Milczenie owiec. Thomas Harris
Chilton stara się o wszczęcie postępowania w sprawie naruszenia praw obywatelskich.
– Czy mu się uda?
– Oczywiście, jeśli będzie tego chciała rodzina Miggsa. Liczba spraw, które wpłynęły w tym roku do wydziału praw obywatelskich, przekroczy prawdopodobnie osiem tysięcy. Z przyjemnością wciągną Miggsa na swoją listę. – Przyjrzał się jej uważnie. – Nic ci nie jest?
– Nie wiem, co o tym myśleć.
– Nie musisz o tym specjalnie myśleć. Lecter zrobił to, żeby się rozerwać. Wie, że tak naprawdę mogą mu nagwizdać, więc dlaczego nie spróbować? Chilton zabierze mu na jakiś czas książki i sedes, nie będzie też dostawał swojej ulubionej galaretki. – Crawford skrzyżował ręce na brzuchu i z zainteresowaniem przyglądał się swoim kciukom. – Lecter pytał cię o mnie, prawda?
– Zapytał, czy jest pan zajęty. Powiedziałam, że tak.
– To wszystko? Nie pominęłaś w raporcie czegoś osobistego, czego nie chciałbym tam widzieć?
– Nie. Powiedział, że jest pan stoikiem, ale puściłam to mimo uszu.
– Tak, wiem. Nic więcej?
– Niczego nie pominęłam. Nie myśli pan chyba, że popełniłam jakąś niedyskrecję i dlatego tylko zgodził się ze mną rozmawiać?
– Nie.
– Nic nie wiem o pana sprawach osobistych, a nawet gdyby, nigdy bym na ich temat nie dyskutowała. Jeśli mi pan nie wierzy, niech pan powie konkretnie, o co chodzi.
– Wierzę. Przejdźmy do tego, czego się dowiedziałaś.
– Pan coś podejrzewa…
– Powiedz, czego się dowiedziałaś.
– Wzmianka Lectera na temat samochodu Raspaila okazała się ślepą uliczką. Samochód został sprasowany cztery miesiące temu, złom sprzedano do huty. Być może, gdybym poszła jeszcze raz do Lectera, powiedziałby mi coś więcej.
– Wyczerpałaś trop?
– Tak.
– Skąd wiesz, że ford, którym jeździł Raspail, był jego jedynym samochodem?
– Bo tylko jeden był zarejestrowany, poza tym Raspail był kawalerem, więc założyłam…
– Założyłaś… – Crawford podniósł palec wskazujący. – Kiedy zlecam ci jakieś zadanie, Starling, możesz co najwyżej założyć się ze mną, że do niczego nie dojdziesz, jeśli będziesz opierać się na czystej fantazji. – Kilku wykładowców zapożyczyło od Crawforda tę grę słów, ale Clarice nie zdradziła się, że już ją słyszała.
Crawford oparł się zadowolony o krzesło.
– Raspail kolekcjonował samochody, nie wiedziałaś o tym?
– Nie. Czy wciąż wchodzą w skład zarządzanego przez notariusza majątku?
– Tego nie wiem. Uważasz, że uda ci się załatwić tę sprawę?
– Tak.
– Od czego zaczniesz?
– Od notariusza.
– Mieszka w Baltimore, zdaje się, że to Chińczyk – powiedział Crawford.
– Nazywa się Everett Yow – uzupełniła Clarice. – Jego numer jest w książce telefonicznej.
– Czy pomyślałaś przez chwilę o tym, że do przeszukania samochodu potrzebny ci będzie nakaz rewizji?
Czasami ton Crawforda przywodził dziewczynie na myśl wszystkowiedzącego Pana Gąsienicę z Alicji w Krainie Czarów. Zabrakło jej odwagi, żeby się odciąć.
– Ponieważ Raspail nie żyje i nie podejrzewa się go o popełnienie żadnego przestępstwa, przeszukanie można przeprowadzić na podstawie zgody notariusza sprawującego pieczę nad majątkiem. Uzyskane wówczas dowody rzeczowe mogą zostać wykorzystane w innym śledztwie – wyrecytowała.
