Star Force. Tom 6. Imperium. B.V. Larson
na niego.
– Nie bardzo jesteśmy w stanie. Mamy tylko dwa aktywne okręty, a chcę, żeby stacja udawała martwą do ostatniej minuty.
– A pola minowe? – spytała Sandra, skończywszy przekazywać mój rozkaz dowódcom okrętów. – Jeśli przylecą szybko, stracą sporo okrętów.
Pokręciłem głową.
– Nie wydaje mi się. Wystrzelą salwę rakiet, która zrobi dziurę w polu minowym, gdy bardziej się zbliżą. A co gorsza, mają drednota, który będzie osłaniać pozostałe okręty.
Sandra spojrzała na mnie.
– W takim razie co zrobisz?
– Chodźmy do sali bilardowej.
– Teraz chcesz grać?
– Tak. Zrób mi przysługę.
Wymamrotała coś o tym, że zbyt często o to proszę, ale poszła za mną. Wpuściliśmy wszystkie nanity, które mogliśmy, do krytycznych systemów i funkcjonowały teraz same. Nanitowe strumienie płynęły przez ściany, pokłady i sufity. Były inne niż te, które widziałem wcześniej. Dzieliły się na dwa rodzaje – jeden był jaśniejszy i bardziej srebrny, podczas gdy drugi przypominał odcieniem ołów.
Sandra była nimi tak samo zafascynowana jak ja.
– Wyglądają jak tętnice i żyły – stwierdziła.
– Które to które?
– Tętnice to te jasne, przynoszące nowe nanity. Żyły to te ołowiane, zabierające martwe nanity do przetworzenia.
Podobała mi się ta analogia. Po drodze staraliśmy się nie zakłócać strumieni, krocząc po pokładzie. Dziwnie się czułem ze staroświeckimi, skórzanymi butami na stopach po miesiącach noszenia nanotkanin.
W sali bilardowej nie widzieliśmy strumieni nanitów. Służyła tylko rozrywce, więc jej naprawa nie była priorytetem. W półmroku widziałem różnokolorowe kule, wiszące w zamkniętej przestrzeni. Było to jedno z niewielu pomieszczeń na stacji, w których nie zainstalowaliśmy płyt grawitacyjnych.
– Naprawdę będziemy grali w tę głupią grę? – spytała.
Zamiast odpowiadać, sięgnąłem po kij i maskę. Sandra zachichotała, pokręciła głową i zrobiła to samo. Kije były przymocowane do ściany przy wejściu. Moja dziewczyna nie była wielką fanką tej rozrywki, ale grała lepiej niż ja. Wiązało się to z kwestią dokładności i czasu reakcji, a nie czystej siły.
Umieściliśmy zbitkę kul na środku sali i pozwoliłem Sandrze zamachnąć się pierwszej. Mocno uderzyła kijem w białą kulę, która poleciała w stronę pozostałych. Był to dobry start – bile rozleciały się na wszystkie strony.
Ta odmiana sportu została stworzona dla marines Sił Gwiezdnych, a nie zwykłych ludzi. Po pierwsze, była cholernie trudna. Zamiast po płaskiej powierzchni kule latały w trójwymiarowej przestrzeni. Po drugie, nie istniały łuzy –
byli jedynie gracze.
– Sandra za trzy – zapowiedziałem i uderzyłem kijem w rozgrywającą bilę.
Biała kula uderzyła w żółtą bilę z jedynką, która poleciała w górę, w stronę sufitu. Odbiła się od niego pod takim kątem, że poszła w stronę Sandry, która chwyciła ją w powietrzu.
– Leciała prosto w moją głowę. Nienawidzisz mnie dzisiaj, Kyle?
Zaśmiałem się.
– Ale ją złapałaś, nie?
W naszej wersji bilardu to gracze pełnili rolę łuz. Celem gry było trafienie w rywala kulą, co dodawało grze nieco emocji. Gracz będący celem nie mógł się ruszać w trakcie tury przeciwnika, ale mógł zatrzymać bilę, chwytając ją – jeśli był w stanie.
Jako że trafiłem w cel, miałem kolejny ruch. Niestety, spudłowałem i nadeszła kolej Sandry.
