Na szczycie. Właściwy rytm. K.N. Haner
– pisnęła, wychodząc na korytarz boso, wróciła do mieszkania, wsunęła klapki i zbiegliśmy na dół.
– Co chcesz mi pokazać? – zapytała, widząc, że prowadzę ją do auta. Nie miałem co liczyć, że pojedzie ze mną do domu, ale nie mogłem pozwolić, by nie miała przy sobie ani centa.
– Wsiądź, to ci powiem.
Na szczęście nie protestowała jak za pierwszym razem.
– Więc? – zapytała, odwracając się do mnie bokiem.
– Proszę. – Nachyliłem się i wyjąłem czarną kopertę ze schowka.
– Co to jest? – Skrzywiła się lekko.
– Bilety na koncert i wejściówki za kulisy – wyjaśniłem. Przynajmniej będę miał nadzieję, że zobaczę ją niedługo.
– Kiedy gracie? – dopytała.
– W piątek tutaj, w L.A.
– Mówiłeś, że trasa jeszcze się nie zaczęła.
– To prywatny koncert, tylko na trzysta osób.
– I mam tam przyjść?
Zrobiłem zirytowaną minę. To chyba oczywiste, że chciałem, by przyszła. Po co miałbym dawać jej bilety?
– Tak, i wyciągnąć Treya.
– Nie stać mnie na te bilety – powiedziała cicho. Jezu! Ale ta kobieta mnie irytowała.
Wyciągnąłem portfel i wcisnąłem jej w dłoń plik banknotów.
– Proszę! – dodałem.
– Nie mogę wziąć od ciebie pieniędzy, Sedricku – odpowiedziała smutno. Cholera, uraziłem ją? Przecież to tylko pieniądze.
– Dlaczego nie?
– Po prostu nie, nie chcę ci być coś winna. – Spuściła wzrok i patrzyła ślepo na banknoty w swoich ślicznych dłoniach.
– W takim razie to zaliczka, musisz przecież z czegoś żyć. – Nie mogłem pozwolić, żeby była głodna.
– Poradzę sobie, naprawdę nie mogę ich wziąć. – Odłożyła pieniądze na deskę rozdzielczą.
– Nie zasnę ze świadomością, że nie masz przy sobie ani centa. – Zamknąłem oczy i próbowałem się opanować, by po prostu nie ruszyć i nie zabrać jej do siebie, porządnie nakarmić, a potem jeszcze porządniej wypieprzyć. Na pewno byłaby zadowolona. Ja też!
– Pożyczę od Treya. – Jasne! Znałem te teksty.
– Przecież mówił, że sam nie ma.
– Sed, proszę, nie wezmę od ciebie nawet jednego dolara. Dzięki za bilety, na pewno przyjdziemy.
Westchnąłem i odpuściłem. Tym razem!
– Daj mi swój numer, zadzwonię jutro.
– Jutro? – Spojrzała zaskoczona.
– Zabiorę cię na porządny obiad, dziś prawie nic nie zjadłaś.
– Nikt by nic nie przełknął po niespodziewanym spotkaniu ze Sweet Bad Sinful. – Uśmiechnęła się szeroko. Och tak! To prawie ten sam słodki uśmiech, który widziałem w mieszkaniu. Bardzo mnie to uradowało.
– Więc jesteśmy umówieni? – zapytałem dla pewności.
– Niech będzie, ale Trey idzie z nami.
– Niech będzie. – Puściłem jej oczko i nachyliłem się blisko z zamiarem pocałowania Rebeki. Czułem cudowny zapach, ciepło jej skóry.
– Pójdę już – pisnęła zakłopotana. Kurwa! Nie mogłem jej nawet pocałować? Spłoszy ją to? Patrzyłem na nią i nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić.
– Szkoda – rzuciłem i zdecydowałem się tylko na pocałunek w policzek.
– Och – jęknęła, gdy tylko moje usta oderwały się od jej słodkiego policzka.
