Ciała zdruzgotane, ciała oporne. Отсутствует
który wskazać można w jednym z najgłośniejszych wierszy Wata, napisanym z górą 40 lat później. Oto – na wypadek, gdyby ktoś nie pamiętał – tytułowy wiersz z tomu Ciemne świecidło:
Platon kazał nas wyświecić
z Miasta, w którym Mądrość rządzi.
W nowej Wieży z Kości (ludzkich)
dziś Astrolog trutynuje
gwiazd koniunkcję z Marsem, oraz
z Oekonomią bied i brzydot.
Mrok zapada i Minerwa
śle swe sowy do Wyroczni.
Platon kazał mnie wyświecić
w noc bez Światłych Filozofów.
Kwiaty szczęściem oddychają,
chmura ciepło deszczem pachnie,
w ciszy słyszę swoje kroki,
idę a i nie wiem dokąd?
Platon kazał mnie wyświecić
z Miasta, w którym rządzi Zmora.
Nadmiarowe „a” zjawia się w trzeciej linijce od końca: „idę a i nie wiem dokąd?” I znów: być może nie ma co się nazbyt ekscytować tą literką. Wat dorzucił ją, powiemy, dla równego rachunku, tak by zgadzała się liczba sylab. Z pewnością. Ale to akurat można było załatwić na parę innych sposobów. Owo „a” wyrównuje rachunki metryczne, ale jest w znacznym stopniu nadmiarowe z punktu widzenia semantyki. Wszelako sama ta nadmiarowość oczywiście brzmi i znaczy. Jest w tym „a” rezygnacja, jest wahanie co do dalszej drogi – także co do dalszego biegu samego wersu – jest językowa dezynwoltura tego samego desperata, który po raz pierwszy mówił do nas w Piecyku, lecz który tymczasem zdążył naprawdę oberwać od historii. Owo „a” pozwala domknąć wiersz w formie zapadającego w pamięć, sentencjonalnego ośmiozgłoskowca, a zarazem drwi sobie z tej formy – bo i nie ma tu miejsca na mądre sentencje, pozostaje tylko mądra niemądrość poezji. Wiersz obraca się na pięcie tego „a” i idzie – a i nie wiem dokąd. No i pewnie można by na tym poprzestać. Z pewnością zaś już przejawem skrajnej ekstrawagancji byłby pomysł, by owo „a” połączyć znowuż z innym jeszcze, tym z jednego z najpóźniejszych i także bardzo głośnych wierszy Wata. Oto – na wypadek, gdyby ktoś nie pamiętał – fragment słynnej Ody III:
Teraz, kiedym w skórę szczelnie zaszyty, w skórze więziony, w skórze jest bieda moja, wielka, bardzo wielka bieda, choć mózg w starociach ogłupiały dopieroż hej intonuje hosannę współbytowania w Panu, alleluja;
w skórze jest biada moja, wielka, bardzo wielka biada (…)
Dokonujące się w tym fragmencie przejście od słowa „bieda” do słowa „biada”, owa ponowna interwencja litery „a”, wydaje mi się wydarzeniem kluczowym. Sądzę, że jest to jeden ze szczytowych momentów całej twórczości Wata, punkt, w którym koncentruje się spora część jego poetyckich energii. A ponieważ wdałem się już w ekstrawagancje, będę brnął dalej – i poniżej proponuję komentarz do owego „a”. Jednakże taki komentarz to nie hetka-pętelka. Oda III – utrzymana w retoryce autobiografii i testamentu – w naturalny sposób przykuwa uwagę czytelnika, ponieważ Wat zdaje się podsuwać tutaj klucze do lektury całej swojej twórczości. Zrozumiałe zatem, że należy do najsłynniejszych wierszy poety. Nie sposób zaprzeczyć, że oda ta w sposób szczególnie jawny mówi o splocie pisania, cielesności i doświadczenia dziejowego, który stanowi o specyfice pisarstwa Wata. Sądzę, że owo „a” to punkt, w którym splot ten zjawia się w postaci maksymalnej koncentracji. Sądzę też jednak, że właściwa anatomia tego splotu i funkcja owego „a” odsłaniają się dopiero wówczas, gdy – po pierwsze – Odę III traktuje się jako to, czym jest ona w istocie, czyli jako wiersz, a nie tekst w metajęzyku, oraz gdy – po drugie – odczytuje się ją w kontekście, w jakim została usytuowana, czyli jako trzecią cząstkę pewnego cyklu. Innymi słowy: aby zrozumieć, o co chodzi w tym „a”, trzeba uważnie przeczytać wszystkie trzy ody po kolei. To właśnie – po prostu – proponuję tutaj zrobić.