– Nadchodzi dwójka! Znieś to jak mężczyzna, Kyle!
Skrzywiłem się, słysząc świst kija i uderzenie w bilę. Kula odbiła się od podłogi i leciała w stronę mojego tyłka, ale szczęśliwie na jej drodze stanęła moja ręka. Uderzenie w dłoń było nieco bolesne; Sandra i ja dostaliśmy nowe zastrzyki z nanitów, ale nie były jeszcze w pełni sprawne. Nie dość, że mnie zabolało, to jeszcze kula wymsknęła mi się z palców.
– Ha! – powiedziała Sandra triumfalnie.
Gra trwała, aż zostały trzy bile mojego koloru i tylko jedna Sandry. Pewnym ruchem trafiła mnie w pierś.
– Wygrałam! – krzyknęła głośno.
Uśmiechnąłem się. Spodziewałem się, że wygra.
– A teraz pokażę ci, dlaczego tu przyszliśmy. Mam pomysł i chciałem go wypróbować.
Jej uśmiech znikł. Sięgnąłem do schowka na bile i wyjąłem po trzy każdą dłonią. Cisnąłem je na ścianę za Sandrą. Sześć kul poleciało z zawrotną szybkością, odbiło się i ruszyło na nią od tyłu. Pisnęła z zaskoczenia.
– Nie umiesz przegrywać! – syknęła. Jednej uniknęła, odsuwając głowę w lewo, drugiej, przesuwając biodra w prawo, a dwie kolejne chwyciła w dłonie. Nie udało jej się jednak obronić przed ostatnimi dwiema. Warknęła, gdy jedna trafiła ją w pierś, a druga w brzuch.
– Dwa trafienia – stwierdziłem.
– Oszukiwałeś!
– Tak – powiedziałem. – I taki jest właśnie mój plan.
Spoglądała na mnie spode łba. Zastanawiałem się, czy zaraz nie zamachnie się na mnie kijem. Miałem nadzieję, że jednak nie.
Sandra odrzuciła kij i przechyliła głowę na bok.
– Znowu mądrze wyglądasz. Nie mogę cię wtedy zabić. To nie fair, za dobrze znasz moje słabości.
Całowaliśmy się przez kilka minut, aż w końcu odepchnęła mnie lekko.
– Opowiedz mi o planie. Jak zrobisz makrosy w konia?
– Nie jestem pewien, czy to zadziała.
– Na mnie zadziałało.
Skinąłem głową.
– W zasadzie sama podsunęłaś mi pomysł. Wspomniałaś o minach. Ostatnio nie braliśmy ich pod uwagę, bo nie są tak skuteczne, jak kiedyś. Łatwo je pokonać salwami rakietowymi i obroną punktową. W ostatnich bitwach efektywne były tylko inteligentne systemy namierzania, na przykład moi marines podkładający ładunki nuklearne.
Sandra przechadzała się po sali. Chwyciła kilka dryfujących kul i kręciła nimi w dłoniach. Gdy nagle odwróciła się w moją stronę, skrzywiłem się, spodziewając się, że walnie mnie nimi z bliska. Na szczęście tego nie zrobiła. Najwyraźniej zapomniała o mojej sztuczce.
– Chyba już rozumiem. Chcesz, żeby miny się ruszały. Chcesz, żeby leciały na ich okręty tak, żeby one nie mogły ich po prostu rozwalić? Coś w tym stylu, prawda? Ale jak wyślesz je na makrosy pod niespodziewanym kątem?
Uśmiechnąłem się. Zaczynała łapać. Zabrałem jej z ręki bilę i trzymałem między nami. Była zielona i miała nadrukowany numer sześć.
– Nie będę ich od niczego odbijać. Ale chcę, żeby latały z dużą prędkością. W ruchomy cel trudniej jest trafić, trudniej przewidzieć jego pozycję. Podobnie jak z bilami. Gdy uderzysz kijem w wiszącą w powietrzu kulę – to proste. Ale jeśli kilka z nich leci na ciebie pod niespodziewanym kątem, któraś musi trafić.
Skinęła głową