Milczenie owiec. Thomas Harris
był tym, czego Clarice potrzebowała tego dnia najbardziej.
Ardelia Mapp dostrzegła w jej twarzy zmęczenie.
– Coś ty dzisiaj robiła, dziewczyno? – Mapp zawsze zadawała pytania tak, jakby nie robiło jej większej różnicy, czy otrzyma na nie odpowiedź.
– Wdzięczyłam się do wariata, który załatwił mnie na szaro.
– Chciałabym mieć tyle czasu co ty na życie towarzyskie. Nie wiem, jak ty to godzisz z uczelnią.
Clarice uprzytomniła sobie, że się śmieje. Ardelia Mapp śmiała się również, o ile mogła się śmiać z tak mizernego dowcipu. Clarice Starling nie mogła przestać i wciąż słyszała jak z oddali swój śmiech. Przez łzy widziała dziwnie postarzałą Mapp i smutny uśmiech na jej twarzy.
Rozdział 5
Jack Crawford, lat pięćdziesiąt trzy, siedzi w fotelu w sypialni swego domu i czyta książkę przy świetle nocnej lampki. Przed sobą ma dwa podwójne łóżka, oba podniesione na wysokość, którą mają łóżka szpitalne. Jedno jest jego, na drugim leży jego żona Bella. Crawford słyszy, jak Bella oddycha przez usta. Minęły dwa dni od chwili, kiedy ostatnio zdołała się poruszyć i odezwała do niego.
Oddech zatrzymuje się na moment. Crawford podnosi wzrok znad książki, patrzy ponad szkłami okularów. Odkłada książkę na bok. Przez chwilę Bella łapie kurczowo powietrze, potem oddycha pełną piersią. Crawford wstaje, żeby położyć jej rękę na czole, zbadać puls i ciśnienie krwi. W ciągu ostatnich miesięcy nauczył się bezbłędnie mierzyć ciśnienie.
Ponieważ noce spędza przy niej, ustawił swoje łóżko tuż obok łóżka Belli. Stoi ono na tej samej wysokości, aby mógł w ciemności dosięgnąć żony ręką.
Pomijając wysokość łóżek i założone dla wygody Belli nieliczne instalacje, Crawfordowi udało się utrzymać normalny charakter sypialni, nie zamienić jej w salę szpitalną. Są tu kwiaty, ale niewiele. W zasięgu wzroku nie ma żadnych tabletek. Przed przywiezieniem jej ze szpitala Crawford opróżnił bieliźniarkę w przedpokoju i umieścił tam lekarstwa i aparaturę medyczną. (Po raz drugi przeniósł wtedy Bellę przez próg i ta myśl prawie kompletnie odebrała mu siły).
Z południa nadciąga ciepły powiew. Okna są otwarte, powietrze w Wirginii jest łagodne i świeże. W ciemności kumkają małe żabki.
W pokoju panuje nieskazitelna czystość, ale dywan zaczął się trochę mechacić. Crawford nie używa w pokoju hałaśliwego odkurzacza, lecz specjalnej szczotki do dywanów, która jednak nie jest tak dokładna. Podchodzi do szafy i zapala światło. Na drzwiach wiszą dwie tabliczki. Na pierwszej z nich notuje puls i ciśnienie krwi Belli. Kolumny cyfr kreślone przez niego i pełniącą dzienny dyżur pielęgniarkę biegną przez wiele żółtych kartek, przez wiele dni i nocy. Na drugiej tabliczce pielęgniarka zapisuje rodzaj i dawkowanie leków.
Crawford jest w stanie podać jej w nocy każdy lek, który może okazać się potrzebny. Zanim przywiózł Bellę do domu, ćwiczył pod nadzorem pielęgniarki robienie zastrzyków – najpierw na cytrynie, potem na własnych udach.
Może przez trzy minuty Crawford stoi obok żony i przygląda się jej twarzy. Włosy Belli okrywa niczym turban uroczy szal z jedwabnej mory. Nalegała, żeby go zostawić, dopóki była w stanie o cokolwiek prosić. Teraz nalega na to on. Zwilża jej wargi gliceryną i szeroką opuszką kciuka usuwa wyciek z oka. Bella pozostaje nieruchoma. Nie pora jeszcze, by ją obrócić. Przed lustrem Crawford upewnia się, że nie jest chory, że nie musi iść do piachu razem z nią, że on sam czuje się dobrze. Łapie się na tym i jest mu wstyd.
