Zew nicości. Maxime Chattam

Zew nicości - Maxime Chattam


Скачать книгу
nie wzrastała, wręcz przeciwnie, a zatem istniał przepływ powietrza. Pierwsza dobra wiadomość.

      Ludivine zaczynała rozumieć, jaka jest prawda.

      To ten typ. Nie mam przed sobą zbyt wiele czasu. A raczej mam go bardzo niewiele…

      Instynktownie zacisnęła uda na myśl o nim, o tym, co zostało z jego ofiar, które odkryła wraz z kolegami po fachu. Dobrze znała tę sprawę i nie bez powodu…

      Paliły ją nadgarstki, więzy zaczynały wżerać się w skórę.

      Musiała się stąd wydostać. Za wszelką cenę, znaleźć rozwiązanie i uciec.

      Ludivine odchyliła głowę w tył, a jej czaszka natrafiła na osypującą się ziemię. Kilka chłodnych drobinek oderwało się od ściany i wpadło jej za kołnierz, poleciało wzdłuż kręgosłupa, przyprawiając ją o dreszcz.

      To na pewno on. Teraz akceptowała ten fakt, odzyskała pełną jasność myślenia.

      Nie mogła dalej tkwić w tej pułapce. Zbyt dużo wiedziała. Z wściekłości zacisnęła szczęki, wraz z wydechem wypuściła z siebie całą frustrację i powstrzymała napływające do oczu łzy.

      Właśnie minął pierwszy szok. Etap zaprzeczania, ucieczki w bezsensowne rojenia. Od tej pory mogła koncentrować się na chwili obecnej, na okolicznościach, miejscach, własnych doznaniach. Musiała stawić czoła temu, co ją czeka, ponieważ wiedziała. Wiedziała, co nastąpi później, ale przede wszystkim – kto ją porwał. I najprawdopodobniej – dlaczego to zrobił.

      Zboczeniec z gatunku tych najgroźniejszych. Bezlitosny. Pozbawiony jakichkolwiek hamulców. Dla niego była tylko narzędziem służącym zaspokajaniu własnych potrzeb, ledwie przedmiotem. Nie ujrzy w niej nawet namiastki człowieka. Żadnej ludzkiej cząstki, nie licząc może jej kobiecych atrybutów, bo to one mu się przydadzą. Jak reagować w obliczu takiego potwora?

      Musi istnieć odpowiedź. Nawet jeśli całkiem brakuje mu empatii, pozostaje ludzką istotą, złożoną z emocji, jakkolwiek ograniczonych, z mechanizmów obronnych, fantazji i wad. To tam trzeba uderzyć.

      Znaleźć dostęp do jego bunkra, do ostatnich obszarów człowieczeństwa skrytych daleko w głębi jego cierpień i dewiacji – oto co musiała zrobić. Odkryć sposób na obejście jego zwykłych schematów działania, na wyrwanie go ze zdegenerowanej rutyny.

      Ale co o nim wiedziała? Jak znaleźć szczelinę, przez którą można się wślizgnąć, nie wzbudzając jego czujności? I kiedy?

      On przyjdzie. Niedługo. Wyciągnie mnie stąd, żeby mnie wykorzystać. To stanie się szybko, będę miała tylko chwilę, by zadziałać. To nie pora na improwizację, muszę wiedzieć, co mówić, jak ugodzić w jego mechanizmy drapieżnika, żeby zepchnąć go z obranego toru, sprawić, że na powierzchnię wypłyną resztki człowieczeństwa. Tylko na tyle, by przyciągnąć jego uwagę, żeby moja mowa stała się słyszalna.

      A potem? Nie uda jej się utrzymać go na dystans wyłącznie za pomocą słów, a tym bardziej przekonać go, żeby ją uwolnił! Ten mężczyzna był nienasyconym drapieżcą, który wreszcie znalazł zwierzynę mogącą zaspokoić jego głód. Ludivine miała takie same szanse jak mysz usiłująca negocjować z wygłodniałym wężem.

      Przygotować się. Działać. Metodycznie. Oto co powinnam zrobić.

      Co dalej, to się okaże.

      Należało zacząć od sporządzenia portretu psychologicznego psychopaty. Ponieważ dla Ludivine Vancker stanowiło to pasję, którą miała we krwi, wiedziała, że zabójstwo często okazuje się projekcją umysłu w konkretnym momencie. Szczególnie dotyczyło to seryjnych morderców działających zgodnie z ich wykolejoną psychiką. A ona umiała rozkładać zbrodnie na czynniki pierwsze, żeby odszyfrować język krwi. Tak, Ludivine potrafiła wiele w tej dziedzinie osiągnąć.

