Hayden War. Tom 1. Na Srebrnych Skrzydłach. Evan Currie
na niego uważnie.
– A nie to się wam przytrafiło?
– Nie, mówiliśmy ci, eksplozje...
– Nie widziałam żadnych śladów użycia materiałów wybuchowych – powiedziała, kręcąc głową. – Nie wydaje mi się, by jakiekolwiek tam były.
– Mówię ci to, co widziałem...
Sorilla podniosła rękę.
– Nie denerwuj się. Wierzę. Mówię tylko, że to, co widziałeś, nie było spowodowane przez materiały wybuchowe. Wydaje mi się, że te eksplozje były wynikiem czegoś innego.
Jerry z rezygnacją wypuścił powietrze.
– Wydaje mi się, że nie wiesz, co to było...
– Nie. – Potrząsnęła głową. – Nigdy nie spotkałam się z przeciwnikiem rzucającym we mnie kamieniami... No raz, w Pakistanie.
Jerry nie był pewien, czy Sorilla przypadkiem nie żartuje.
– Mogę cię o coś zapytać?
Oparła się o drzewo po źle zrobionym kroku.
– I tak zapytasz...
– W nocy mówiłaś coś o bakteriach w twojej krwi...
Zaśmiała się.
– Ach, robale.
– Robale?
– Wiesz... – Zaczęła kręcić młynka palcami na wysokości swoich ust. – Kojarzysz, o co chodzi?
– Jaja sobie ze mnie robisz.
– Skądże znowu – odpowiedziała – ale oficjalna nazwa ma około osiemdziesięciu liter i wymaga dwudziestu lat pracy uniwersyteckiej, by ją wymówić.
Wbrew sobie Jerry parsknął śmiechem, choć jej żart przynajmniej częściowo skierowany był w niego. Świadomie czy nie.
– Jakieś tam genetycznie modyfikowane robale, które mogą emitować podczerwień i robić inne sztuczki, kiedy im się każe. Wiesz, o co chodzi?
Potwierdził skinieniem głowy. Promieniowanie podczerwone wraz z impulsami o odpowiedniej częstotliwości może być absorbowane przez komórki ludzkiego organizmu i używane jako źródło energii w mitozie. W zastosowaniach medycznych kilkakrotnie przyspieszało to proces gojenia, a także w wyjątkowych sytuacjach mogło być używane jako sposób dostarczania organizmowi energii zamiast normalnego paliwa, czyli jedzenia. Oczywiście zastosowanie tej technologii było drastycznie ograniczone. Ciało do funkcjonowania potrzebowało dużo więcej niż tylko czystej energii. Jerry zastanawiał się, czym były te „inne sztuczki”, choć w głowie miał już wiele ciekawych zastosowań, do których można wykorzystać coś takiego.
Po raz pierwszy słyszał o energii dostarczanej ze źródła biologicznego, szczególnie wewnątrz ciała, ale to miało sens. Tak naprawdę, był zaskoczony, że nikt nie wpadł na to wcześniej.
A z drugiej strony, to co on tak naprawdę wiedział? Może tej technologii używano już od dekad. Nie był specjalistą w zakresie współczesnej medycyny.
– To całkiem fajne – stwierdził po chwili.
– Z całą pewnością nie wtedy, gdy próbują cię zabić za pomocą kosmicznej gorączki.
***
Do wioski dotarli późno w nocy. Sorilla nie chciała zatrzymywać się na noc po drodze. Jerry był wykończony, ale bardziej martwił się o towarzyszkę. Kiedy opuściła go, by udać się do chaty, którą zajmowała wcześniej, on skierował się prosto do Tary.
Rudowłosa pielęgniarka przetarła oczy, próbując się rozbudzić, i spojrzała na niego nieprzytomnie.
– Jerry? Już wróciliście?
Uśmiechnął się, słysząc głupie pytanie, ale właściwie trudno było się jej dziwić.
– Tak. Słuchaj, uważam, że sierżant Aida powinna zostać zbadana.
Tara doszła do siebie i usiadła na łóżku.
– W porządku. Jest w swojej chacie?
– Tak, widziałem, jak wchodzi, kilka minut temu.
Tara uśmiechnęła się.
– Spodobała ci się.
– Odpuść, Tara – powiedział, przewracając oczami. – Wiesz, że zawsze gdy uważam, że ktoś jest chory, przychodzę z tym do ciebie.
– Tak, ale nie odprowadzasz pacjentów do drzwi – uśmiechnęła się medyczka, zakładając lekką kurtkę na koszulę nocną. – Idź się przespać. Wyglądasz koszmarnie.
– Poczekaj z takimi sądami, aż ją zobaczysz – odparł.
– Powtórzę jej twoje słowa. Spadaj.
Posłał jej zabójcze spojrzenie, ale pozwolił się wyprowadzić z chaty. Wiedział, że pielęgniarka miała rację. Ciągnął „na oparach paliwa”. Nie wiedział, skąd sierżant Sorilla Aida czerpała energię do ciągłego marszu, szczególnie że była ranna. Chyba że siły pochodziły od „robali”. Cokolwiek to było w jej przypadku, nieważne. Jego zbiorniki w każdym razie były puste.
– W porządku, już idę... – powiedział ze słabym uśmiechem. – Do jutra.
Pielęgniarka pokiwała głową i poklepała go po ramieniu. Następnie skierowała się ku chacie zajmowanej przez sierżant. Jerry przez chwilę patrzył za nią, a jego twarz spochmurniała na myśl o tym, co powiedziała mu Sorilla. W chwilę później odgonił jednak czarne myśli i udał się do swojego domu, marząc o łóżku.
***
Tara cicho zapukała do drzwi chaty sierżant, na podstawie światła sączącego się przez szparę zakładając, że Sorilla jeszcze nie śpi.
Przez chwilę nie było odpowiedzi, a potem zmęczony głos powiedział:
– Proszę.
Pielęgniarka weszła. Nie było dla niej zaskoczeniem, że spodnie stanowiły jedyną część garderoby, jaką sierżant miała na sobie. Jednak rozmiary obrażeń na ciele kobiety zaskoczyły nawet ją.
– Boże... – wyszeptała Tara. – Co się stało?
Sorilla uniosła się, a jej usta wykrzywiły w nieokreślonym grymasie.
– Ktoś uznał, że obrzucenie mnie kamieniami to dobry pomysł.
Medyczka wzdrygnęła się, podchodząc bliżej i oglądając kontuzje. Na ramionach było wiele ran ciętych i przebarwień na skórze w miejscach, gdzie nie została ona uszkodzona. Siniaki pokrywały klatkę piersiową i większość mięśni brzucha. Sorilla leżała nieruchomo i czekała, co powie Tara.
– Źle? – westchnęła.
– Mogło być gorzej – przyznała medyczka. – Ale niewiele, jeśli nie miałoby cię to zabić.
– W takim razie nerki nieruszone.
– O mały włos.
– Byłam prawie pewna, że tak.
Tara potrząsnęła głową, oglądając bark i plecy sierżant.
– Pozwól, że się temu przyjrzę.
Aida nie dyskutowała z nią, tylko położyła się i syczała pod naciskiem palców medyczki. Tara szybko prowadziła badanie, skupiając się przede wszystkim na szukaniu czegoś poważniejszego od siniaków i ran ciętych, które i tak poddawane już były leczeniu.
Nie znalazła