Na szczycie. Nieczysta gra. K.N. Haner
życia… – jęczał w moje usta i próbował dobrać się do moich piersi, ale nie chciał rozerwać delikatnego materiału koronki, więc musiał obejść się smakiem.
– Do końca życia, skarbie – powtarzałam za nim i całowałam go ponownie, nadziewając się na niego do samego końca. Mój orgazm po chwili przyszedł, więc szczytowałam, głośno krzycząc i wijąc się, przytrzymywał mnie i unieruchamiał, a sam zaczął wbijać się głęboko i szybko w moją cipkę. Och, Boże, to się nigdy nie skończy. Ja i on – już na zawsze. Z nikim nie będzie nam lepiej. Nikt nie był w stanie pokochać go bardziej niż ja i nikt nie był w stanie pokochać mnie bardziej niż on.
Przy kolejnym pchnięciu poczułam, jak Sed zaczął dochodzić, dodatkowo dociskał mnie do siebie z całej siły, a ja całowałam go w usta. Jęczał i klął, gryząc moją wargę, a ja z dziką satysfakcją poruszałam się delikatnie, by sprawić mu jeszcze większą przyjemność.
– Ślubuję ci prawdę, tak piękną i tak zwyczajną, tę w słońcu i w deszczu. Prawda jest mocą, najważniejszą potęgą, niech prawdą będzie wypełnione nasze życie… – wypowiedział ochryple ostatnie słowa swojej przysięgi i patrzył na mnie tak, że uśmiechnęłam się szeroko.
Nie chciało mi się już płakać. Byłam najszczęśliwszą kobietą na całym świecie.
– Tylko ty możesz cytować przysięgę zaraz po tym, jak skończyliśmy się kochać – odpowiedziałam i wtuliłam się w jego ramiona.
– Będę ci to powtarzał codziennie, do końca życia, maleńka. – Wygładził mój lekko potargany kucyk i spojrzał mi prosto w oczy.
– Musimy się jakoś doprowadzić do porządku… – Wstałam z niego lekko i poczułam, jak wypłynęła ze mnie jego sperma. Wprost na spodnie Sedricka.
– Z chęcią się przebiorę i zdejmę z ciebie tę suknię… – Zaczął rozpinać mi guziczki na plecach i całować moją szyję.
Zaśmiałam się cicho i cmoknęłam go w czoło.
– Nie musimy iść do gości? – zapytałam, choć nie miałam ochoty stąd wychodzić. Mogłabym spędzić tu, na podłodze limuzyny, całe wesele, a nawet całe życie. Byle w jego ramionach.
– Eh, no musimy, ale ja i tak muszę się przebrać.
Zeszłam z niego i siadłam obok, a on objął mnie lekko ramieniem.
– Naprawdę prześlicznie wyglądasz, Rebeko – dodał i pocałował mnie w policzek.
– Chcę być taka tylko dla ciebie, Sed. – Nachyliłam się i pocałowałam go w usta. No nie mogłam się opanować.
– Kto wymyślił te durne wesela? Nie możemy po prostu jechać do domu skonsumować nasze małżeństwo jak należy, a potem od razu lecieć do Aspen i tam konsumować je dalej? – spytał pół żartem, pół serio, poprawił się w kroku, zapiął rozporek i spojrzał na plamę ze spermy na swoich garniturowych spodniach.
– Przemkniemy szybko do domu, bo ja też się muszę odświeżyć… – Sięgnęłam po swoje majtki i wsunęłam je na pupę, a Sed dalej pożerał mnie wzrokiem. Wygładziłam suknię, w tym czasie on włożył marynarkę i poprawił krawat.
– Masz drugą sukienkę na wesele? – spytał, odblokowując drzwi.
– Tak, mam, ale przebiorę się dopiero po dwunastej. A co? – Odwróciłam się i patrzyłam na niego, gdy otwierał mi drzwi.
– Ja chcę cię przebrać i ani mi się waż pozwolić, żeby ktoś inny niż ja ci pomógł, okej? – Posłał mi to przeszywające spojrzenie, które zawsze działało na mnie tak samo.
