Kot Winston. Polowanie na rabusiów. Frauke Scheunemann

Kot Winston. Polowanie na rabusiów - Frauke Scheunemann


Скачать книгу
w tym momencie wraca do domu, jest najwyraźniej tego samego zdania. Na widok Anny gwiżdże z uznaniem.

      – Fiu fiu, świetnie pani wygląda! Ma pani jakieś plany? Jeśli nie, to natychmiast i oficjalnie panią zapraszam. Na co tylko pani zechce!

      Anna uśmiecha się zakłopotana.

      – Och, bardzo dziękuję! Ale rzeczywiście jestem umówiona. Więc może innym razem. A teraz muszę już lecieć! Na razie!

      Chwyta torebkę z wieszaka, przerzuca kurtkę przez ramię i znika w drzwiach. Stanisław spogląda za nią i ma przy tym minę, której nie potrafię właściwie zinterpretować. Jeszcze nigdy nie widziałem jej u Stanisława, a po tylu latach doświadczenia w charakterze domowego zwierzaka to musi coś znaczyć. Tęskna? Rozczarowana? Wyczekująca? Nie mam pojęcia, nic tak do końca nie pasuje. Być może to mieszanka wszystkich tych emocji. Na moją drapaczkę, i co ja mam o tym myśleć!

      Ledwie Anna zdążyła zamknąć za sobą drzwi, a już babuszka raz jeszcze daje głośno upust swojemu niezadowoleniu. Pomstuje jak nakręcona, wywijając przy tym w powietrzu palcem wskazującym.

      – Och, moja córka to taka głupia dziewczyna! Ten Jurij to zły czeławiek. Po co z nim pić kawę?

      Stanisław szeroko otwiera oczy. Na to, żeby rozdziawić gębę albo zawołać „o kurde mol!”, jest o wiele za dobrze wychowany. Ale ten wyraz twarzy, który się teraz u niego pojawił, znam dla odmiany bardzo dobrze. Stanisław jest faktycznie przerażony. Wygląda tak tylko wtedy, gdy z wizytą przychodzi jego brat z bandą źle wychowanych dzieci.

      – Ekhm – odchrząkuje i najwyraźniej walczy ze sobą: zadać kolejne pytanie czy nie. – Pani Kowalenko, czy chce pani powiedzieć, że Anna widuje się ze swoim dawnym przyjacielem Jurijem?

      Babuszka kiwa energicznie głową.

      – Da! Tak właśnie jest. Jurij. Na kawę. KAWĘ! Panie profesorze, co to ma znaczyć?

      Stanisław patrzy bezradnie.

      – A czemu? Myśli pani, że lepsze byłoby wino?

      Teraz nieoczekiwanie babuszka uśmiecha się łagodnie i kładzie Stanisławowi rękę na przedramieniu.

      – Niet. Nie chodzi o to, że niewłaściwy napój. Niewłaściwy mężczyzna. Anna potrzebuje właściwego mężczyzny.

      Hm. Sposób, w jaki babuszka to mówi, jakoś mi sugeruje, że Stanisław mógłby mieć coś wspólnego z odpowiedzią na pytanie, kto byłby właściwym mężczyzną dla Anny. Ale co?

      Stanisław nie podejmuje tematu. Bez słowa mija babuszkę i obiera sobie za cel kąt salonu, gdzie obecnie stoi jego biurko. Idę za nim niepostrzeżenie, bo jestem zaciekawiony i mam nadzieję, że znajdzie się jeszcze jakaś wskazówka, która pomoże mi zrozumieć, o co chodzi ze Stanisławem i Anną.

      Dotarłszy na miejsce, Stanisław opada na krzesło przy biurku i zaczyna ponuro grzebać w stercie papierów zgromadzonych na blacie.

      Wskakuję na siedzisko wiklinowego fotela w rogu. Stąd wszystko dobrze widzę. Stanisław najwyraźniej wreszcie znalazł to, czego szukał, bo wyciąga ze stosu kartkę i przygląda się jej posępnie. Wzdycha głęboko i bierze do ręki telefon.

      – Roland? Tu Stanisław.

      Roland to młodszy brat Stanisława. Właściwie wesoły, miły facet, ale niestety obciążony okropną rodziną. Jego żona Beata przez cały czas się go czepia, a poza tym jeszcze mają trójkę straszliwie niewychowanych dzieci. Dwie dziewczynki, bliźniaczki, gotowe zrobić każde świństwo, i trochę starszy chłopiec, który wcale nie jest lepszy. Miałem już wątpliwą przyjemność spotkać się z tą trójką przy okazji różnych rodzinnych imprez. Na koniec zawsze miałem poczucie, że tylko cudem uszliśmy z życiem z tego kataklizmu.

