Magia ukryta w kamieniu. Katarzyna Grabowska
Wino? Skoncentrowałam myśli, podejmując rozpaczliwą próbę usystematyzowania tego, co było snem, a co jawą. A może ja nadal śnię? Uszczypnęłam się w ramię i poczułam ból.
Las! Kamień! O matko! Teraz do mnie dotarło. Zamknęłam oczy, modląc się, aby to jednak był tylko sen. To sen, tylko sen. Przecież człowiek nie może przenieść się w czasie. Kompletna bzdura!
‒ Napij się tego.
Ktoś pomógł mi się unieść i przytknął mi do ust naczynie z jakąś chłodną, dziwnie pachnącą substancją. Skrzywiłam się na sam zapach. Chociaż moje wnętrzności aż się skręcały, błagając o odrobinę wody, postanowiłam, że żadna siła nie zmusi mnie do wypicia tego ohydztwa.
‒ Musisz się napić. To tylko napar z skrzeczokrzewu i krwawnika. Poczujesz się po nim o wiele lepiej.
Gorzej na pewno się już nie poczuję. Niechętnie uchyliłam spierzchnięte wargi. Napój był niesmaczny, ale cudownie gasił pragnienie. Przynosił ulgę wysuszonemu gardłu. Piłam, dopóki w pucharze nie pojawiło się dno, po czym ponownie położyłam się na poduszce. Po kilku minutach ból głowy jakby trochę zelżał. Zasnęłam.
Nie wiem, ile spałam, ale ten sen był dobroczynny, być może wywołany działaniem naparu, którym mnie napojono. Kiedy otworzyłam oczy, nie miałam już problemu z ostrością widzenia. Obraz był klarowny i mogłam rozróżnić wszystkie szczegóły otoczenia. Dostrzegłam kolumienki wspierające baldachim zawieszony nad łóżkiem, ciemnozielone kotary upięte po bokach posłania i dziewczynę w fioletowej sukni, siedzącą na jego skraju.
‒ Lavena – wyszeptałam, a ona odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła.
‒ Wreszcie wracasz do żywych. Ale nam strachu napędziłaś. Myśleliśmy, że cię kto podtruł na uczcie. Książę Ekhard był wielce zafrasowany. Na szczęście Dewin zna lekarstwa wszelakie i uwarzył ci ziół.
‒ Dewin?
Pamiętałam to imię. Poczułam nieprzyjemny ucisk w brzuchu na myśl o siwowłosym mężczyźnie, który tak nieprzychylnie odniósł się do mnie wczorajszego wieczoru. Jeśli ktoś na uczcie miałby mnie otruć, to właśnie tylko on.
‒ To nasz nadworny medyk i mag wielce uczony – zapewniła, a ja odniosłam dziwne wrażenie, że nie mówi mi o wszystkim. Unikała mego wzroku, patrząc gdzieś w bok. – Jak nikt zna się na ziołach i mikstury skuteczne uwarzyć potrafi. On odgadł, że do wina nie przywykłaś.
‒ Bo u nas wina nie pije się beczkami.
Zdjęłam z głowy okład i oddałam go Lavenie. Byłam zła, że sprowadzili do mnie Dewina, nawet jeśli był jedynym lekarzem w okolicy. Sto razy bardziej wolałabym mieć ból głowy i kaca, niż być leczoną przez osobę, która niechybnie życzy mi śmierci.
‒ To co wy pijecie do posiłków? Przynieś obiad dla naszego gościa – zwróciła się do służki, oddając jej niepotrzebny już kompres, a ta skłoniła się nisko i pospiesznie opuściła komnatę.
‒ Wodę, herbatę, czasem kawę. Ja lubię też colę. – Wyliczyłam jednym tchem, myślami krążąc już wokół zamówionego posiłku. Właśnie poczułam, jak bardzo jestem głodna!
‒ Dziwna ta twoja kraina. Nigdy o czymś takim nie słyszałam. Mam nadzieję, że trochę mi o niej opowiesz. Oczywiście nie teraz, bo wiem, że musisz się posilić i przygotować przed wieczornym występem, ale przecież mamy mnóstwo czasu. Weylin mówił, że zostaniesz u nas na dłużej.
‒ Był tutaj? – zapytałam nieśmiało. Ostatnie, czego chciałam, to żeby zobaczył mnie nieprzytomną od nadmiaru alkoholu.
‒ Jeszcze nie, ale tylko patrzeć, jak się zjawi. Jego sługa już nas powiadomił, że Weylin wrócił z porannego objazdu.
