Kwiaty nad piekłem. Ilaria Tuti

Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti


Скачать книгу
nocy, tylko stres, którego przyczyną była ona sama, a nie jakieś piękne i niezdecydowane dziewczę. Co innego zmusiło go do ucieczki.

      Patrzyła, jak stoi nieruchomo, podczas gdy płatki śniegu opadają na jego nieco bardziej przygarbione, niż kiedy się pojawił, ramiona.

      Teresa powstrzymała uśmiech zadowolenia. Uwielbiała doprowadzać do rozpaczy nowo przybyłych i nie zamierzała dla nikogo robić wyjątku. Cieszył ją wzrok jak u zbitego szczeniaka. Wiedziała, że przez chwilę naprawdę bał się reprymendy, bo zachował się niegrzecznie i wypadł jak cymbał, chociaż na wszystkich chciał wywrzeć dobre wrażenie.

      Zignorowała go i zwróciła się do Parisiego, kontynuując rozmowę przerwaną przez komiczny występ inspektora.

      – Trzeba będzie zejść do żlebu i poszukać tam, między roślinami – stwierdziła.

      Policjant kiwnął głową.

      Teresa popatrzyła na Mariniego. Ciekawa była, gdzie zgubił kurtkę albo cokolwiek, czym zazwyczaj chronił się przed zimnem, ale nie dała tego po sobie poznać. Zapytała za to:

      – Inspektorze, może pan?

      Aż się wzdrygnął, jakby się zastanawiał, o czym ona, do cholery, mówi, ale nie szukał ratunku. Zszedł do żlebu w tym, co miał na sobie, chwytając się kępek traw, żeby nie ześlizgnąć się do wody.

      Teresa pokręciła głową. Po co komu takie ego, skoro tylko komplikuje życie.

      Ale nawet nie pisnął. Nie kazał sobie dwa razy powtarzać.

      Dobry znak: chciał naprawić błąd i był gotów na wszystko.

      Parisi już miał zdjąć ochraniacze, które włożył do inspekcji, i podać je koledze w tarapatach, ale Teresa go powstrzymała.

      Razem przyglądali się, jak buty inspektora grzęzną w błocie, pośród śmierdzących liści i zgniłych resztek nie wiadomo czego.

      Teresie niemalże zrobiło się go żal, ale widok był zabawny.

      Massimo w końcu przełamał się i poprosił o pomoc.

      – Czego mam szukać? – zapytał po kilku minutach szperania na oślep.

      – Oczu – odpowiedziała Teresa. – Jeszcze ich nie znaleźliśmy.

      4

Austria, 1978

      W miasteczku wielu rozprawiało o Szkole, ale nieliczni naprawdę ją znali. Nikt nigdy nie postawił w niej nogi. Opowieści o tym ośrodku były często wyssane z palca i karmiły się jego tajemniczym wyglądem. W pewne poranki, o świcie, jej majestatyczny budynek wyrastał ponad niskie chmury jak cudowne zjawisko optyczne. Został wzniesiony na planie prostokąta i osadzony na podmurówce z nieociosanych kamieni, wydobytych w pobliskich kamieniołomach. Elewację na parterze wykonano z tynku rustykowanego. Od wyższych pięter oddzielał go kamienny gzyms w kształcie splecionych ze sobą pędów. Centralna fasada i jej dwa skrzydła – wschodnie i zachodnie – prezentowały się nader imponująco dzięki czterem filarom w stylu jońskim, między którymi znajdowały się okna zwieńczone trójkątnymi tympanonami. Nad ostatnim, trzecim piętrem wznosiła się ścięta od góry kopuła. W lukarnie pod kopułą mieścił się zegar, zepsuty od niepamiętnych czasów. Mawiano, że wskazywana przez niego godzina – punkt trzecia – jest godziną śmierci jego twórcy, młodego architekta z Lienzu, porażonego przez piorun w pobliżu jeziora, nad którym podziwiał ukończone dzieło. Choć od tamtego czasu minęło prawie dwieście lat, starzy ludzie nadal opowiadali o Bożym gniewie za afront zadany Wszechmocnemu. Te miejsca zostały stworzone dla ciszy, wiatru i wysokogórskich kwiatów, a człowiek pogwałcił je swoją pychą.

      Gdy Magdalena stanęła pod Szkołą i spojrzała na nią z bliska, wreszcie zrozumiała sens tej anegdoty: budowla nie pasowała do otoczenia, była pomyłką. Kaprysem wyższych sfer, które nie wiedzą, co to umiar.

