wywożony na Sybir, trafiał do więzienia, odbierano nam majątki i przekazywano je Rosjanom, wysiedlano za Ural, na Kaukaz. Ojciec mi opowiadał, że na naszą rodzinę, linię hrabiów Lubienieckich z Podola, w XVI wieku została rzucona klątwa przez prawosławnego popa – przez trzynaście pokoleń mężczyźni z rodu mieli ginąć z rąk Rosjan. Przed ojcem jedenaście pokoleń Lubienieckich ucierpiało – ginęło tragicznie lub trafiało na zesłanie, na katorgę.

      Mój ojciec był wychowany w zaborze rosyjskim. Od początku uczono go, że trzeba walczyć z zaborcą – o Polskę. Mówił, że pojęcie „ojczyzna” to taka wartość, jak wiara w Boga – jeżeli przyjdzie oddać życie za nią, to nie ma czego żałować, bo przeznaczeniem każdego Polaka jest bronić wolności ojczyzny za wszelką cenę. Zawsze powtarzał, że jesteśmy zagrożeni ze strony Niemiec i Rosji,


Скачать книгу

<p>18</p>

Tadeusz Miciński (1873–1918) – poeta, prozaik, dramaturg, czołowy, nowatorski twórca okresu Młodej Polski.

<p>19</p>

Stanisław Przybyszewski (1868–1927) – ekscentryczny powieściopisarz, dramaturg i eseista okresu Młodej Polski.

<p>20</p>

Obecnie w tym budynku mieszkają pracownicy Pienińskiego Parku Narodowego, a jego siedziba mieści się w nowym budynku obok. Znajduje się w nim też wystawa przyrodnicza, potocznie określana jako Muzeum Pienińskiego Parku Narodowego, oraz placówka Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

<p>21</p>

Broń palna małego kalibru używana do ćwiczeń i do polowania na drobną zwierzynę.