Zew nicości. Maxime Chattam

Zew nicości - Maxime Chattam


Скачать книгу
kontrola ruchu chce korzystać z tej trasy od wczesnego rana, w godzinach szczytu. Wygląda na to, że nawet kiedy mamy do czynienia z miejscem zbrodni, priorytetem jest przepustowość. – Ludivine burknęła coś na znak niezadowolenia, ale nie skomentowała. – Widziałaś, jak zjechały mu gacie? – ciągnął Guilhem. – Dziwne, nie? Poza tym w górnych kończynach można zaobserwować stężenie pośmiertne, które nie pojawia się wcześniej niż po trzech czy czterech godzinach i maksymalny poziom osiąga mniej więcej po dziesięciu, a przecież do wypadku doszło półtorej godziny temu. Było już tak, kiedy zjawili się żandarmi, potwierdził mi to porucznik Picard. Facet nie żył od jakiegoś czasu, zanim przejechał go pociąg! To się nie trzyma kupy.

      – Sam do tego wszystkiego doszedłeś? – zdumiała się Ludivine, która znała zakres kompetencji kolegi, ale również jego braki.

      – Nie, przyznaję. Picard chyba się w tym orientuje. Ambitny gość. To on pokrótce objaśnił mi sytuację. Kiedy na dokładkę zobaczyli prochy, postanowił od razu do nas zadzwonić.

      W okresie, gdy przesadzała ze wszystkim, Ludivine przeczytała i wykuła na pamięć dziesiątki podręczników kryminologii po francusku i po angielsku. Potrząsnęła głową, przypominając sobie, co wie na temat tego typu wypadków.

      – Zderzenie z pociągiem jest tak gwałtowne, że może zerwać ofierze ubranie albo pozwijać je w ten sposób, a czasem nawet ją usztywnić, „uwięzić” w danej chwili, do tego stopnia, że stan ten można pomylić z klasycznym stężeniem pośmiertnym. Nie jestem lekarką sądową, ale poszarpana tkanka poniżej kolan wygląda dokładnie tak, jak należałoby się spodziewać po zetknięciu z kołami kolejki. Poza tym obok śladów cięcia widnieją smugi smaru, to potwierdza moją hipotezę.

      – Zrobiłem szczegółowy obchód – nalegał Guilhem – i mogę cię zapewnić, że krew została rozprowadzona w wyniku zderzenia, ale nie ma dowodów na to, że później nadal tryskała, żadnych rozbryzgów wokół korpusu, jakby serce momentalnie przestało bić. Czy to możliwe?

      Ludivine posłała mu krótkie zaciekawione spojrzenie.

      – Picard obszukał zwłoki?

      – Nie, przeprowadził tylko badanie wizualne, żeby na szybko wyrobić sobie zdanie, ale niczego nie zanieczyścił.

      Mimo agresywnej jasności spływającej z reflektorów Ludivine wyjęła z kieszeni kurtki małą latarkę, skierowała ją w stronę fałd na zwłokach i przyjrzała się kilku upartym cieniom. Nie dostrzegła niczego szczególnego, ale na dłużej zatrzymała się nad gardłem. Powyżej z mężczyzny została już tylko żuchwa. To, co przeżył, co czuł, jego pamięć zmysłowa, historia, wszystko, co go definiowało, zostało porwane, raz na zawsze unicestwione wśród zgrzytu stali, w mgnieniu oka. Ludivine przesunęła się ku przedramionom, a później ku dłoniom. Brakowało dwóch palców, a trzy były kompletnie odłączone od ciała. Kilka złamanych paznokci sterczało niczym koniuszki kości. Kobieta pochyliła się jeszcze niżej i trwała nieruchomo przez kilkanaście sekund, wąchając z zaintrygowaną miną, a następnie przyjrzała się dłoniom, omiatając każdy ocalały palec promieniem latarki.

      – Nie, to nie jest robota dla DCO – rzuciła, ledwie poruszając wargami.

      Tym razem Guilhem zrobił krok w jej stronę.

      – Mimo narkotyków? – dociekał.

      Ludivine wskazała powykręcane dłonie.

      – Ten człowiek albo nosił bransoletki, które w chwili zderzenia zacisnęły się wokół nadgarstków, a potem się zerwały i upadły gdzieś dalej, albo przed śmiercią miał związane ręce.

      Guilhem również się nachylił.

      – O cholera.

