Nasze małe kłamstwa. Sue Watson

Nasze małe kłamstwa - Sue  Watson


Скачать книгу
wyroby są cudowne, kochanie, ale wolałbym, żeby Sophie robiła coś bardziej akademickiego – powiedział pewnego wieczora, gdy wrócił do domu niespodziewanie wcześnie.

      Musiałam przyznać, że coś w tym było. Zasugerowałam więc, że może sama będę kontynuowała moje hobby. Moja była szefowa zainteresowała się moimi projektami i poprosiła, żebym pokazała jej kilka torebek. Simon jednak zauważył, że choć torebki zwracały na siebie uwagę, ale nie były od Chanel.

      – Poza tym przecież nic na tym nie zarobisz – dodał. – Może kilka funtów, jeśli ci się poszczęści, ale takie pieniądze nie opłacą nauki w szkole dla naszych dzieci.

      Bardzo mi się podobała ta wzmianka o „naszych” dzieciach, chociaż jeszcze nie mieliśmy wspólnych pociech.

      Wiem, że zważywszy na czasy i wiek, wszystko to wydaje się niemal szalone, ale ja, po trudach życia jako dwudziestolatki, cieszyłam się z tego, że Simon chce się mną zaopiekować. Była to moja szansa, aby zaczerpnąć oddech, zająć się Sophie, przystanąć i „powąchać róże”, zająć się mieszkaniem i generalnie „bawić się w dom”, jak to określał żartobliwie mój mąż.

      – Uwielbiasz bawić się w dom, prawda, Marianne? – zaczął się ze mną żartobliwie drażnić pewnego wieczoru, po spożyciu wyjątkowo smakowitego obiadu przygotowanego przeze mnie z pieczołowitością. Była to absolutna prawda. Owszem, lubiłam rozrywki i przyjęcia, ale teraz byłam gotowa dojrzeć i zacząć kolejny etap życia. Miałam fantastyczną karierę i cholernie ciężko pracowałam, żeby do tego dojść, ale czułam, że życie z Simonem i Sophie to prawdziwy sens mojego życia. Simon, Sophie i nasze przyszłe dzieci stały się teraz moją karierą i byłam gotowa poświęcić im wszystko. Kiedy człowiek spędza dzieciństwo w sierocińcach i rodzinach zastępczych, nigdy nie bierze niczego za pewnik, a ja zawsze pragnęłam jedynie stać się częścią czyichś planów na przyszłość, znaleźć kogoś, kto się mną zaopiekuje.

      Czułam się jak ktoś gorszy, a Simon zaakceptował mnie, uprowadził z życia pełnego nocnych rozrywek, podróży, wina i kokainy – nieskończonego poszukiwania czegoś, co mogłoby ugasić szaleńczy smutek, gnieżdżący się niczym wielki kamień w moim żołądku. Zabrał mnie prosto do swojego łóżka, sprawił, że poczułam się jak najpiękniejsza dziewczyna na świecie, pomógł mi zapomnieć o bezsensie tragicznej przeszłości i wręczył mi nową, piękną przyszłość. Był początkiem wszystkiego i wprowadził mnie do nowego, idealnego świata – choć nie sądziłam, że było to dla mnie możliwe – i po raz pierwszy zaznałam uczucia, którego zawsze pragnęłam: poczułam się jak wszyscy inni.

      Nasze pierwsze letnie wakacje spędziliśmy w słonecznym Dorsecie, gdzie dorastał Simon. Jego matka nadal miała tam letni domek. Całe dnie spędzaliśmy na piknikach na plaży, turlaniu się po trawniku, rozpalaniu ognisk w chłodniejsze wieczory oraz zajadaniu się bułeczkami na kolację. To był magiczny czas, dokładnie takie wakacje, o jakich zawsze czytałam i marzyłam jako dziecko – i jakich oczywiście nigdy nie miałam. Niestety, matka Simona postanowiła przyłączyć się do nas na kilka dni i od razu mnie znielubiła, ponieważ nie skończyłam odpowiednich szkół i podobno nie znałam się na sztućcach. Była przerażona i bardzo jasno dała mi do zrozumienia, że jej syn jest dla mnie za dobry. Ja jednak byłam taka szczęśliwa, że nie obchodziła mnie jej opinia. Byłam zakochana, Simon też. Poza tym mieliśmy sekret – byłam w ciąży.

      Myślę o tamtym lecie nadziei, kiedy wszystko było jeszcze przed nami. Nagle ekran leżącego na stole kuchennym telefonu Simona się rozjaśnia. Ostatnio starałam się powstrzymać od szpiegowania, ale coś dziwnego wisi w powietrzu i wiem, po prostu wiem, że właśnie dostał esemesa od Caroline. Poszedł na górę, a ja wiem, że nie powinnam, ale przechodzę obok, zerkając na kilka pierwszych linijek. Wiadomość napisał ktoś o imieniu Roger, w co nie wierzę ani przez chwilę. Ja po prostu wiem, że to od niej.

