Kwiaty nad piekłem. Ilaria Tuti

Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti


Скачать книгу
oczywiście.

      Zdjęła okulary i spojrzała na niego uważniej.

      – Marini, nie marnuj mojego czasu. Jeśli masz coś do powiedzenia, nie każ się prosić. A jeśli nie, to oszczędź mi sarkazmu.

      Massimo wskazał na tablicę.

      – Czy nie wydaje się pani, że to lekka przesada?

      Komisarz podążyła za jego wzrokiem i zmarszczyła brwi.

      – Przesada? – powtórzyła.

      Massimo postukał palcem.

      – Te wszystkie szczegóły – wyjaśnił – podane bez cienia wątpliwości. Czy to nie zbytnia zuchwałość? Skąd pani wie, czy jeździ samochodem czy nie?

      Teresa Battaglia zmierzyła go z lekkim uśmiechem.

      – Zuchwałość? W żadnym razie. A jeśli chodzi o wątpliwości… Cóż, mam ich wiele, taka już natura mojej pracy. Trzeba się martwić, gdy przestanie się je mieć, nieprawdaż?

      Massimo skrzyżował ręce na piersiach i nic nie odpowiedział.

      – Trudno cię przekonać – zakpiła. Ale zaraz spoważniała, podeszła do niego i zadarła głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy. – Powiem ci więcej. On nawet nie ma prawa jazdy. Nie jeździ i nie ma prawa jazdy, bo nie jest w stanie go zrobić. Prawdopodobnie próbował, ale mu się nie udało, jak wiele innych rzeczy. Jego obłąkany umysł mu na to nie pozwolił. Z czego wnioskuję? Z tego, co zrobił ofierze i jak. Ktoś, kto wydłubuje oczy paznokciami, ma poważne problemy psychiczne, które niełatwo ukryć. Nie jest w stanie zrobić żadnego kursu. Nawet na prawo jazdy. Nie potrafi na dłuższą metę utrzymać pracy. Brakuje mu wytrwałości i skupienia.

      Massimo wstrzymał oddech. Kobieta podała mu pisak.

      – Odwagi, pisz – poleciła, a potem zaczęła mówić dalej, nie czekając na jego reakcję. – Żyje samotnie, kilka kilometrów od miejsca zbrodni. Musimy zakreślić obszar poszukiwań.

      Massimo posłusznie wykonał zadanie, ale nie wyzbył się wątpliwości.

      – Skąd ma pani pewność, że mieszka sam? – zapytał.

      – Nikt nie jest w stanie wytrzymać u boku kogoś, kto w ogóle nie dba o higienę osobistą i nie wie, co to porządek. „Psychoza” to w tym przypadku słowo klucz, a jej stopień wiele nam o tym człowieku mówi. Co nam podpowiada fakt, że zabił gołymi rękami, nawet nie związawszy ofiary?

      – Że zbrodnia nie została zaplanowana.

      – Błąd. Zbrodnia nie została zorganizowana, a to co innego. Chociaż liczne szczegóły wskazują na coś całkiem przeciwnego. Trudno będzie wyjaśnić te sprzeczności. Bo coś tu nie gra.

      – Na przykład?

      – Inscenizacja, czyli sposób, w jaki ułożył ciało. Nie porzucił, a przygotował. I jeszcze te pułapki… W takim razie, inspektorze Marini, opierając się na twojej magisterce z…?

      – Z prawa.

      – Chryste… I na doświadczeniu zdobytym w wielkim mieście… Odkryj przede mną rąbek tajemnicy i zdradź mi, czy ten zabójca jest zorganizowany czy nie?

      Cisza.

      Mina na twarzy pani komisarz mówiła jedno: litości.

      – Tak jak myślałam. Musisz zacząć od zera, tu i teraz.

      14

      Lucię obudziły głośne hałasy nad głową. Coś skrobało po dachu pazurami, poruszało dachówkami tak, że stukały jedna o drugą.

      To były kruki; zanosiły tam swoje ofiary do pożarcia albo próbowały rozłupać żołędzie. Tak powiedzieli Mathias i Diego, gdy Lucia wyznała im, że boi się tych tajemniczych hałasów o pierwszym brzasku, kiedy powietrze i światło są zawsze zimne, nawet latem.

