Zew nicości. Maxime Chattam
w celofanowych osłonkach, jeszcze nieczytane komiksy, wszystko, co kupował w Internecie i kazał przysyłać na biurowy adres, pchany kompulsywną gorączką tropiciela dobrych okazji. Ludivine przez długi czas miała doskonale uporządkowane biurko, wolne od wszelkich osobistych akcentów. Niedawno odczuła potrzebę zagospodarowania swojej przestrzeni, dlatego najpierw umieściła w niej kubek New York Giants należący do dawnego kolegi Alexisa oraz dużą świecę o piżmowym zapachu, a później zakryła ścianę za fotelem dwoma regałami z Ikei i poupychała na nich książki z zakresu kryminalistyki. Jedyna zagadka wiązała się z niewielką kolekcją, która powoli opanowywała jej półki: składała się z pstrokatych zabawek z jajek niespodzianek. Ludivine nie wiedziała, kto bawi się w przystrajanie jej biblioteczki, i gdy co tydzień odkrywała kilka nowych figurek, ogarniała ją szaleńcza frustracja. Ani Guilhem, ani Segnon nie jadali przy niej czekolady, autorem żartu mógł być ktokolwiek z WŚ. Najbardziej podejrzani wydawali się śledczy z zespołu Magali, pracujący po drugiej stronie korytarza. Ben i Franck zawsze byli spragnieni dobrych dowcipów. Jakkolwiek by było, to bezowocne śledztwo co tydzień służyło Ludivine za rozgrzewkę po krótkim odpoczynku, stanowiło też przypomnienie, że nie powinna traktować samej siebie zbyt poważnie, i wprowadzało nieco lekkości do pokoju, do którego w każdej chwili wtargnąć mogło to, co najmroczniejsze.
Owej soboty, jedenastego listopada, na piętrze panowała niemal niepokojąca cisza. Było tylko ich troje, po drodze nie spotkali nikogo.
Guilhem, ubrany w jedną z typowych dla siebie przesadnie kolorowych koszul, przyłożył świeżo wydrukowaną kartkę do białej ścieralnej tablicy i przytrzymał ją magnesem w kształcie odznaki amerykańskiej policji.
Pod szopą ciemnych, kręconych włosów widniała nieprzystępna twarz zwrócona prosto w stronę obiektywu, mężczyzna miał spuszczony wzrok, podkrążone oczy, ciężkie powieki, duży spłaszczony nos, niedogolone policzki i rysy zgrubiałe w wyniku krótkiego życia przepełnionego smutkami. Był w okolicach trzydziestki, a na szczęce, podbródku i czole nosił kilka małych blizn.
– Laurent Brach – przedstawił go Guilhem. – Potwierdzenie jego tożsamości czekało w mojej skrzynce mailowej dziś rano, jego odciski widnieją w FAED.
Ludivine ubawiła się w duchu z tego wstępu. Rzeczywistości daleko było do scen z filmów i seriali, w których odciski palców błyskawicznie migały na ekranie, a w przypadku zgodności natychmiast podświetlały się na czerwono. Codzienność śledczych ograniczała się do maila informującego, że odcisk odpowiada nazwisku z archiwum FAED. Żadnej syreny, żadnych pulsujących, pikających światełek wokół ogromnego ekranu, a nawet żadnego ekranu, na którym można by podziwiać cyfrowy skan. Tylko zwykły mail wśród wielu innych.
– Za co był notowany? – spytała Ludivine.
– Według TAJ lista jest długa. Zaczyna się od młodzieńczych wybryków: rozróby, niszczenie mienia, posiadanie substancji odurzających, a potem stopniowo robi się gorzej, aż dochodzi do kradzieży w magazynie sprzętu gospodarstwa domowego. Stamtąd trafił do Villepinte na krótki pobyt za kratkami i przez następne półtora roku nie broił, a przynajmniej nie dał się złapać. Później wjechał samochodem w bankomat i znów go przyskrzynili. Tym razem wysłano go do Fresnes, na dużo dłużej. Od tamtej pory cisza.
– Kiedy wyszedł? – chciał wiedzieć Segnon.
– Dwa lata temu.
– Później nie było już żadnych zgłoszeń? – upewniła się Ludivine.
– Zero. Znacie mnie, jestem z tych skrupulatnych. Podczas gdy wy próżnowaliście u Lulu, popijając kawkę, ja grzebałem w necie, żeby sprawdzić, czy wyskoczy coś na temat Laurenta Bracha. Wiem, że zawsze mieszkał w okolicach Corbeil, w dziewięćdziesiątym pierwszym departamencie, mam też datę urodzenia i zdjęcie, to oszałamiające, ile można znaleźć w sieci i w mediach społecznościowych!