      Odnalazła w sobie iskierkę nadziei. Stygnący węgielek dający odrobinę ciepła i światła w ciemnościach.

      Uczepiła się tego pomysłu.

      Co o nim wiem? O jego pierwszej zbrodni?

      Nie tylko o całkiem pierwszej, ale też o tej, dzięki której się poznaliśmy. Od tego trzeba zacząć. Od dnia naszego pierwszego spotkania.

      To był piątek. Ludivine pamiętała go w najdrobniejszych szczegółach.

      Nikt nie mógłby zapomnieć takiej chwili.

      4

      Jesień w swej pierwszej połowie ledwie dała się odczuć, postępując z determinacją leniwego anemika. Temperatury zmieniały się bez cienia logiki, jakby chłody czyhały za zatrzaśniętymi drzwiami i wynurzały się któregoś ranka, by w kolejny weekend znów ustąpić miejsca niemal wiosennej aurze. Przyroda, zagubiona w obliczu tej huśtawki, niechętnie zrzucała szaty. Ledwie raczyła dostosować się do wymogów mody zalecających brązy, chętniej strojąc się w ochrę, żółć i czerwień.

      Po chaosie, w jakim kraj pogrążył się w maju2, we Francji powolutku zapanował spokój. Lato okazało się wyjątkowo łagodne, jakby pod wpływem szoku cały świat trwał w oszołomieniu. Ludivine, ze względu na odegraną przez nią rolę i niebezpieczeństwo, na które samowolnie się naraziła, na trzy miesiące odstawiono na boczny tor. Trzy długie miesiące bez pracy. Nie roztrwoniła jednak tego czasu. Czerwiec i lipiec spędziła w górskim ustroniu w towarzystwie Richarda Mikelisa, swojego mentora, i jego rodziny. Zapałała sympatią do jego dzieci, Sachy i Louisa, a Ana przyjęła ją pod swój dach jak zgnębioną młodszą siostrę pilnie potrzebującą pocieszenia. Był to dziwny, lecz konstruktywny okres u boku Richarda Mikelisa uważanego za jednego z najlepszych profilerów, jacy kiedykolwiek praktykowali. Mężczyzna był wyjątkowym kryminologiem, zarówno pod względem kompetencji, jak i osobowości. Zbyt daleko zapuścił się jednak w krainę potworności, aż w końcu zrezygnował. Obecnie mieszkał w Alpach, na uboczu, i zajmował się najbliższymi, jakby potrzebował karmić się życiem, by zrekompensować sobie zbyt długie obcowanie ze śmiercią. W czasie swojego górskiego wypoczynku Ludivine często mu się przyglądała. W pamięć zapadła jej jego obsesja, by nie przegapić niczego, co dotyczy dzieci, miłość okazywana żonie, nieraz tkliwa jak w okresie pierwszego zauroczenia. Przez te dwa miesiące sto razy odtworzyła w głowie film z dwóch ostatnich lat i myślała o tym, kim się stała, poddała analizie własne neurozy. Większość dni spędziła na wędrówkach po alpejskich łąkach i kontemplacji wspaniałych, choć przyprawiających o zawroty głowy widoków, tymczasem w głębi duszy studiowała swoje niedoskonałości.

      Mikelisowie mieli na nią świetny wpływ. Pomogli jej stopić zbroję, otworzyć się na życie. Nie był to świadomy wybór, tak się po prostu stało, jakby materiał, który ją chronił, a czasem wręcz dusił, odsłużył swoje i w zetknięciu z wolnym powietrzem i tą rodziną zaczął stopniowo się kruszyć. Miłość podziałała lepiej niż potężny cios w ten popękany pancerz.

      Na początku lipca Ludivine wróciła na parę dni do Paryża, żeby spotkać się z Segnonem i Laëtitią, która powoli wracała do zdrowia po odniesionych obrażeniach. Po traumie związanej z przeżytym atakiem najpierw toczyła z mężem wojnę, chcąc, żeby zmienił zawód albo przynajmniej odszedł z wydziału śledczego żandarmerii. Później, uświadomiwszy sobie, że sama ocaliła życie ponad trzydzieściorga dzieci, w tym własnych, stopniowo wykonała zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i zaczęła wspierać Segnona. Był naprawdę dobry w bronieniu niewinnych i upewnianiu się, że różne sukinsyny nikomu już nie zaszkodzą, walczył w zbyt ważnej sprawie, żeby od niej uciec z powodu egoizmu czy strachu. Zajęło to kilka tygodni, ale Laëtitia z pomocą dobrego terapeuty zaakceptowała


Скачать книгу

<p>2</p>

Zobacz: Cierpliwość diabła tego samego autora, opublikowana nakładem Wydawnictwa Sonia Draga.