Opatrzona mottem z Burzy, które błyskawicznie definiuje uniwersum wiersza („Now my charms are all o’erthrown”), niezrównana, hipnotyczna Oda I przedstawia się następująco:
Przyznaję ci:
Zręcznie ci płynąć śród amfibolii, stary sterniku z łupanym czoła marmurem, z okiem zaczerwienionym w nocnych wigiliach; amfibolie myśli i asfodelie cmentarne są tobie jak dwie siostrzyce, między którymi nie musisz wybierać, skoro obie ci są powolne, Prosperze.
Gdy do Pałacu wrócisz, zakreślisz pentagram heksametr skandując magiczny.
Ale tutaj, tu trzciny strzeż się sitowia, trzciny płynąc strzeż się, kiedy trąca muśnięciem bryzy sponad Tyrreńskiego morza dźwięcząc myśli, dźwięczy myśląc.
Także latorośli strzeż się, strzeż się panien cór rodziny papirusu, gdy piorą białe pióra ciemnych cieni w alfejskim ruczaju, o zmierzchu.
I ptaków bój się: ptaka-pszczoły, w chitonie okutej kolczastym, ptaka-motyla i ptaka-pająka, kiedy wibrując w odlotu kluczu wiolinowym wysnuwa z martwego przestworza kokon nici pajęczyn; ptaka-ryby i ptaka-jaszczura.
Wszystko to we tle jest, wołasz gwoli własnego spokoju. Widziałem to już, myślisz we śnie, w japońskim drzeworycie, bo nie u Boscha przecie?
I wołasz Mirandy. I Ariela. Kiedy Miranda nie nadchodzi ani Ariel:
Jeno Ty, ciemnym głosem Anadiomeno, czarna, Ty stoisz nieubłagana, słup szczerozłoty u każdego ujścia Delty
rzek i jednym powiek wzmachem obrócisz nas w pył świecący, w popiół roztańczony w azji ukośnych strzał słońca, nim ono z nagła zgaśnie.
Oda I należy do grupy wierszy, w których Wat próbuje identyfikacji z jedną z figur literackich czy biblijnych. Decydujące znaczenie ma z pewnością fakt, że są to z reguły figury upadłe: odtrącony Saul, stary król Dawid, wygnany Kain, prorok Jonasz w dziwnym punkcie swego posłannictwa, wreszcie – jak tutaj – Prospero, który po rezygnacji z magicznych mocy z niewiadomych powodów pozostaje na wyspie. Bezpośrednia przyczyna tych deformacji jest całkiem oczywista: dopiero tak zniekształcone figury te nadają się na literackie sobowtóry obolałego autora. Równocześnie odsłania się też jednak powód inny, komplementarny: oczom oćwiczonego przez historię Wata tak zwane dziedzictwo kulturowe ukazuje się jako rumowisko, skład popsutych masek. Można je próbnie przymierzać i właśnie dlatego, że są popsute, zawsze będzie ich więcej niż jedna, zawsze będą to tylko przymiarki. Nie dlatego, by żadna forma nie potrafiła pomieścić nieskończonego bogactwa poetyckiej duszy, lecz dlatego, że w tym pogruchotanym świecie nic do niczego nie pasuje do końca i nic nie jest całkiem sobą.
Rozmawiając ze swoim próbnym wcieleniem („przyznaję ci”) Wat proklamuje, lecz także performatywnie urzeczywistnia – a w tym urzeczywistnieniu studiuje – rozpad magiczno-szamańskiej koncepcji poezji, wizji poety jako suwerennego maga zarzucającego na rzeczywistość płaszcz mitycznych znaczeń, georgiańskiego wodza jakiegoś „tajnego Mediolanu”. Poetycka burza minęła, rachunki wyrównane, Prospero wszakże znalazł się w przedziwnej strefie pośredniej między suwerennością poety-maga a suwerennością władcy – i nic nie wskazuje na to, by kiedykolwiek miał się z niej wydostać. Pierwszy wers (tak, z braku laku, będę określał długie jednostki, na które podzielone są Ody i które przywodzą może na myśl biblijne wersety,