Kwiaty nad piekłem. Ilaria Tuti

Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti


Скачать книгу
lecz szaleńcem.

      – A dlaczego nie jednym i drugim?

      Marta Valent skuliła się w sobie jak ślimak dotknięty palcem. Ta reakcja była aż nadto widoczna, skłoniła więc Teresę do przypuszczenia, że w jej świecie zbyt bezpośrednie relacje nie były mile widziane. Pożałowała, że nie okazała większej wyrozumiałości. Zaatakowała ją i doprowadziła do słownej utarczki, jakby ta kobieta była czemukolwiek winna. A przecież – przynajmniej na tę chwilę – była tylko ofiarą, tragicznie utraciła człowieka, którego wybrała na towarzysza życia i na ojca swojego dziecka.

      – Jak zachowywał się pani mąż tamtego ranka i w poprzednie dni? – zapytała łagodnie, wracając do rutynowych pytań.

      – Obojętnie, jak zawsze.

      Odpowiedź zaskoczyła Teresę. Zauważyła, że kobieta ma zaczerwieniony serdeczny palec lewej dłoni, jakby przez wiele godzin tarmosiła obrączkę.

      – Obojętnie? – powtórzyła.

      – Przepraszam, chciałam powiedzieć, że myślami był w pracy. Wszyscy mu mówiliśmy, że za dużo pracuje.

      – Zawsze odwoził syna do szkoły?

      Kobieta spuściła oczy i wpatrzyła się w swoją spódnicę, którą gładziła drżącymi rękami, od kiedy usiadła.

      – Nie, zazwyczaj ja się tym zajmuję – odparła – ale tamtego dnia nie czułam się dobrze. Cierpię na silne migreny. Roberto zostawił w domu telefon komórkowy, wiedziałam jednak, że po niego wróci. Nie może się bez niego obejść.

      – Ze względu na pracę?

      Wdowa wbiła wzrok w Teresę. Coś się w niej zapaliło.

      – Tak, pracę – odpowiedziała. – Ale nie wrócił. Po kilku godzinach zaczęłam się martwić, postanowiłam więc, że pojadę na budowę. Dowiedziałam się, że w ogóle tam nie dotarł.

      Teresa zwróciła się do matki Valenta:

      – Czy pani zauważyła coś nietypowego u syna? – zapytała.

      Oczy staruszki były teraz suche i zgaszone, jak stare, zniszczone kulki.

      – U syna? Nie, nic dziwnego. Przepracowywał się, owszem, ale to nie miało już długo potrwać. Za kilka miesięcy, góra rok, budowa miała zostać ukończona. Tak mi mówił, kiedy się o niego martwiłam.

      Zebrała puste filiżanki i zniknęła w kuchni. Błyskawiczna ucieczka. Z pomieszczenia zaczęły dobiegać szczęk naczyń w zlewie i cicha rozmowa.

      Teresa domyśliła się, z kim gadała staruszka.

      – Jest tam ktoś jeszcze? – zapytała wdowę.

      – Chłopiec.

      Chłopiec – powtórzyła w myślach Teresa. Jakby był synem kogoś innego. Mały obcy człowiek mieszkający pod jej dachem. Marcie Valent mimowolnie wymknęło się wyznanie: to przytulne i nieskazitelne gniazdko, o które tak się troszczy, jest być może tylko odpowiedzią na to, czego inni od niej oczekiwali. Teresa pomyślała, że w rzeczywistości ta kobieta może nie być emocjonalnie związana ze swoim dzieckiem.

      – Chciałabym się z nim spotkać – powiedziała i nie zabrzmiało to jak prośba.

      Kobieta zmarszczyła brwi.

      – Czy to konieczne?

      Teresa uśmiechnęła się pokrzepiająco i przytaknęła.

      Diego Valent był posłusznym chłopcem: przyszedł od razu, na pierwsze zawołanie matki. Buzię miał czerwoną od płaczu, a w oczach kryło się zagubienie.

      Zraniona i łagodna istota – pomyślała Teresa.

      Dziecko podeszło do matki, a ta położyła mu rękę na ramieniu. To był ich jedyny kontakt fizyczny.