Uśmiechnęłam się i już nie mogłam się doczekać tej chwili, a to jeszcze tyle godzin. Cholera, no! Jak ja miałam wytrzymać jeszcze tyle czasu, pląsając i tańcząc ze wszystkimi? Faktycznie, wesela to taki durny wymysł. Wyszliśmy z limuzyny, a ja od razu zauważyłam stojących niedaleko: Simona, Treya i Ericka. Patrzyli na nas i mieli głupkowate uśmiechy.
– Sed, no wiesz co? Trzeba było chociaż do hotelu jechać, a nie dymać żonkę w limuzynie. Co wy, macie po szesnaście lat? – odezwał się zadowolony Simon i puścił nam oczko.
– Mieliśmy jechać, ale nie zdążyliśmy nawet ruszyć, a ja już go dopadłam… – odpowiedziałam i próbowałam się nie czerwienić. Wiedziałam, że będzie mi głupio, bo to oczywiste, po co tak szybko wyszliśmy ze ślubu.
– Taka się z ciebie tygrysica zrobiła, Reb?! – spytał żartobliwie Trey i zaczął poprawiać mi włosy.
– Odrobinkę… – Sed objął mnie ramieniem i pocałował w policzek.
– Teraz to wyglądasz nie jak tygrys, ale raczej jak rozczochrany koczkodan… – dodał Simon i zaśmiał się ze mnie.
Spojrzałam w szybę auta, które stało obok, i śmiałam się sama z siebie, no bo faktycznie byłam rozczochrana.
– Mój słodki, najcudowniejszy koczkodan! – wtrącił Sed, który też nie mógł opanować śmiechu.
– Oj, walcie się! – Trąciłam Simona, a Trey dalej walczył, by uratować moją fryzurę.
Sedrick objął mnie mocno i pocałował w usta. Teraz to już nie miało znaczenia, jak wyglądały moje włosy. W jego ramionach znowu zapomniałam o całym świecie, a przecież wesele już się zaczęło.
– Ej, przestańcie. Dopiero co pieprzyliście się w limuzynie! – Simon odciągnął mnie od Seda, który niechętnie puścił moje ramię.
– Przydałoby się, byś ty też kogoś przeleciał, bo cię chyba zazdrość zżera… – rzucił złośliwie mój mąż i machnął do swojego ojca, który do nas podszedł.
Gabriel wyglądał na szczęśliwego i pierwsze, co zrobił, to wziął mnie w ramiona.
– Moja najukochańsza synowa! – Pocałował mnie w oba policzki i przyglądał mi się uważnie.
– Mój najukochańszy teść! – Zaśmiałam się i uścisnęłam go mocno. Był cudownym ojcem dla Seda i Jess, będzie świetnym teściem i najlepszym dziadkiem. Nie miałam co do tego wątpliwości.
– Tato… – odezwał się Erick. Sed spojrzał na niego krzywo, dziwiąc się, że zwraca się tak do Gabriela. – Jessica coś mówiła? – zapytał z niewyraźną miną. Nie pogodzili się jeszcze?
– A, no właśnie. Chodź pogadać, Ericku. – Gabriel puścił mnie i objął swojego zięcia, po czym zniknęli za namiotem dla obsługi.
Spojrzałam na Seda, ale ten wzruszył ramionami, bo za bardzo nie wiedział, o co chodziło. Trey i Simon też patrzyli po sobie zaskoczeni.
– Jess świruje? – spytał Simon i wszyscy ruszyliśmy do głównego namiotu.
Nie słyszałam dalszej części rozmowy, bo właśnie zobaczyłam w tłumie gości moją matkę. Stanęłam jak wryta i patrzyłam na nią. Nie powiem, wyglądała naprawdę pięknie. Widać małżeństwo z tajemniczym Bobem jej służyło. Miała na sobie czarną, długą suknię na jedno ramię, prostokątną kopertówkę, włosy upięła do góry, a kilka luźnych pasm opadało jej na twarz. Byłam chyba zaszokowana takim wydaniem mojej matki. Nigdy nie widziałam jej w takiej eleganckiej wersji. Ona także mnie dostrzegła i ruszyła w moim kierunku, a ja uświadomiłam sobie, że przecież był tu dziś mój ojciec. Chwyciłam Seda za przedramię, by się zatrzymał. Może byłam wyrodną córką, ale nie cieszyłam się z tego, że przyjechała.
– Co tam, pani Mills? – spytał Sedrick, gładząc moją dłoń i bawiąc się obrączką, którą kilkanaście minut temu wsunął mi na palec.