– Właśnie – przytaknął Crawford. – A teraz posłuchaj: zawiadamiam nasze biuro w Baltimore, że się u nich zjawisz. W sobotę, Starling, w czasie wolnym od zajęć. Wydobądź te dowody choćby spod ziemi, jeżeli tylko istnieją.
Kiedy wychodziła, Crawfordowi udało się za nią nie spojrzeć. Kosztowało go to trochę wysiłku. Z kosza na śmieci wydobył dwoma palcami zwinięty arkusz grubego fiołkoworóżowego papieru listowego. Rozprostował go na biurku. List był ujmujący i dotyczył jego żony:
O, mędrce srodzy, którzy czas trwonicie
Szukając ognia, co ten świat pożera;
Czemuż to prawdy, mędrce, nie widzicie,
Że to gorączka, na którą umiera? 1
Rozdział 8
Everett Yow prowadził czarnego buicka z nalepką De Paul University na tylnej szybie. Pod ciężarem notariusza samochód przechylał się lekko na lewą stronę. W ślad za nim, prowadzącą z Baltimore drogą numer 301, jechała Clarice Starling. Padał deszcz, robiło się ciemno. Dzień, w którym studentka Starling wystąpiła w roli oficera śledczego, zbliżał się do końca, a nie miała następnego w zapasie. Samochody przed nią wlokły się niemiłosiernie wolno. Z niecierpliwością stukała w kierownicę w takt wycieraczek.
Yow był inteligentny, gruby i miał kłopoty z oddychaniem. Jego wiek Clarice oceniała na sześćdziesiąt lat. Jak na razie starał się jej pomóc; po powrocie z trwającej tydzień podróży służbowej do Chicago prosto z lotniska udał się do swego biura, gdzie już na niego czekała.
Stary packard został umieszczony w magazynie na długo przed śmiercią swego właściciela, wyjaśnił Yow. Nie był zarejestrowany i nikt nim nie jeździł. Yow oglądał go raz w magazynie, pod pokrowcem, aby potwierdzić jego istnienie podczas inwentaryzacji majątku, której dokonał krótko po śmierci swego klienta. Zgodził się pokazać samochód pod warunkiem, że pani inspektor Starling z góry zobowiąże się „bezzwłocznie ujawnić” mu wszystko, co może zaszkodzić interesom jego zmarłego klienta. Nakaz i świadek nie byli konieczni.
Z garażu FBI wypożyczono Clarice na jeden dzień służbowego plymoutha zaopatrzonego w telefon komórkowy. Crawford załatwił jej również nową legitymację. Widniało na niej: „federalny agent śledczy”, bez żadnych bliższych danych. Spostrzegła, że ważność dokumentu wygasa za tydzień.
Jechali w kierunku magazynów Split City położonych w odległości około sześciu kilometrów od granic miasta. Uwięziona w wolno poruszającym się sznurze samochodów dziewczyna skorzystała z telefonu, żeby dowiedzieć się czegoś bliższego o prowadzącej ten interes firmie. Zanim dostrzegła pomarańczowy neon MAGAZYNY DO WYNAJĘCIA – SPLIT CITY, poznała już kilka faktów.
Split City miało licencję na magazynowanie i przewóz towarów wydaną przez komisję handlu międzystanowego Bernardowi Gary’emu. Przed trzema laty sądowi federalnemu o mały włos nie udało się przymknąć Gary’ego pod zarzutem przemycania ze stanu do stanu kradzionych towarów. Zawieszono mu wtedy licencję.
Yow zatrzymał się pod neonem i pokazał klucze stojącemu przy bramie pryszczatemu młodzieńcowi w mundurze. Ten zapisał ich numery rejestracyjne, otworzył bramę i niecierpliwie machnął ręką, jakby miał ważniejsze sprawy na głowie.
Miejsce było ponure, hulał po nim wiatr. Sens jego istnienia, podobnie jak niedzielnych lotów po rozwód z nowojorskiego
1
John Donne,