– Czego chcesz, Rebeko? – zapytałem, widząc w niej niepewność.
– Nie wiem – pisnęła znowu, a ja uśmiechnąłem się i znów odpuściłem. Nie będę się śpieszył. Ona była inna, ale warto poczekać. Wiedziałem to.
– Idź już, poczekam, aż wejdziesz do środka. – Odsunąłem się i wysiadłem z auta, by otworzyć jej drzwi. Wyszła, patrząc na mnie tak cudownie niewinnie i niepewnie. – No, leć! – Uśmiechnąłem się i klepnąłem ją delikatnie w słodki tyłeczek.
– Dobranoc, Sedricku. – Odwróciła się, zatrzymując w pół kroku.
– Dobranoc, słodka Reb. – Oparłem się o samochód i czekałem, aż wejdzie.
W ostatniej chwili zerknęła na mnie, więc pomachałem jej na pożegnanie, i weszła do kamienicy. Westchnąłem głośno, czując różne sprzeczne emocje. Byłem rozczarowany, oczarowany i kompletnie nie miałem pojęcia, co o niej myśleć. Rozczarował mnie fakt, że jej nie pocałowałem. To było do mnie niepodobne. Jak miałem dziś zasnąć ze świadomością, że ona leży sama w łóżku w swoim małym pokoju? Mogłaby spędzić tę noc ze mną. Przez chwilę wahałem się, czy nie iść za nią na górę i spróbować jeszcze raz, ale nie… Ona była inna. Musiałem poczekać.
***
Te wspomnienia zawsze wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Boże! Nigdy nie zapomnę, jaka ona wtedy była słodka i taka zagubiona. Tyle się od tamtego czasu zmieniło, tyle wydarzyło, a teraz siedziałem obok niej i nawet nie mogłem jej wyznać prosto w oczy, jak bardzo ją kocham. Rebeka zwątpiła we mnie, zwątpiła w naszą miłość i odpuściła. Czy to dziwne? Nie wiem, jakbym zareagował, gdyby pierwsza złożyła pozew o rozwód. Myślałem, że tak będzie lepiej, że ona tego chciała.
– Sed? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Treya. Musiałem przysnąć, bo Jamesa już nie było w sali.
– Tak? – Przetarłem oczy i twarz dłonią i wstałem, by się przywitać. Wszystkie problemy i niesnaski między nami zeszły na dalszy plan. Teraz każdy martwił się jedynie o Rebekę.
– Może się zamienimy? Ja przy niej posiedzę, a ty odpoczniesz – zaproponował. Kurwa! Zgadali się czy co?
– Trey, nie ruszam się stąd i dajcie już spokój – burknąłem.
– Ale ja też chcę z nią pobyć. – Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
– To siadaj. – Podsunąłem mu krzesło – Proszę! – dodałem.
– Ale tak sam na sam. Też mam z nią do pogadania. – Zmrużył oczy.
– Ona cię nie słyszy…
– Skąd wiesz? – Usiadł obok i spojrzał na Rebekę.
– Nie wiem, chciałbym wierzyć, że słyszy i rozumie, co do niej mówimy.
– Pewnie, że rozumie. – Trey chwycił ją za dłoń i dodał: – Co tam, mała? Kiedy się obudzisz? Bo już to się nudne robi. Drugi raz taki sam numer nie przejdzie. No już… Obudź się!
– Już ją prosiłem, by się obudziła. Jak zwykle mnie nie słucha… – Uśmiechnąłem się lekko, widząc, że Trey też się uśmiecha.
– Ma swój charakterek. Musi się z nami podroczyć – dodał i puścił mi oczko. Zamilkliśmy na długą chwilę. W mojej głowie kłębiły się tysiące myśli. Widząc, że Trey chyba faktycznie chce sobie z nią „pogadać”, wstałem i przeszedłem do salki, gdzie leżały maluchy. Spały słodko, ale gdy na nie patrzyłem, to się uspokajałem.