Milczenie owiec. Thomas Harris
w wydziale zabójstw Kansas City głupio sobie zażartował i stąd się to wzięło.
– Tak…?
– Nazwali go Buffalo Billem, ponieważ zdziera skórę z torsów.
Clarice pomyślała, że ma do wyboru: okazać przerażenie albo potraktować to, co powiedziała, żartobliwie. Wybrała przerażenie.
– Proszę mi przesłać kwestionariusz.
Położyła na wózku niebieski formularz. Siedziała nieruchomo, podczas gdy Lecter szybko przerzucał kartki. Położył je z powrotem na wózek.
– Och, pani inspektor, czy naprawdę sądzi pani, że podda mnie sekcji za pomocą tego błękitnego małego instrumentu?
– Nie. Sądzę, że może pan wniknąć w samego siebie i posunąć do przodu nasze badania.
– A z jakiego powodu miałbym to zrobić?
– Z powodu ciekawości.
– Ciekawości czego?
– Dlaczego jest pan tutaj. Co się panu przydarzyło.
– Nic mi się nie przydarzyło, pani inspektor. Sam stanowię o swoim losie. Nie możecie zredukować mnie do splotu określonych okoliczności. Zrezygnowaliście z kryteriów dobra i zła dla behawioryzmu. Założyliście wszystkim moralne pieluszki. Nic nie jest nigdy, według was, czyjąkolwiek winą. Niech pani spojrzy na mnie, pani inspektor. Czy ośmieli się pani powiedzieć, że jestem zły? Czy jestem zły?
– Sądzę, że jest pan destruktywny. To dla mnie to samo.
– A zatem zło jest tylko destrukcją? W takim razie, jeśli to takie proste, sztormy są także złem. Pożary, gradobicia. Towarzystwa ubezpieczeniowe podciągają to wszystko pod kategorię klęski żywiołowej. Taka była wola Boga.
– Niech pan pomyśli o…
– Dla zabicia czasu kolekcjonuję zdjęcia zniszczonych kościołów. Czy oglądała pani fotografię kościoła, który zawalił się ostatnio na Sycylii? Wspaniałe! Fasada runęła na sześćdziesiąt pięć staruszek zgromadzonych na specjalnej mszy. Czy był to przejaw zła? Jeśli tak, kto był jego autorem? Jeżeli On jest tam na górze, to wprost uwielbia takie rzeczy. Tęcza i powódź… wszystko bierze się z tej samej przyczyny.
– Nie wytłumaczę tego panu, doktorze, ale znam kogoś, kto potrafi.
Powstrzymał ją wyciągniętą ręką. Dłoń miał foremną. Zauważyła, że środkowy palec był idealnie zdublowany. To najrzadsza forma tej anomalii.
Kiedy odezwał się ponownie, głos miał przyjemny i miękki.
– Chciałaby mnie pani jakoś zaklasyfikować, pani inspektor. Ma pani taką ambicję, nieprawdaż? Wie pani, kogo mi przypomina swoją elegancką torebką i tanimi pantoflami? Prostą babę ze wsi. Wyszorowane mydłem, pozbawione smaku wiejskie popychadło. Pani oczy są jak tanie szkiełka: świecą się, kiedy wycygani pani ode mnie jakąś marną odpowiedź. W tych oczach kryje się spryt, prawda? Za wszelką cenę nie chce pani być taka sama jak jej matka. Dobre odżywianie wydłużyło trochę pani kości, ale tylko jedno pokolenie dzieli panią od tych, co ryli węgiel w kopalniach. Z jakich Starlingów się pani wywodzi: tych z Wirginii Zachodniej czy z Oklahomy? Trudno się było zdecydować pomiędzy college’em a ułatwieniami, które oferowano w Kobiecej Służbie Pomocniczej, nieprawdaż? Pozwolisz, że powiem o tobie coś szczególnego, studentko Starling. W swoim małym pokoiku masz różaniec z małych złocistych paciorków i kiedy patrzysz na niego i widzisz, jaki jest wyślizgany, jaki wyrobiony, robi ci się niedobrze. I te wszystkie beznadziejnie nudne formuły, dziękuję, przepraszam, proszę, całe to żałosne obmacywanie, paciorek po paciorku, flaki się od tego przewracają. Nuda. Straszna nuda. Trzeźwe spojrzenie zabija wiele złudzeń, nieprawdaż? Zmienia się gust, już nie wystarczają te słodkości. A kiedy wspomnisz, o czym sobie tutaj gawędziliśmy, przyjdzie ci na myśl, że trzeba się tego wszystkiego pozbyć, jak niepotrzebnego zwierzaka. Jeśli paciorki do reszty się wyślizgają, co innego ci w życiu zostanie? Martwisz się o to w łóżku, gdy nie możesz zasnąć? – najuprzejmiejszym z tonów spytał doktor Lecter.
