Kartki wyrwane z podróżnego dziennika. Edward Lee

Kartki wyrwane z podróżnego dziennika - Edward  Lee


Скачать книгу
bez wstydu chciały jeszcze. Chmara ruchadeł, oto kim są, ale uuuwielbiam je!

      Kierowca się roześmiał.

      – Tyż tak se myślem, kolego!

      – A wisz, jakie som te jeziorne łajzy? Te, co siedzum jeszcze głębiej we wzgórzach, to wpierw chcom piniendzy, ale jak ich nie masz i tak będą się rżnęły albo ciągły lachę. Tak som czniano napalone. W japę czy w piczkę, wszystko im odpowiada…

      Blednąc, wtrąciłem,

      – Cóż… wdzięczny jestem za uświadomienie… – nie mogąc dłużej zdzierżyć rzezi, jakiej Nate dokonywał na języku angielskim i pragnąc porzucić tą wulgarną konwersację, w pośpiechu wyszedłem, ścigany chropawym rechotem Nate’a i grubokarkiego kierowcy.

      O, bogowie! Cóż za doświadczenie! Ludzki potencjał seksualny nigdy nie przestanie mnie zdumiewać. Nie miałem najmniejszej ochoty na oglądanie „leśnych gzich” „chlapiących sobie minetę”, pragnąłem udać się na spacer, by oczyścić umysł z psychicznych odpadów. Jednak chamstwo Nate’a jeszcze bardziej utwierdziło mnie w mrocznej prawdzie, którą zacząłem poznawać w Nowym Yorku: że zbyt wiele spraw na świecie opiera się na niezdrowej zmysłowości. Po wyjściu z tego dzikiego warsztatu, znalazłem się pomiędzy jaśniejącym słońcem, połacią pól na północy i zbitą ścianą lasów na południu. Na wąskiej asfaltowej wstędze dojrzałem ciężarną, zmierzającą rozkołysanym, nieporadnym krokiem w stronę ścieżki oznaczonej prowizorycznym znakiem z nabazgranym napisem JEZIORO, wraz z domalowaną poniżej strzałką. Zapewne zamierzała przyłączyć się do wędkarzy. Jej brzuch był tak nabrzmiały, że idąc musiała go podtrzymywać splecionymi pod nim rękoma. Przystanęła, zerknęła na mnie przez ramię, po czym zniknęła na zarośniętej ścieżce.

      Pogoda nie mogła być łaskawsza, ja natomiast dałem się poprowadzić drodze wiodącej w przeciwnym kierunku. Przydrożne lasy nasycone były wspaniałą gamą wiosennych zapachów i rozbrzmiewały przyjemnym dla ucha cykaniem świerszczy. Wycieczki krajoznawcze, jak też wojaże autobusem i pociągiem, były dla drzemiącego we mnie estety miłą okazją do wyzwolenia skrępowanego umysłu z okowów życiowych niedogodności oraz rozmyślań nad nienapisanymi opowieściami. Tym razem jednak odkryty w toalecie rysunek i męcząca rozprawa Nate’a o upodobaniach miejscowych kobiet skierowały moje myśli poza domenę prawdopodobieństwa.

      Lansowanie przez Nate’a „jeziornych dziewuch” gryzło mnie jak giez. Bez wątpienia niektóre kobiety, podobnie zresztą jak mężczyźni, mają zbyt duże potrzeby seksualne, będące wynikiem wychowania, otoczenia albo zaburzeń hormonalnych, rzecz powszechnie opisywana w naukowej prasie. Ja jednak specjalistą w tych sprawach nie byłem. Mogę tylko świadczyć o swoim własnym libido, które dla odmiany było raczej niskie. W przeszłości, gdy niekończące się dyskusje w kręgu znajomych z Nowego Yorku zwracały się ku przyziemnym tematom, dowiedziałem się, że pewne kobiety dotknięte są syndromem określanym jako nimfomania i erotomania… hmm. Sonia, podczas mego krótkotrwałego małżeństwa, przejawiała takie skłonności, to pewne. Budziła mnie z głębokiego snu, jak gdybym był jakimś sługą! Raz Mały Belknap, podczas jednego z przypływów wulgarności, sklasyfikował gatunek kobiet, które przejawiały „piekielny pociąg do fiuta,” jak mawiał, a CAS4, znany kobieciarz – czynił podobne nawiązania w swoich nieprzystojnych listach: do kobiet owładniętych obsesją na punkcie męskich genitaliów. Jeśli dobrze pamiętam, nazywał je „królowymi pały” czy jakoś podobnie. Pokpiwałem sobie wówczas z tych rozważań, acz z pewnością nie byłem autorytetem w tej dziedzinie. Dla rozrywki usiłowałem wymyślić bardziej naukowy termin dla cierpiących na taki dotkliwy prąciomaniakalny syndrom. Dajmy na to – genitalus obsessus!

