Kwiaty nad piekłem. Ilaria Tuti

Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti


Скачать книгу
nie umiera.

      – Skoro zmarł po kilku godzinach, zabójca przyglądał się jego agonii – szepnęła Teresa w zamyśleniu. – A może wrócił, żeby ułożyć ciało i przygotować wcześniej zaplanowaną scenę.

      – W jednym z oczodołów znaleźliśmy fragment paznokcia – kontynuował patolog. – Wysłałem go już do laboratorium, żeby zbadano DNA.

      Parri zorientował się, że coś nie daje Teresie spokoju.

      – Co cię nie przekonuje? – zapytał.

      – Wszystko. I nic. Sama nie wiem… – Zdjęła okulary i zaczęła maniakalnie czyścić je skrajem rękawa. – Odnoszę wrażenie, jakby zbrodnię popełniło dwóch różnych ludzi. Jeden zrównoważony, metodyczny, który ułożył trupa w jasne, choć nie do końca, przesłanie, przygotował pułapki, żeby ciało zachowało się dla nas w możliwie nienaruszonym stanie, i ukrył samochód, żebyśmy nie od razu go znaleźli. Drugi kompletnie zdezorganizowany, wręcz dziki, na co wskazuje sposób, w jaki zabił: w pobliżu szlaku, nie dbając, że ktoś może go zobaczyć, bez pomocy sznura lub broni, jakby zabójstwo zostało popełnione w afekcie. Wszędzie zostawił odciski palców, lekceważąc najbardziej elementarne środki ostrożności.

      Znowu przyjrzeli się ciału.

      – Nie ma śladów po ugryzieniach – stwierdziła Teresa.

      – Też to zauważyłem.

      – Kiedy do agresji dochodzi z pobudek sadystycznych – wyjaśniała Mariniemu pani komisarz – nierzadko pojawiają się ugryzienia. Zabójca traci panowanie nad sobą i całkowicie oddaje się brutalności, ale w tym przypadku ich nie ma. Ani jednego zadrapania. Sprawca nie tknął reszty ciała, jakby interesowała go tylko twarz.

      – I to też cię nie przekonuje – dopowiedział Parri.

      Teresa przytaknęła.

      – Nie potrafię go rozgryźć, a zdarza mi się to po raz pierwszy. Nie wiem, z kim mam do czynienia.

      – Może to wcale nie takie złe – wtrącił się Marini. – Chodzi mi o ten brak założeń. Trochę za wcześnie, żeby określać typ zabójcy.

      Teresa spojrzała na niego z taką samą miną co rano, gdy dopiero pojawił się na miejscu zbrodni: zaciętą i wyzywającą jednocześnie. Nie była w stanie dać wiary, że jedna osoba może pomieścić w sobie tyle naiwności.

      – Ty nawet nie wiesz, o czym ja mówię – powiedziała do niego.

      – Myślę, że wiem.

      Pokręciła głową.

      – To nie było pytanie, inspektorze.

      – Profil? – wtrącił się Parri, przerywając słowną potyczkę.

      Teresa się zawahała.

      – No, dalej – zachęcił ją patolog. – Masz wypisane na twarzy, że już się nad nim zastanawiasz.

      – Antonio, mamy do czynienia tylko z jednym zabójstwem. Profile tworzy się w innym celu.

      – Ale ty już o tym myślisz, prawda? Jest w tej zbrodni coś z rytualności, od razu to dostrzegłaś. A rytualność prowadzi do powtórki. Tak to działa, tak rodzi się seryjny zabójca.

      Teresa przygryzła zauszniki od okularów. Była zmęczona, głodna i zdenerwowana. Parri znał ją na wylot, niczego nie dało się przed nim ukryć.

      – Dwadzieścia pięć, trzydzieści lat – powiedziała w końcu. Mieszka sam. Ektomorfik, ale o dużej sile. Ofiara nie była wątłej postury. Zdezorganizowany, ale z przebłyskami metodyczności. Jest inteligentny, wątpię jednak, żeby osiągnął w życiu sukces ze względu na swoją psychozę. Prawdopodobnie w szkole otrzymywał słabe oceny, a teraz, jeśli w ogóle pracuje, pełni obowiązki dużo poniżej swoich możliwości. Introwertyk. Singiel. Przypuszczam, że nigdy nie był z kobietą. Może ma problemy natury seksualnej.