      – Nie, nie, nie chodzi o weekend. Z tym wszystko jest w porządku. Chodzi o zaproszenie do was na przyjęcie w ogrodzie. Wiesz co, Rolandzie, ekhm… pytałem Beatę, czy mógłbym ewentualnie przyjść z kimś, ale… ekhm… chyba raczej przyjdę sam.

      Jako kot mam całkiem niezły słuch, ale ze swojego miejsca nie jestem w stanie zrozumieć, co mówi Roland po drugiej stronie łącza. W każdym razie coś dłuższego. Gdybym teraz wskoczył na stół, być może mógłbym coś usłyszeć. Ale to by jednak było trochę podejrzane. Przyglądam się więc badawczo twarzy Stanisława i próbuję sobie dopowiedzieć, co się tu właściwie dzieje. O czym oni rozmawiają?

      – Jasne, Rolandzie, rozumiem przecież. No dobra, daj mi na chwilę Beatę. Tak, cześć…

      Najwyraźniej teraz słuchawkę na drugim końcu przejmuje Straszliwa Beata.

      – Dzień dobry, Beato, tu Stanisław. Już właśnie przed chwilą mówiłem Rolandowi, że raczej przyjdę do was sam na to przyjęcie w ogrodzie.

      I nagle faktycznie słyszę drugi głos. Beata mówi znacznie głośniej niż jej mąż. Można byłoby nawet powiedzieć, że krzyczy do telefonu.

      Stanisław bierze głęboki wdech.

      – Och, Beato, nie rób z tego takiej tragedii.

      Znowu krzyk.

      Stanisław kręci głową.

      – Jaki porządek przy stole? Myślałem, że to raczej będzie luźna impreza. Nie wiedziałem, że tyle sobie zadajecie trudu. Ktoś by mógł pomyśleć, że spodziewacie się królowej angielskiej.

      Pomruk po tamtej stronie.

      – Jak to, mam się wreszcie zdecydować? – Pomruk, znowu trochę głośniejszy.

      – Hmm, jeśli miałbym teraz przysiąc na Biblię, że faktycznie przyjdę z kimś, no cóż, w takim razie zaplanuj lepiej, że będę sam. To dla mnie za duży stres. Przykro mi. No właśnie. Tak, chętnie ci to jeszcze raz wytłumaczę, kiedy przyjedziecie do mnie. Choć właściwie nie ma tu co tłumaczyć. Tak. Pozdrowienia dla dzieciaków.

      Rozłącza się, bierze głęboki wdech i spogląda na mnie.

      – Winstonie, stary przyjacielu, jedno jest pewne: bez kobiet życie jest znacznie prostsze.

      A potem wstaje i wychodzi z pokoju, pozostawiając za sobą osłupiałego kota, czyli mnie. Co jest grane? O jakiej kobiecie on mówi? O Beacie? A może jednak o Annie? Może miał zamiar zabrać Annę na przyjęcie w ogrodzie do swojego brata, a teraz, kiedy Anna woli iść z Jurijem na kawę niż dać mu się zaprosić na kolację, jednak zrezygnował z tego pomysłu? I co Stanisław miał na myśli, mówiąc: „kiedy przyjedziecie do mnie”. Mam nadzieję, że nie to, co mi się wydaje! Do stu tysięcy kuwet! Już na samą myśl o Beacie i tych małych huncwotach włosy na karku stają mi dęba. Jeśli oni rzeczywiście tu przyjdą, to ja się wyprowadzam!

      – Tak, mamuszka, wiem, że nie chcesz tego słuchać, ale Jurij naprawdę zupełnie się zmienił!

      Anna wróciła ze spotkania w nadzwyczaj dobrym humorze i przygotowuje właśnie w kuchni kolację. Babuszka natomiast stoi oparta o futrynę i wygląda jak jeden wielki wyrzut sumienia. Daria tymczasem również wróciła już do domu i z zainteresowaniem przysłuchuje się matce.

      – Proces sądowy naprawdę był dla niego nauczką. W sumie ledwo uniknął więzienia. Dostał wtedy rok w zawieszeniu, a teraz chce wykorzystać swoją szansę i wreszcie uporządkować swoje życie.

      Babuszka kręci głową, a Daria szeroko otwiera oczy.

      – Mamo, a co to znaczy „w zawieszeniu”? – dopytuje.

      Bardzo dobrze, sam bym o to najchętniej zapytał!

      – W zawieszeniu oznacza, że


Скачать книгу