Star Force. Tom 6. Imperium. B.V. Larson
mnie po ścieżce logiki tak, abym sam doszedł do odpowiednich wniosków.
– Jaki masz na to dowód i dlaczego zataiłeś te informacje? – spytałem stanowczo.
– Pierścienie wibrowały. Wprawdzie to nie jest najlepsze słowo na opisanie tego fenomenu, ale w przybliżeniu może być. Przekazywały wiadomości, które odkryłem, ale których nie byłem w stanie rozszyfrować.
– To tyle?
– Tak.
– Nie wiesz, kto używa ich do komunikacji?
– Odpowiedź jest oczywista. Ja tego nie robiłem, w układzie nie było żadnych sił makrosów ani nanitów. Jedynym możliwym źródłem są Niebiescy, więc to musieli być oni.
– Ale nie wiesz, co mówili? Z kim rozmawiali?
– Próbowałem to ustalić. Ale na razie bezskutecznie. Wszystko, co wiem, wydedukowałem, tak samo jak pan teraz.
Odprężyłem się trochę. Jedynym grzechem Marvina było zatajenie czegoś przede mną.
– Zdajesz sobie sprawę, że niezgłoszenie mi tego można by uznać za udział w spisku?
– To dość naciągana logika – odparł. – Sam dopiero na to wpadłem. To jedynie poszlaki. Czy jestem wrogiem dlatego, że zataiłem nie fakty, a spekulacje? Moje podejrzenia dopiero niedawno okazały się trafne.
Pokręciłem głową.
– Dlaczego właściwie po prostu wszystkiego nie powiedziałeś?
Marvin wyraźnie kluczył. Rozpoznawałem ten wzorzec zachowania. Jego kamery skupiały się na mojej twarzy, próbując odczytać emocje. W tym samym czasie kilka kończyn zwijało się w pętle. Przypominał nerwowe dziecko, niepewne, jaką zasłużoną karę wymierzą mu rodzice.
– Nie chciałem, żebyście zatrzymali transmisje. Pragnąłem je studiować, nauczyć się sekwencji kodu, za pomocą którego Niebiescy korzystają z tego nowego medium. Od tygodni mnie to fascynowało.
Parsknąłem.
– Nie dziwi mnie, że ogarnęła cię naukowa chciwość. Ale jak, do cholery, można zatrzymać transmisje?
– Zakłócając je. Możemy przesyłać szum przez pierścienie i blokować połączenie, jako że są w stanie transmitować jedynie jeden sygnał na raz.
Fuknąłem z irytacją.
– Możesz zakłócać ich komunikację?
– Tak. Ale niech pan pamięta, że to da im znać, iż jesteśmy świadomi ich aktywności. Na razie mamy przewagę. Wiemy, że komunikują się z wrogiem, możemy studiować kod i go złamać. To może się okazać nieocenione.
Uniosłem rękę. Kilka kamer śledziło ten gest, a jedna z macek podniosła się, aby chronić kamery na wypadek, gdybym stał się agresywny i próbował w nie uderzyć.
– Nie powiedziałeś nam, bo chciałeś nauczyć się nowego języka, którego wcześniej nie wykryłeś? – spytałem, niemal krzycząc. – Nie ma sensu uczyć się kodu! Zmienią go, gdy tylko zostanie złamany!
– Nie wydaje mi się. To nie jest kod wewnętrzny. Niebiescy nie mają pełnej kontroli nad makrosami, pamięta pan? Nie są już w stanie ich przeprogramować. Makrosy nie uczą się szczególnie szybko. Zamiast opanowywać coś nowego, zostaną przy tym samym kodzie.
Przemyślałem to i skinąłem głową. Tu mnie miał. Makrosy nigdy nie zmieniły swojego języka, odkąd je spotkałem. Były mocno do tyłu w porównaniu z zaawansowanymi protokołami komunikacyjnymi nanitów.
– Marvin! – krzyknąłem. – Wciąż powinieneś był mi o tym powiedzieć!
– To było niewybaczalne przeoczenie.
– A mimo to znowu oczekujesz mojego wybaczenia?
– Tak.
