Czarna księga. Orhan Pamuk
się pod pompatycznymi zdaniami, które jego wielbiciele uważają za piękną prozę. Każdy ma swoje życie, przeszłość, wspomnienia nie mniej bogate niż on. Każdy może prowadzić taką samą grę jak on. Pan też. Niech mi pan opowie jakąś historię.
— Jaką historię?
— Jakąkolwiek, pierwszą, jaka przychodzi panu na myśl.
— Pewnego dnia mężczyźnie ucieka żona, którą bardzo kocha — zaczął Galip. — On rusza na poszukiwania. Dokądkolwiek pójdzie, wszędzie, w całym mieście, trafia na jej ślady, ale jej samej nigdzie nie ma…
— Tak?
— To wszystko.
— Nie, nie, musi być dalszy ciąg! — zaprotestował stary felietonista. — Co udaje mu się odczytać ze znalezionych śladów? Czy jego żona jest piękna? Do kogo uciekła?
— Ze śladów znalezionych w mieście mężczyzna odczytuje własną przeszłość. Swoją i pięknej żony. Nie wie, do kogo uciekła, a może nie chce wiedzieć, gdyż wszędzie natrafia na ślady tego, co było, i zaczyna sądzić, że miejsce, do którego uciekła żona, oraz ten drugi mężczyzna muszą się znajdować w jakimś punkcie jego przeszłości.
— Ładny temat — pochwalił go staruch. — Tak jak radził Poe, coś o zmarłej lub zaginionej pięknej kobiecie. Ale pisarz musi wiedzieć, czego chce. Czytelnik nie zaufa komuś, kto okazuje niezdecydowanie. Dopełnijmy tę historię sztuczkami stosowanymi przez Celâla… Wspomnienia: niech miasto i piękne chwile w pamięci tego mężczyzny złączą się w jedno. Styl: niech wskazówki ukryte we wspomnieniach, zagubione w gąszczu wyszukanych zdań, prowadzą donikąd. Ignorancja erudyty: niech ten facet udaje, że nie wie, iż żona uciekła. Paradoks: okazuje się, że tym, do kogo żona uciekła, jest on sam. I jak? Widzi pan, potrafiłby pan napisać taki felieton. Każdy może to zrobić.
— Ale tylko Celâl pisał w ten sposób! — zawołał Galip.
— Zgadza się. Ale od dziś pan też będzie tak pisać — oświadczył stary felietonista tonem sugerującym koniec dyskusji.
— Jeśli chce go pan odszukać, powinien pan zajrzeć do jego felietonów — poradził redaktor kolumny plotkarskiej. — On jest gdzieś w nich. Jego teksty pełne są wiadomości wysyłanych do różnych ludzi, malutkich, specjalnych sygnałów. Rozumie pan?
W odpowiedzi Galip wyjawił, że w dzieciństwie Celâl pokazywał mu zdania, które tworzył z pierwszych i ostatnich wyrazów kolejnych akapitów. Gry słów i liter, stosowane do zmylenia cenzury i prokuratorów, łańcuchy słów tworzone z pierwszych i ostatnich sylab, duże litery układające się w zdanie, ukryte znaczenia, które wprowadzał, by rozzłościć „naszą ciocię”.
— Ciocia była starą panną? — spytał redaktor rubryki plotkarskiej.
— Nie wyszła za mąż — potwierdził Galip.
— Czy to prawda, że Celâl miał konflikt z ojcem o mieszkanie?
Galip oznajmił, że to „bardzo dawna sprawa”.
— Czy to prawda, że jego stryj, który był adwokatem, mylił protokoły rozpraw, kodeksy i ich wykładnie z restauracyjnymi menu i rozkładami rejsów promów?
Zdaniem Galipa ta opowieść, podobnie jak pozostałe, mogła być wymysłem.
— Rozumie pan, młody człowieku — oświadczył stary felietonista niemiłym tonem — to nie Celâl mu o tym opowiedział. Wszystkie te informacje nasz kolega, pasjonat pracy detektywistycznej i badacz filozofii hurufickiej, wyczytał w jego felietonach; wymagało to mrówczej pracy, jak kopanie studni igłą, ale cierpliwie wyłuskał spośród liter ukryte w ich gąszczu znaczenia.