      – Cześć, Diego. – Teresa przywitała go miłym głosem. – Nazywam się Teresa Battaglia i jestem komisarzem, ale możesz mi mówić po imieniu.

      Chłopiec spojrzał na nią bez słowa. Szloch po płaczu ustąpił miejsca ciekawości.

      – Ile masz lat?

      – Dziesięć – odpowiedziała za niego matka, nie dając mu nawet czasu na decyzję, czy warto zaufać tej obcej osobie. – Diego ma problem z jąkaniem się.

      Ostatnie zdanie było dla chłopca jak cios. Teresa zobaczyła, że aż się zatrząsł z upokorzenia. Poczuła złość i jednocześnie współczucie dla tej kobiety, wyzutej z wszelkich emocji. Jej oschłość nie była wynikiem żałoby; miała korzenie w przeszłości.

      Weź swoje dziecko w ramiona – pomyślała z poirytowaniem i smutkiem. Obejmij je, obsyp całusami. Przyciśnij do piersi, to jedyna rzecz, do jakiej powinny ci służyć.

      Stopniowo wychodziły na jaw relacje panujące w rodzinie Valentów. Teresa wiedziała już, dlaczego Diego wygląda jak mały dorosły, ubrany w ciemnoniebieskie spodnie o klasycznym kroju, beżowy sweterek z dekoltem w serek i wykrochmaloną błękitną koszulę z małym krawacikiem pod kołnierzykiem. Teresa była pewna, że chłopiec traktował go jak smycz na szyi.

      Najchętniej uwolniłaby go od niego, rozczochrała mu włosy, pchnęła na sofę i zaczęła łaskotać. Zamiast tego pogrzebała w kieszeni i podała mu krążek lukrecji.

      Diego popatrzył na matkę.

      – On nie je cukru – powiedziała kobieta.

      – Och, ale to specjalny cukierek – Teresa zwróciła się do Diega. – Jest słodki, chociaż nie zawiera cukru.

      – Zastępniki sacharozy wcale nie są zdrowsze, pani inspektor – wtrąciła matka.

      – Pani komisarz. Ale ty możesz mi mówić po imieniu – powtórzyła do chłopca.

      Kobieta zdała sobie chyba sprawę z tego, jak niegrzeczny był jej ton głosu, bo powiedziała:

      – Przepraszam. Mój mąż był w tych kwestiach bardzo stanowczy. – I wskazała na całą baterię słodyczy. – Diego wie, że nie wolno mu ich tknąć.

      Teresa zadała sobie pytanie, jak wielkiej dyscyplinie poddano chłopca. Oto jak wychować sobie zbuntowanego nastolatka i bezwolnego dorosłego – pomyślała.

      Schowała lukrecję z powrotem do kieszeni. Na ten ruch chłopiec aż rozchylił wargi. Chciał ją dostać, choć prezentowała się dość mizernie w porównaniu z wystawionymi w domu pysznościami. Dla niego jednak miała wielkie znaczenie.

      Zaczął wykręcać sobie palce, podobnie jak matka, i wtedy Teresa zauważyła brud pod jego paznokciami. Ta mała skaza na perfekcyjnym wizerunku wywołała u niej uśmiech nadziei: a jednak tliło się w nim życie i odrobina zdrowej niesubordynacji! Diego przechwycił jej wzrok i natychmiast schował ręce za plecami. Teresa mrugnęła do niego porozumiewawczo; miał jej pełną aprobatę.

      Potem wstała, a za nią Marini. Inspektor milczał przez cały czas – wreszcie zaczął się uczyć – ale nie umknęło mu nic, co właśnie rozegrało się na jego oczach. Miał bardzo wymowną minę: on też trzymał stronę Diega.

      Już w drzwiach policjanci zamienili z wdową ostatnie, rytualne słowa.

      – Wkrótce się odezwiemy – powiedziała Teresa. – Jesteśmy do dyspozycji w razie jakichkolwiek pytań czy wątpliwości. A jeśli coś się pani przypomni, nawet najbardziej banalny szczegół, który jednak pani zdaniem mógłby okazać się istotny, proszę od razu dzwonić.

      – Dziękuję – odpowiedziała kobieta. – Wiem, że zrobicie wszystko, żeby znaleźć sprawcę.

      Diego


Скачать книгу