Kiedy siada z powrotem na krześle, nie potrafi sobie przypomnieć, którą książkę czytał. Dotyka ich po kolei, żeby odnaleźć tę, która jest ciepła.
Rozdział 6
W poniedziałek rano Clarice Starling znalazła w swojej skrzynce wiadomość od Crawforda:
C.S.:
Prowadź dalej sprawę samochodu Raspaila. W czasie wolnym od zajęć. W sekretariacie otrzymasz kartę kredytową na rozmowy międzymiastowe. Uzgadniaj ze mną uprzednio każde wyjście w teren i kontakt z notariuszem. Raport w środę o 16.00.
Dyrektor otrzymał raport na temat Lectera podpisany twoim nazwiskiem. Dobrze się spisałaś.
Clarice poczuła się całkiem nieźle. Zdawała sobie sprawę, że Crawford powierza jej tę sprawę wyłącznie po to, żeby nabrała trochę wprawy. Chciał ją jednak czegoś nauczyć. Chciał, żeby dobrze się spisała. Jakkolwiek na to patrzeć, przekraczało to ramy zwykłej uprzejmości.
Raspail nie żył od ośmiu lat. Jaki dowód rzeczowy mógł zachować się w samochodzie przez tyle czasu?
Wiedziała z doświadczenia, że w sprawach o spadek sąd apelacyjny pozwala na sprzedaż samochodów przed uprawomocnieniem się wyroku, ponieważ tak szybko się starzeją. Pieniądze przechowuje się na specjalnym koncie. Wydawało się mało prawdopodobne, by samochód wchodził jeszcze w skład majątku pozostawionego przez Raspaila, mimo że jego podział okazał się kwestią tak powikłaną.
Istotny był również problem wolnego czasu. Wliczając przerwę na lunch, Clarice Starling zostawało siedemdziesiąt pięć minut dziennie na korzystanie z telefonu w godzinach urzędowania. Crawford oczekiwał raportu w środę po południu. Na odnalezienie samochodu miała zatem w ciągu tych trzech dni łącznie trzy godziny i czterdzieści pięć minut, przy założeniu, że poświęci na to popołudnia, a uczyć się będzie w nocy.
Miała dobre notatki z zajęć na temat procedury śledczej. Mogła także zawsze zapytać o to i owo swoich wykładowców.
Podczas poniedziałkowej przerwy na lunch pracownicy sądu okręgowego w Baltimore trzy razy kazali jej czekać przy telefonie i trzy razy o niej zapomnieli. W czasie wykładów udało się jej dodzwonić do znajomego urzędnika sądowego, który wydostał dla niej akta dotyczące podziału majątku Raspaila.
Urzędnik potwierdził, że wydano zezwolenie na sprzedaż auta, i korzystając z odpisu umowy, podał jego markę, typ, numer fabryczny oraz nazwisko następnego właściciela.
We wtorek straciła połowę przerwy na lunch, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o właścicielu. Pozostałą połowę zajęło jej ustalenie, że wydział komunikacji stanu Maryland nie może zlokalizować samochodu wyłącznie na podstawie jego marki i numeru fabrycznego. Potrzebny jest jeszcze numer rejestracyjny albo numer aktualnej polisy ubezpieczeniowej.
Po południu ulewa przegnała studentów ze strzelnicy. W parującej od mokrych ubrań i potu sali konferencyjnej instruktor strzelecki, były sierżant piechoty morskiej John Brigham, postanowił sprawdzić przed całą grupą siłę ręki Starling. Chodziło o to, ile razy w ciągu sześćdziesięciu sekund uda się jej pociągnąć za spust rewolweru Smith & Wesson Model 19.
Lewą ręką udało jej się to siedemdziesiąt cztery razy. Zdmuchnęła opadający na oczy kosmyk włosów i przerzuciła rewolwer do prawej. Stojący obok student liczył pociągnięcia. Stała z wyciągniętą dłonią, w lekkim rozkroku, muszkę widziała ostro, szczerbinka i pozorny cel były prawidłowo zamglone. W połowie próby, żeby odsunąć od siebie wzbierający ból, zaczęła myśleć o czymś innym. Zawieszony na ścianie cel nabrał ostrości. Był nim list dziękczynny, który wystosowało biuro ochrony handlu międzystanowego do jej instruktora, Johna Brighama.
Podczas gdy stojący obok student liczył trzaśnięcia spustu, Starling półgłosem indagowała Brighama:
– Jak można odkryć aktualny numer rejestracyjny…
– …sześćdziesiątpięćsześćdziesiątsześćsześćdzie…
– …samochodu,