‒ Z porannego objazdu? – zaciekawiłam się.
Przypuszczałam, że wczorajsze spotkanie z gromadą rycerzy pod przewodnictwem Weylina było wynikiem właśnie takiej eskapady. Zjawili się nagle i jak by nie patrzeć dzięki temu dzisiejszą noc spędziłam w wygodnym łóżku, a nie pod przydrożnym drzewem. Wolałam nawet nie myśleć, co by się stało, gdyby akurat tamtędy nie przejeżdżali.
‒ Często wybiera się na takie wycieczki?
‒ To taka jego tradycja. Zawsze rano ze swoją drużyną jedzie na objazd okolicy. Właściwie stara się jak najwięcej czasu spędzać poza murami. Myślę, że w zamku mu ciasno. Dusi się tu. Ci wszyscy ludzie, którzy go otaczają… Gdyby nie Ekhard, pewnie by… – Umilkła, jakby spłoszona, że powiedziała o kilka słów za dużo.
Zauważyłam, jak nerwowo zaczęła skubać rąbek sukni. Złote hafty na rękawach mieniły się w blasku pochodni. Refleksy świetlne tworzyły na materiale przedziwną mozaikę światłocieni. Dziwiłam się, że pochodnie płoną nawet w dzień, ale faktycznie bez nich w komnacie byłoby ciemno.
Miałam ogromną ochotę wyciągnąć z Laveny więcej informacji o jej bracie. Gdy Dewin wspomniał o jego matce, bardzo go to rozzłościło. Nie wiem dlaczego, ale miałam dziwne przeczucie, że musiało to mieć związek z kimś, kto prawdopodobnie przybył z moich czasów. Przecież Dewin wyraźnie mówił, że nie ma pewności, iż zło, skryte obecnie w mojej postaci, ponownie nie nawiedziło zamku. Ponownie! Czyli to nie pierwszy raz!
Już miałam otworzyć usta, aby zadać nurtujące mnie pytanie, gdy drzwi komnaty się otworzyły, a służąca oznajmiła, że przybył Weylin. Lavena natychmiast wstała i wyszła razem ze służką, zostawiając mnie samą.
Z pewnym trudem podniosłam się z łóżka i otulona kocem podeszłam ostrożnie do niedomkniętych drzwi. Ponieważ szłam boso, nie było słychać moich kroków. Zatrzymałam się przy framudze i uważając, aby nie zostać odkrytą, zerknęłam do sąsiadującego pomieszczenia.
‒ Witaj, siostro!
Weylin bynajmniej nie okazywał braterskiej wylewności. Stał sztywno wyprostowany na wprost Laveny, która pokłoniła się przed nim niczym przed jakimś wielkim panem.
‒ Jak nasza podopieczna?
‒ Szczęśliwie już wszystko z nią dobrze.
‒ Czyli da radę wieczorem uświetnić ucztę swym występem?
‒ Tylko miej baczenie, żeby wina nie piła.
Lavena podeszła do brata. Położyła mu dłoń na ramieniu, strząsając z niego jakiś niewidoczny paproch. W tym geście dostrzegłam wiele czułości. Co to za straszne czasy, gdzie mężczyźnie nie wolno okazywać uczuć nawet wobec swych bliskich? A może to tylko Weylin jest takim gburem? Jakoś trudno było mi w to uwierzyć.
‒ Skąd miałem wiedzieć, że ona nienawykła do naszych zwyczajów?
Rozmawiali ze sobą, nie mając pojęcia, że obserwuję ich przez szparę w uchylonych drzwiach. O to mi zresztą chodziło, bo mogłam spokojnie przyjrzeć się memu wybawcy. Dziś Weylin ubrany był w brązową, długą do kolan tunikę, zapinaną z przodu na liczne złote guziki. Pod szyją widać było stójkę od białej koszuli. Brązowe, wąskie spodnie, wpuszczone w wysokie skórzane buty, sięgające powyżej kostek, dopełniały obrazu.
‒ Ekhard byłby niepocieszony, gdyby nie mogła wystąpić. Bardzo zależy mu na tym, aby ona… aby ta…
‒ Julia – podpowiedziała Lavena.
‒ Aby Julia zjawiła się dzisiaj – dokończył.
‒ Zjawi się. Dewin obiecał.
‒ To dobrze. Nie mam do niego zaufania, ale tylko on jeden był w stanie tak szybko jej pomóc, a poza tym chyba nie zrobiłby niczego, co mogłoby cię zasmucić.
‒