      Od kilku miesięcy ci dwaj przyjaciele, razem z Oliverem, stali się dla niej całym światem. Lucia zaufała im zupełnie. Dlatego ostatnie wydarzenia przepełniały ją smutkiem i bólem. Ojciec Diega nie żył. Znaleźli go w lesie, po dwóch dniach od zaginięcia.

      Dziewczynka znieruchomiała, a jedzenie stanęło jej w gardle, gdy jej tato skomentował tę sytuację podczas kolacji. Jeszcze nie udało jej się porozmawiać z przyjacielem, ale napisała do niego liścik i zamierzała mu go dostarczyć w sposób, w który zawsze przekazywali sobie informacje: wsunąć przez okiennice za stojącą na parapecie donicę z głogiem. Na wyrwanej z zeszytu kartce napisała tylko dwa słowa: złączeni krwią.

      Diego musi czuć, że jego rodzina – ta, którą sam sobie wybrał – jest przy nim, gotowa ponieść część jego bólu, tak jak Jezus niósł kiedyś krzyż. Lucia lubiła historie, które ksiądz Leandro opowiadał podczas lekcji religii, bo mówiły o przebaczeniu i o raju. Dzięki nim poświęcenie i codzienne życie wydawały się bardziej znośne. Jej życie też.

      Pocałowała skórę na przegubie ręki: blizna już zbladła, ale pamięć o przysiędze była nadal żywa.

      Przetarła zaspane jeszcze oczy. Tego ranka do pokoju wpadało jakby więcej światła. Naciągnęła kołdrę na twarz i zaraz zlodowaciały czubek nosa owiało ciepło jej oddechu. Szkołę zamknięto na znak żałoby, mogła więc jeszcze trochę podrzemać. Tej nocy dręczyły ją przerażające koszmary. Śnił się jej ojciec Diega: nie miał oczu, jak Święta Łucja, której imię nosiła dziewczynka. Jej ojciec, wgryzając się w kawałek krwistego mięsa, powiedział, że ktoś mu je wydłubał. Lucia patrzyła, jak różowawa ciecz ścieka na talerz, i poczuła mdłości.

      Stukanie się nasiliło. Brzmiało tak, jakby ptaki ogarnęła jakaś okrutna euforia. Lucia obróciła się na bok i wtedy zrozumiała, skąd dochodziło światło: okiennice były otwarte na oścież, chociaż na pewno zamykała je przed snem. Odrzuciła kołdrę i opuściła stopy na zimną podłogę. Pośpieszne włożyła wełniane skarpety i otuliła się flanelową koszulą – na tyle, na ile się dało – która podczas snu zawsze zwijała się wokół pasa.

      Podekscytowane kruki prezentowały powietrzny balet nad ośnieżoną łąką. Krążyły, opadały dziobem w dół, ani na chwilę nie przestając głośno i chrapliwie krakać. Lucia podeszła do okna. Nigdy jeszcze nie widziała tylu ptaków naraz: były ich dziesiątki i najwyraźniej przyciągał je dom. Jeden z ptaków ruszył prosto na nią i z impetem wpadł w szybę. Lucia aż odskoczyła ze strachu. Patrzyła, jak wygrzebuje się ze śniegu ze zmierzwionymi skrzydłami, a potem otrzepuje i znów wzbija do lotu. Na szybie pozostały plamka krwi i trochę puchu, który drżał na wietrze.

      Lucia przysunęła twarz i spojrzała przez czerwoną plamę: śnieg wyglądał jak różowy lukier. Przecinała go nierówno biegnąca rysa o ciemniejszej barwie. Podążyła za nią wzrokiem: ślad docierał aż pod jej okno, gdzie stała pusta miska z mlekiem. Z jednej z okiennic zwisał jakiś cień.

      Kiedy do dziewczynki dotarło, co to jest, wrzasnęła.

      15

      Rolę archiwum w komisariacie pełniły piwnice ze zbrojonego betonu, oświetlone jarzeniówkami. Wypełniały je tylko kurz i równe rzędy stalowych półek.

      Winda tam nie docierała, jakby podziemia nie należały do budynku, lecz stanowiły odrębny świat. Trzeba było posłużyć się schodami, na których światło nigdy nie działało jak należy: czasem mrugało stroboskopowo, częściej jednak przypominało zgaszone i bezużyteczne źrenice. Człowiek odpowiedzialny za oświetlenie utrzymywał, że winna jest wilgoć, która niszczy żarówki. Byli jednak i tacy, którzy nie wstydzili się twierdzić, że to sprawka nadprzyrodzonych


Скачать книгу