Starling podniosła głowę i spojrzała mu prosto w twarz.
– Dużo pan widzi, doktorze. Nie będę zaprzeczała niczemu, co pan powiedział. Ale jest pytanie, na które odpowie mi pan, chce pan czy nie, właśnie w tej chwili: czy ma pan w sobie dość siły, żeby skierować ten przenikliwy intelekt na samego siebie? Trudno coś takiego znieść. Sama tego przed chwilą doświadczyłam. Co pan na to? Niech pan spojrzy w głąb i napisze o sobie całą prawdę. Gdzie pan znajdzie bardziej godny siebie, bardziej interesujący przedmiot badań? A może pan się boi samego siebie?
– Jest pani twarda, prawda, inspektor Starling?
– W rozsądnych granicach, tak.
– I nie znosi pani myśli, że może okazać się osobą pospolitą. Czy nie to panią tak boli? No dobrze, daleka jest pani od pospolitości. Została z niej pani tylko sama obawa, że ktoś może tak pomyśleć. Jak grube są paciorki pani różańca, siedem milimetrów?
– Siedem.
– Pozwoli pani, że coś jej zaproponuję. Niech pani weźmie trochę szklanych koralików zwanych tygrysimi oczkami i naniza je pomiędzy złote paciorki. Można to zrobić na przykład tak: dwa paciorki, trzy oczka, albo jeden paciorek, jedno oczko, jak pani chce. Będzie pani bardziej do twarzy. Tygrysie oczka podkreślą kolor oczu i lśnienie pani włosów. Czy ktoś wysłał pani kiedyś kartkę na Dzień Świętego Walentego?
– Tak.
– Zaczął się Wielki Post. Do Dnia Świętego Walentego pozostał tylko tydzień. Hm… Czy spodziewa się pani od kogoś kartki?
– Nigdy nic nie wiadomo.
– Tak, nigdy nie wiadomo… Wspomniałem o tym dniu, bo przypomina mi coś zabawnego. Teraz, kiedy przyszło mi to na myśl, dochodzę do wniosku, że w Dniu Świętego Walentego mogę uczynić cię bardzo szczęśliwą, Clarice Starling.
– W jaki sposób, doktorze?
– Wysyłając ci prześliczną walentynkę. Będę musiał o tym pomyśleć. A teraz proszę mi wybaczyć. Do widzenia, inspektor Starling.
– A kwestionariusz?
– Kiedyś chciał mnie umieścić w jakiejś swojej rubryce rachmistrz ze spisu powszechnego. Zjadłem jego wątrobę z bobem, popijając dużym kieliszkiem amarone. Wracaj do szkoły, mała Starling.
Hannibal Lecter, grzeczny do samego końca, nie odwrócił się do niej plecami. Cofnął się w głąb klatki, a potem ułożył na swojej pryczy i pozostał tam bez ruchu, niczym kamienny krzyżowiec na płycie grobowca.
Starling poczuła się nagle całkiem pusta w środku, jak po oddaniu krwi. Dłużej, niż to było konieczne, układała papiery w teczce. Nie ufała własnym nogom. Niepowodzenie wypruło z niej wszystkie siły. Nie znosiła przegrywać. Złożyła krzesło i oparła je o drzwiczki szafki. Musiała znowu przejść obok celi Miggsa. Barney w końcu korytarza udawał, że czyta. Mogła go zawołać, żeby po nią przyszedł. Niech diabli wezmą Miggsa. Nie był gorszy od robotników budowlanych albo tragarzy, na których można się natknąć każdego dnia w mieście. Ruszyła z powrotem korytarzem.
Tuż obok siebie usłyszała syk Miggsa:
– Przegryzłem sobie żyły w przegubach i mogę umrzeeeeeć! Chcesz zobaczyć, jak krwawię?
Mogła zawołać Barneya, ale zaskoczona spojrzała w głąb celi. Zobaczyła, jak Miggs pstryka palcami, i zanim zdążyła się odwrócić, na policzku i ramieniu poczuła coś ciepłego.
Uciekła stamtąd. To była sperma,