      ROZDZIAŁ PIĄTY

      Staję nad telefonem i pochylam się, żeby odczytać wiadomość, w pełni świadoma, że Simon może w każdej chwili wejść do kuchni, ale niezdolna się powstrzymać.

      „Co z jutrzejszym wieczorem? Nie możesz jej powiedzieć, że jesteś…” Reszta wiadomości jest ukryta, a ja nie mogę odblokować telefonu, ponieważ reaguje na odcisk linii papilarnych, a ja nie znam jego PIN-u. To takie denerwujące i cholernie kuszące. Nawet gdybym mogła odblokować komórkę Simona, nie śmiałabym tego zrobić, bo wtedy dowiedziałby się, że przeczytałam tę wiadomość.

      Tłumaczę sobie, że to przecież nie pierwszy raz, kiedy na podstawie do połowy przeczytanego esemesa nabrałam przekonania, że Simon ma romans. Kilka lat temu znalazłam się w podobnej sytuacji, odczytując kilka pierwszych wyrazów wiadomości. „Oddaję ci serce…” – tak się rozpoczynała. Byłam zrozpaczona, przekonana, że Simon widuje się z kimś innym, ale nie wiedziałam, kim ona jest. Byłam tak oszalała z zazdrości i czułam tak silny przymus odczytania tej wiadomości, że nie mogłam się opanować. Wypróbowałam datę urodzin dzieci, a po kilku pomyłkach zgadłam wreszcie numer jego PIN-u; datę otrzymania przez niego posady specjalisty – to był jeden z najważniejszych dni w jego życiu. Odblokowałam telefon, wylewając strumienie łez i nienawidząc siebie i mojego upadku, poziomu, do jakiego się zniżyłam. Jednak mimo poczucia winy i nienawiści do siebie samej, weszłam do wiadomości, szykując się na falę bólu, która miała mnie zalać na moje własne życzenie. „Oddaję ci serce do transplantacji…” – brzmiała pierwsza linijka. Jedno słowo, jedno cudowne słowo przekształciło wiadomość z listu kochanki w prośbę o przysługę między dwoma chirurgami. Oczywiście całkowicie się myliłam. Powinnam wiedzieć lepiej – i powinnam ufać mojemu mężowi.

      Pamiętam, że odczytując esemesa, zaczęłam się histerycznie śmiać. Wiadomość traktowała o jakiejś specyficznej procedurze, do której Simon musiał się zastosować w przypadku tego konkretnego pacjenta. Rozpłakałam się ze szczęścia, a potem ogarnął mnie niepokój na myśl, że Simon domyśli się, że zaglądałam do jego telefonu i czytałam prywatne wiadomości. Informacja była bardzo ważna i dość poufna. Wiedziałam o tym, ale usunęłam ją z telefonu. Musiałam. To było czyste szaleństwo, ale wolałam wyrzucić tę wiadomość, ryzykując czyjeś zdrowie, niż przyznać się Simonowi, że włamałam się do jego telefonu. Potem jednak zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia i po dwóch koszmarnych latach tortur w końcu przyznałam się Simonowi do tego, co zrobiłam. Naturalnie był bardzo zagniewany i powiedział, że przez moją decyzję nie był w stanie wykorzystać przekazanej mu informacji i biorca serca umarł.

      – Ta sprawa już na zawsze będzie na twoim sumieniu – dodał, gdy szlochałam cicho, czując wstręt do siebie i do tego, w jaki sposób moja paranoja i niegodziwość doprowadziły do czyjejś śmierci. Zabiłam tę osobę.

      Płakałam całymi tygodniami. Nie mogłam poradzić sobie z tym, co zrobiłam, i nienawiść do siebie samej osiągnęła szczyt, podobnie jak dawka moich lekarstw. A potem pewnego dnia, zupełnie znienacka, Simon powiedział, że tamten pacjent wcale nie umarł, ale że mój „samolubny i nieodpowiedzialny postępek” oznaczał, że równie dobrze mógł.

      – Skłamałeś. – Pamiętam, że strasznie się rozpłakałam.

      – Tylko trochę, dla twojego własnego dobra. Żeby dać ci nauczkę – odparł. – Nigdy więcej nie wolno ci mieszać się w moje sprawy zawodowe. Nadal jestem zszokowany tym, co zrobiłaś, Marianne. Nie sądzę, abym mógł ci znów kiedykolwiek zaufać ponownie… mojej własnej żonie – dodał i zostawił mnie stojącą na środku pokoju niczym zbesztane dziecko.

      Tak więc okazało się, że mimo wszystko nie byłam winna czyjejś śmierci, ale rozczarowanie Simona raniło mnie niczym nóż.

      Po


Скачать книгу