      – A widzisz paznokcie? Nie są jego. Niektóre mają warstwę lakieru. Przyklejono je na jego własnych. Nie ten rozmiar, nie ten kształt.

      – Myślisz, że to transwestyta?

      – Nie, myślę, że to morderstwo.

      6

      Do parowu docierało echo ruchu ulicznego, tłumione przez odległość i ekrany akustyczne. Ludivine utrwalała sobie to miejsce w pamięci. Długi zakręt torów kolejowych, te piekielne szyny, niekończąca się gilotyna łącząca ludzi ze sobą. Jednak tym razem jednego z nich pocięła na kawałki.

      Guilhem, wciśnięty w nieskazitelny kombinezon, który ledwie mieścił jego parkę i szalik, podszedł, żeby porozmawiać z koleżanką z dala od ciekawskich uszu.

      – Lulu, nie daj się ponieść. Nie byłby to pierwszy samobójca, który przed śmiercią związał sobie ręce. Niektórzy, gdy dotrą do kresu wytrzymałości, potrafią zdziałać cuda, byle im się udało.

      – Na nadgarstkach nie widać żadnych więzów.

      – Sama wysnułaś hipotezę: zerwała je siła uderzenia. A jeśli to narkoman, który zwinął towar dilerowi i próbował tędy uciekać, wyjdziemy na idiotów. To, że paznokcie nie są jego, o niczym nie świadczy, stykaliśmy się już z popaprańcami tego gatunku. Może się puszczał, żeby zarobić na działkę, a po strzale w żyłę osunął się na tory.

      – Brak śladów wkłuć na nadgarstkach.

      – Może kłuł się w ramię, pod kolanem, w udo, bo ja wiem! Albo palił crack…

      – Wąchałeś go?

      – Co proszę?

      – No dalej, nachyl się i przysuń nos do trupa.

      – Nie, dziękuję, nie lubię smrodu mięcha.

      – On cuchnie wybielaczem. Tak bardzo, że powinieneś to wyczuć, nawet stojąc prosto. Nie powiesz mi chyba, że przed wyjściem wykąpał się w wybielaczu, żeby się zdezynfekować?

      Guilhem się zawahał. Uniósł do ust elektronicznego papierosa i łapczywie zaciągnął się dymem, który pachniał cynamonem.

      – Wiesz, że jest późno, jutro sobota, na dodatek święto – przypomniał – co oznacza, że trzeba będzie zakłócić spokój całej masie ludzi, przekonać prokuratora, który prawdopodobnie będzie w nie najlepszym humorze, poradzić sobie z presją wywieraną przez przedstawicieli kolei, którzy mają w dupie, ile normalnie zajmuje naszym ekipom zbadanie podobnego miejsca zdarzenia, chcą tylko pozbyć się nas przed świtem. No i oczywiście ze względu na statystyki lepiej by było, gdybyś nie otwierała śledztwa w sprawie zabójstwa, jeśli w rzeczywistości chodzi najpewniej o wypadek. Krótko mówiąc, czy jesteś gotowa rozpętać wielką zadymę, która wszystkich wkurwi?

      – Nie czuję tego, Guilhem, zaufaj mi. Facet leżał na torach, a porucznik Picard się nie myli: zauważył kilka anomalii, z których każdą można zapewne wytłumaczyć siłą kolizji, ale łącznie trochę tego za dużo. Wolałabym, żebyśmy przejęli sprawę. Przynajmniej do czasu, aż zidentyfikujemy gościa i dowiemy się więcej na jego temat. Pasuje ci to?

      – To twoja odpowiedzialność, przedstawiłem ci swoje zdanie, ale zachowam się solidarnie.

      – Tak czy siak, nie masz wyboru, jesteś moim aniołem stróżem, pamiętasz?

      Ludivine nazywała go tak, odkąd pół roku temu Guilhem ocalił jej życie. Bała się, że ich relacja ulegnie zmianie, że zrobi się niezręcznie, ale po jego weselu, a przede wszystkim gdy znów zaczęli razem pracować, jej obawy się rozwiały. W ostatecznym rozrachunku ich poczucie wspólnictwa, niemal braterstwa, jedynie się umocniło.

      Kobieta uniosła głowę i ruszyła wolnym krokiem, z zadumanym wyrazem twarzy.

      – O czym myślisz? – zagadnął Guilhem.

      – Nastąpiło


Скачать книгу