      Zaiste, osobliwym byłem człowiekiem w tym świecie pachnących piżmem lubieżności – człowieczą naturę uważałem za godną pożałowania, a większość rasy ludzkiej za skretyniałą; dlatego też moi znajomi przezwali mnie żartobliwie mizantropem. Tu mógłbym się odnieść do swego krótkiego opowiadania o nekropolii. Tak, jestem odludkiem. Jednak szlachetną jego odmianą. Podczas gdy większość mężczyzn uczestniczyłaby w tej rynsztokowej wymianie zdań, chcąc zademonstrować przy tym swą męskość, ja będąc świadom swej kindersztuby, wyższej kultury i szlachetności, wiedziałem, iż to połączenie wyzwoli we mnie poczucie odrazy. Teraz jednak nie byłbym do końca szczery, zaprzeczając, że…

      Coś w całej tej paskudnej tyradzie Nate’a… pobudziło mnie seksualnie.

      Czułem wyraźne mrowienie w kroku.

      Popuściłem wodze fantazji, idąc niespiesznie wzdłuż spokojnej ścieżki, ocienionej przez gałęzie wiekowych drzew. Wśród grzybów, pni drzew i kwiecistych pnączy pewne znalezisko sprawiło, że stanąłem jak wryty.

      Pożółkła czaszka ssaka – najprawdopodobniej psia – z dziurą.

      Później.

      August w korespondencji wspomniał raz o swoim współpracowniku, który podjął się dodatkowego zajęcia jako sprzedawca piorunochronów. Przypomniał mi się teraz, może jako nieco wyolbrzymiona abstrakcja, gdyż sam poczułem się jak piorunochron, lecz nie taki, który sprowadza naturalne wyładowania elektryczne, ale…

      Człowieczą seksualną perwersję.

      Zdawało się, że z każdym krokiem coraz bardziej dręczyły mnie myśli o wyraźnym, seksualnym podtekście i wypełniały umysł najobsceniczniejszymi obrazami, jak na przykład „chore na ku…” “dziewuchy” Nate’a. Czy takie istoty naprawdę istnieją? Jak dotąd, żadnej nie widziałem, a przyzwoitsza część mej natury kazała mi żywić nadzieję, że zapewnienia grubiańskiego mechanika były jeno czczym wymysłem. Ale… co z tą mniej przyzwoitą częścią?

      Tak samo bezradny byłem wobec rozmyślań nad znaczeniem rysunku w łazience. Nigdy nie nawiedzały mnie takie myśli. Były bezużyteczne, były marnotrawstwem mych cennych umiejętności i haniebnym zajęciem dla kogoś o takiej erudycji jak ja. Przeszedłem może jeszcze z milę w dół ścieżki, aż stała się zbyt gęsto porośnięta; wobec tego postanowiłem zawrócić, przy czym zauważyłem, że: 1) spacer faktycznie koniec końców oczyścił mnie z tych obsesyjnych, seksualnych rojeń, które tak mnie rozpraszały, 2) straciłem orientację, jak daleko się znalazłem. Gdzie mogła być boczna droga, prowadząca do głównej szosy, a co za tym idzie, do garażu?

      Moja analogia do „piorunochronu” nabrała właśnie pełnego wymiaru. Usłyszałem – albo zdawało mi się, że słyszę – dźwięk przypominający cienki pisk, którego ton nie dawał jasno do zrozumienia, czy jest to odgłos przerażenia, czy rozkoszy.

      Wytknąłem głowę zza krzaków.

      Przede mną, niczym wielkie lustro, rozbłysła tafla wody – no tak, Nate przecież wspominał, że w pobliżu jest jezioro, prawda? To tutaj trzech gburów udało się, by spróbować swych sił w łowieniu. Jednakowoż, choć omiotłem wzrokiem całą, dość niewielką powierzchnię wody, nie dojrzałem ani śladu ludzi, choć wyraźnie widać było trzy wędki, każda wbita trzonkiem w ziemię przy brzegu.

      Znów do moich uszu doszedł ów pisk, a zaraz potem?

      Kolejny, bardziej konkretny dźwięk.

      Plask!

      Tak, mocne, wilgotne chlapnięcie, jakby otwarta dłoń brutalnie wylądowała na czyimś policzku. Przeszedłem na palcach na skraj skupiska bezładnie rosnących krzewów, by mieć lepszy widok…

      I stanąłem jak wryty.

      Kilka jardów od brzegu jeziora moim oczom ukazało się prymitywne zgromadzenie: trzech nieobytych brutali klęczało na ziemi wokół brzuchatej matki Brytyjki. Cała czwórka była goła, jak przysłowiowy święty turecki.

      Kobieta leżała wijąc się na plecach, kolana jej boleśnie wygiętych do góry nóg dotykały niemal ramion,


Скачать книгу

<p>4</p>

CAS – chodzi tu o Clarka Ashtona Smitha, podobnie jak Frank Belknap był jednym z przyjaciół i korespondentów Lovecrafta.