– Odszukałeś go? – zdumiał się Segnon.
– Tak sądzę. A przede wszystkim, dzięki Facebookowi i pokrewnym serwisom, znalazłem dziewczynę, która twierdzi, że jest żoną niejakiego Laurenta Bracha, jedno z zamieszczonych przez nią zdjęć praktycznie rozwiewa wszelkie wątpliwości. A ponieważ jako miejsce zamieszkania podała Corbeil-Essonnes…
– Ożenił się? Mają dzieci?
– Na podstawie zdjęcia profilowego tej babki można tak przypuszczać, pozuje z chłopczykiem na rękach.
– Więc znalazł miłość i wyszedł na prostą – podsumowała Ludivine. – Przynajmniej oficjalnie. Corbeil leży niedaleko miejsca, gdzie znaleźliśmy zwłoki. Mieszkał w pobliżu torów kolejowych?
Guilhem skinął głową.
– Kilka miesięcy temu zarejestrował samochód, podając adres na jednym z osiedli widocznych u góry nasypu.
– To jaki jest scenariusz? – spytał Segnon. – Wychodzi z kicia, żeni się, płodzi jedno lub dwoje dzieci, uświadamia sobie, że nie powinien już rozrabiać, a przynajmniej musi postępować ostrożniej, ale to silniejsze od niego, zadaje się z nieodpowiednimi osobami, miesza się w lokalny handel narkotykami i się stacza? Potrzebujemy Yves’a i jego chłopaków! Bez wydziału do spraw przestępczości zorganizowanej stracimy mnóstwo czasu.
– Pozwoliłem sobie do niego zadzwonić – wyznał Guilhem. – Siedział z rodziną w domowym zaciszu, wkrótce do nas dołączy.
Ludivine pogroziła mu palcem.
– Uważaj sobie, jeśli będziesz taki wydajny, doczekasz się stopnia! Świetna robota, Guilhem. A więc oto i nasz trup. Typ z przeszłością, który po wyjściu z więzienia teoretycznie zszedł ze złej drogi. Żonaty, przynajmniej jeden syn. Dobrze byłoby się dowiedzieć, czy miał pracę, regularne dochody.
– Przed przeniesieniem do Paryża byłem audytorem finansowym w wydziale śledczym w Wersalu – przypomniał Guilhem. – Mogę zajrzeć do rejestru kont bankowych FICOBA. W ten sposób zdobędę wszystkie numery kont powiązane z ofiarą. Ale na szczegóły trzeba będzie poczekać do poniedziałku, kiedy zadzwonię do banków. W międzyczasie prześledzę jego podatki, sprawdzę, co deklarował.
Ludivine wiedziała, że Guilhem wygrzebie wszystko, co się da, żeby mogli poznać osobowość Laurenta Bracha. Żandarmeria dysponowała ponad trzydziestoma rejestrami, które należało zbadać, by uzyskać pełny obraz podejrzanego. A ponieważ słynna CNIL – Narodowa Komisja Informatyki i Swobód Obywatelskich – czuwała nad tym, by nie istniały między nimi żadne automatyczne powiązania, trzeba je było sprawdzać kolejno, jeden po drugim.
– Kontynuuj, co zacząłeś. Trzeba też będzie poinformować wdowę – powiedziała kobieta z przygnębioną miną. – O ile to faktycznie właściwa osoba pod właściwym adresem. Jeżeli będzie w stanie odpowiadać na pytania, spróbuję dowiedzieć się więcej o ich życiu. Porównamy jej wersję z liczbami, które zgłaszali państwu. Guilhem, czy mogę ci powierzyć misję? Chciałabym, żebyś zlecił też badanie SALVAC.
– Tak szybko? Nie zapędzamy się trochę? I co niby mam wpisać jako cechy szczególne?
– Wszystko, co mamy. Porzucone w pobliżu narkotyki, ciało pozostawione na torach kolejowych, flakka, transwestyta, rozczłonkowanie, dodaj też, że zwłoki potraktowano wybielaczem i porządnie wyczyszczono. Zarzuć sieci szeroko, nigdy nie wiadomo.
– A może poczekamy chociaż na wyniki autopsji?
– Nie przyjdą przed przyszłą sobotą, nie chcę tyle z tym zwlekać. Jeżeli pojawią się dodatkowe dane, rozszerzymy zakres poszukiwań przy drugim podejściu.
– Analitycy będą w siódmym niebie, że każesz im dwa