      Dotarła tu na piechotę, drogą biegnącą z położonego poniżej miasteczka. Potem weszła na ścieżkę pnącą się po przeciwległym zboczu góry, żeby w ten sposób zaoszczędzić na czasie. Od pobliskiego jeziora biła ostra woń porostów i szlamu. Wyglądało jak ukryte w ziemi oko.

      Przed wejściem stanęła z zadyszką i zbuntowanym lokiem, który wysunął się z koka. Czym prędzej upięła go spinką, sprawdzając jednocześnie stan obuwia. Masywne drzwi otworzyły się, zanim dziewczyna zdążyła dotknąć kołatki w kształcie głowy wilka. Małe surowe oczka osadzone na szerokiej i pozbawionej określonego wieku twarzy wpatrywały się w nią uważnie.

      – Magdalena, jak mniemam. Proszę za mną.

      Opiekunka Agnes Braun była jak budynek, w którym mieszkała – sroga i zaniedbana. Siwiejące i gęste włosy okalały twarz wyglądającą na dużo młodszą, niż Magdalena się spodziewała. Przy odrobinie troski ta kobieta mogłaby prezentować się bardzo atrakcyjnie, ale pewne zabiegi chyba nie były mile widziane w Szkole. Zasugerowano jej, by na rozmowę rekrutacyjną stawiła się bez makijażu, ze spiętymi włosami i w prostym ubraniu.

      Panna Braun uprzejmie, acz chłodno wprowadziła ją do tego, co pewnie uważała za swoje królestwo, jeśli oceniać po sposobie, w jaki poruszała się pośród marmurów, złoceń i nielicznych wykwintnych mebli, jakie tu jeszcze stały – krokiem władczyni. Budynek wyglądał na całkiem opustoszały i tonął w ciszy, więc Magdalena zaczęła rozmyślać, gdzie podziali się wychowankowie.

      Hol był czysty, ozdobiony mozaiką przedstawiającą austro-węgierski herb: czarnego dwugłowego orła na złotym tle. Ściany udekorowano malowidłami iluzjonistycznymi ze scenkami myśliwskimi. Jedyną ciemną plamą pośród pastelowych barw był zegar wahadłowy z dwójką Murzynków intarsjowanych po prawej i lewej stronie kwadransa. Wyraz ich hebanowych twarzy był przerażający: otwarte usta szczerzyły nadzwyczaj ostre zęby z kości słoniowej.

      Agnes Braun spostrzegła u nowo przybyłej zaskoczenie.

      – Wykonano go z materiałów przywiezionych z Afryki – wyjaśniła z zadowoloną miną. – Należał do rodziny dyrektora. To on postanowił ofiarować go Szkole.

      Magdalena uznała, że wygląda potwornie, ale zmusiła się do uprzejmego uśmiechu.

      Braun przyjrzała się jej w milczeniu, z rękoma splecionymi na brzuchu.

      – Czy twoim zdaniem jest w dobrym guście? – zapytała.

      Oczy dziewczyny uciekły przed jej spojrzeniem.

      – Tak – odpowiedziała i w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że zabrzmiało to fałszywie.

      Popatrzyła na kobietę i dostrzegła na jej ustach zarys uśmiechu. Agnes Braun wyglądała na zadowoloną.

      – Nie musisz się wstydzić – usłyszała. – Twoje niewinne kłamstwo udowodniło mi, że pasujesz do tego miejsca. Szkoła wymaga posłuszeństwa, a posłuszeństwo zakłada wyrzeczenie się wolności, w tym wolności myśli, nieprawdaż?

      Magdalena mimowolnie skinęła głową. W tej kobiecie było coś niepokojącego. Ona też wyglądała na pomyłkę, jak cała Szkoła.

      5

      Coś przeraziło dorosłych. Mathias odgadł to po spojrzeniach, które matka rzucała w jego stronę, gdy rozmawiała z nauczycielką i innymi kobietami: były jak szarpnięcia za smycz, pilnowały go nawet z daleka. Na rękach trzymała jego kilkumiesięcznego brata, Markusa. Nie odłożyła go do wózka, chociaż już dawno spał.

      Przez szkolną aulę przebiegały nerwowe szepty. Reflektory rzucały snopy świateł na porzucone na scenie kolorowe kostiumy. Przed chwilą dwóch mężczyzn, których Mathias nigdy wcześniej nie spotkał w miasteczku,


Скачать книгу