      Marini westchnął.

      Podświadomy odruch zdradzający wątpliwości – pomyślała Teresa.

      – Czy chciałbyś coś przedyskutować? – zapytała.

      Rozłożył ręce, a potem opuścił je wzdłuż tułowia.

      – A jak pani sądzi? – odparł. – Chyba nie myśli pani, że jestem tu, by zabić czas? Jasne, że chcę rozmawiać i skonfrontować się, a nawet pokłócić, jeśli to w czymś pomoże, ale o fakty, o konkretne i prawdziwe elementy.

      Teresa uśmiechnęła się. Do pewnych reakcji zdążyła już przywyknąć.

      – Masz rację – zgodziła się. – Śmierć jest konkretna. Czujesz jej zapach, prawda?

      Oczy inspektora zapłonęły. Może miał już dość tych docinków.

      – Ja tak, a pani? – zapytał wyzywająco.

      Parri otworzył usta, żeby się wtrącić, ale Teresa powstrzymała go wzrokiem. Ten przejaw niesubordynacji wcale jej nie martwił. Młodzieniec wreszcie pokazał coś więcej niż ładne wdzianko i naburmuszoną buzię: może gdzieś w środku krył się mocny charakter.

      – Skąd mam pewność, że to, co mówię, ma sens? – powiedziała, podchodząc do niego. – Bo doświadczenie mi to podpowiada. Podpowiadają statystyki. Setki profili ludzi takich jak on, którzy zabili w określony sposób. W ten sposób. To nie magia. Ja nie zgaduję. Ja obserwuję. I ty też powinieneś.

      Nocne powietrze było ostre i rześkie. Teresa odetchnęła pełną piersią, jakby chciała przewietrzyć płuca po kontakcie ze smutkiem. Zawsze tak się czuła po wyjściu z Zakładu Medycyny Sądowej, nieważne, ile lat minęło od pierwszego razu, ile autopsji widziała już w swojej karierze. Jakby wynurzała się z wody po długim bezdechu.

      Żwawo ruszyła do samochodu, słysząc, jak kroki Mariniego wtórują jej za plecami. Wiedziała, że jest wściekły. Ona też by była. Ale właśnie tego teraz od niego oczekiwała: odrobiny zdrowej złości, młodzieńczego gniewu. Energii i impetu.

      Dogonił ją.

      – Co ja pani takiego zrobiłem? – zapytał.

      Teresa udała, że nie rozumie.

      – Skąd ta cała niechęć do mnie? Przez spóźnienie? Przepraszam, ale nie sądzę, żebym zasłużył na takie upokorzenie.

      Teresa wybuchła śmiechem.

      – Niechęć? Ależ skąd. A jeśli chodzi o upokorzenie… Cóż, sam się prosiłeś. Mogłeś trzymać język za zębami.

      – No i widzi pani? Znowu to samo! Przecież to oczywiste, że mnie pani nie cierpi – nalegał.

      Teresa zwolniła, a w końcu stanęła. Podniosła głowę, żeby spojrzeć mu prosto w twarz. Malowało się na niej wzburzenie.

      – Jedyną oczywistą rzeczą jest twoja niekompetencja – odparła. – Jakieś obiekcje? To mi udowodnij, że się mylę. Czekam na raport z tego, co widziałeś dziś rano. Pospiesz się, zanim będzie za późno.

      8

      To była pora wieczornych drapieżników. Wychodziły z nor lub wzbijały się do lotu z gniazd położonych wysoko w koronach drzew. Śnieg przykrył zapachy i sprawił, że ich węch stał się bezużyteczny, ale jednocześnie wygłuszył wszelki hałas, dzięki czemu wrażliwe uszy mogły wychwycić tupot małych gryzoni żerujących wśród niskich zarośli. Drapieżniki czekały cierpliwie, a gdy ofiary przebiegały przez otwarte przestrzenie, rzucały się na nie i chwytały w ostre szpony.

      Las był areną cichej


Скачать книгу