Przypomniało mi się, jak to jest być ojcem nastolatków. Bywałem dość sfrustrowanym rodzicem, ale nigdy nie doświadczyłem czegoś takiego, jak w przypadku Marvina.
– Powinienem rozbić cię w drobny mak i wystrzelić z dział. Jesteś dość duży, żeby starczyło cię na amunicję dla całej baterii, wiesz o tym?
– Na jeden przecinek osiem salwy, zgodnie z moimi obliczeniami.
Gapiłem się na robota, nie wiedząc, co z nim począć. Czułem się jeszcze bardziej jak ojciec. Wiedziałem, że mnie ma. Obaj to wiedzieliśmy. Mogłem go ukarać, ale jedyna kara, którą mogłem wymyślić dla robota, to dezaktywacja albo rozczłonkowanie. Nie mogłem tak postąpić, skoro za parę godzin czekała nas bitwa. Był nam potrzebny. Nawet tymczasowe wyłączenie go zmniejszyłoby nasze szanse na przeżycie.
On o tym wiedział. Zapewne już wyliczył moją spodziewaną reakcję. Studiował mnie i uważnie obserwował moje poczynania. Znał moje guziczki i wiedział, jak je wciskać. Był mistrzem proszenia o wybaczenie zamiast o pozwolenie.
Trudno było radzić sobie z robotem, szczególnie z takim, który okazywał się mądrzejszy ode mnie. Wciąż chciałem go ukarać, ale w końcu tego nie zrobiłem. Być może dlatego, że w pewnym sensie miał rację. Gdybyśmy złamali kod, zyskalibyśmy sporą przewagę wywiadowczą.
W końcu przemyślałem to wszystko i uspokoiłem się nieco. Zwróciłem się znów do Marvina.
– Dobrze. Nie zrobię z ciebie drogiej kuli armatniej.
– Mądra decyzja.
– Ale – powiedziałem głośno – masz zachować tę rozmowę dla siebie. I wiedz, że nie musiałeś utajniać takich informacji i nie powinieneś tego robić w przyszłości.
– Dlaczego, pułkowniku Riggs?
– Bo rozmawiając ze mną otwarcie, przekonałeś mnie, żebym pozwolił ci na dalsze badania. Złam ich kod, Marvin.
– Zrobię to, sir.
– I następnym razem mnie informuj.
– Jest pan jeszcze lepszym dowódcą, niż myślałem – odparł i odpełzł.
Zostałem sam w korytarzu i z niepokojem spoglądałem na oddalającą się maszynę.
Rozdział 6
Przybycie wroga było wielkim pokazem siły. Setki potężnych rakiet przeleciały przez pierścień i jednocześnie wybuchły tuż przy nim. Głowice nuklearne eksplodowały z fantastyczną mocą. Był to fascynujący widok: jakby z dziury w przestrzeni kosmicznej nagle wypłynęły całe pokłady piany.
Oczywiście rozumiałem ich strategię. Robili to, aby oczyścić pole minowe, które spodziewali się zastać. Wymagało to poświęcenia wielu rakiet, ale zapewne uznali, że warto. Stwierdziłem, że wkrótce eksplozje ustaną i z pierścienia wylecą okręty, gotowe do ataku.
Zamiast tego zobaczyliśmy jednak na ekranie kolejną falę wybuchów, idących w głąb naszego terytorium. Kurs rakiet wyglądał na dokładnie rozplanowany.
– Czy to ich nowa strategia? – spytał cicho Welter. Spojrzałem na niego i znów na holotank. Sandra wierciła się nerwowo, patrząc z zaniepokojeniem, jak kule ognia stają się coraz większe i większe.
– Chyba będą wypuszczać kolejne rakiety, aż dotrą do nas i ognista chmura obejmie całą stację.
Ich salwy wciąż trwały. Eksplozje były wielkie, ale na razie nie mogły obejmować więcej niż dziesięć procent drogi do nas. Musiałem przyznać jednak, że taka demonstracja siły budziła niepokój. Czy mogą mieć dość pocisków, by podejść w taki sposób aż do stacji? Aż pochłonie nas atomowy ogień? Nie, z pewnością do