Redaktor kolumny plotkarskiej oświadczył, że te gry mają zapewne jakiś sens, może mówią o wielkiej tajemnicy i może to właśnie ona zaprowadziła Celâla tak wysoko, wyżej niż innych felietonistów; musi jednak przypomnieć o czymś Galipowi:
— Dziennikarzom, którzy zbyt wysoko zadzierają nosa, pogrzeb urządza się albo z zasiłku, albo na koszt miasta…
— A jeśli, nie daj Boże, nie żyje? — wyraził przypuszczenie stary felietonista. — Nie podoba się panu nasza gra?
— Podobno stracił pamięć, prawda to czy wymysł? — spytał redaktor.
— I jedno, i drugie — odparł Galip.
— A te mieszkania, które wynajmował w mieście i nikomu nie zdradzał ich adresów?
— Tak samo.
— Być może siedzi teraz samotnie w jednym z nich, pogrążony w depresji, i wydaje ostatnie tchnienie — powiedział felietonista. — Wie pan, że on uwielbia tego rodzaju gry?
— Gdyby tak było, wezwałby do siebie kogoś bliskiego — zaoponował redaktor.
— On nie ma nikogo bliskiego — stwierdził felietonista i dodał: — A pan nawet nie powiedział nam, jak się nazywa.
Galip się przedstawił.
— Niech więc pan powie, panie Galipie — poprosił redaktor — czy pogrążony w depresji, zamknięty w czterech ścianach Celâl ma kogoś na tyle bliskiego, by mu przekazać literackie sekrety, swoje dziedzictwo? Chyba nie jest aż tak samotny?
Galip się zastanowił.
— Chyba nie jest aż tak samotny — powiedział z wahaniem.
— Kogo by do siebie wezwał? — spytał redaktor. — Może pana?
— Młodszą siostrę — rzucił Galip bez namysłu. — Ma przyrodnią siostrę, młodszą o dwadzieścia lat, to ją by wezwał. — Zamyślił się. Przypomniał sobie stary fotel ze sterczącymi zardzewiałymi sprężynami. Rozmyślał dalej.
— Chyba zaczął pan pojmować logikę naszej gry — stwierdził felietonista. — Wyciąga pan wnioski i delektuje się tym. Dlatego powiem bez ogródek: wszyscy hurufici źle kończą. Założyciel tej sekty, Fazlallah Astarabadi, został zabity jak pies, a jego trupa, obwiązawszy mu nogi sznurem, powleczono na plac targowy. Czy wie pan, że on zaczął — było to sześćset lat temu — od objaśniania snów, podobnie jak nasz pan Celâl? Tyle że zajmował się tym nie w gazecie, lecz w grocie za miastem…
— Jak dalece można zrozumieć człowieka za pomocą takich porównań, w jakim stopniu pozwalają one zgłębić tajemnicę życia? — spytał redaktor. — Mija trzydzieści lat, odkąd próbuję poznać niesłychane sekrety naszych żałosnych artystów, których na amerykańską modłę nazywamy gwiazdami. Dowiedziałem się jednego: ci, którzy twierdzą, że ludzie zostali stworzeni parami, są w błędzie. Nie ma dwóch takich samych ludzi. Każda z naszych biednych dziewczyn jest biedna na swój sposób. Każda nasza gwiazda jest jedna jedyna — to samotna, mała, biedna gwiazdka na niebie.
— Z wyjątkiem oryginału w Hollywood — wtrącił stary felietonista. — Czy wspominałem panu o oryginałach, których kopią był pan Celâl? Podkradał to i owo nie tylko od tych, których wymieniłem wcześniej, ale też od Dantego, Dostojewskiego, Mevlâny i Şeyha Galipa.
— Każde życie jest wyjątkowe i niepowtarzalne — zaprotestował redaktor. — Opowieść dlatego jest opowieścią, że nie ma innej podobnej do niej. Każdy pisarz jest ubogi i samotny.
— Nie podzielam tego poglądu! — zawołał stary felietonista. — Weźmy na przykład felieton zatytułowany Gdy opadną wody Bosforu, który tylu ponoć zachwycił. Czy nie jest to wszystko ściągnięte z ksiąg liczących tysiące lat, mówiących o oznakach zbliżania się końca świata i katastrofach poprzedzających nadejście Mesjasza, z sur Koranu opisujących dzień sądu, z dzieł Ibn Chalduna50 i Abu Chorasaniego? Do tego dołożył jeszcze historię jakiegoś