Czarna księga. Orhan Pamuk
mamy wiedzieć, panie Galipie, że nie jest pan jednym z nich?
— Polubiliśmy pana Galipa — odezwał się redaktor. — Jest na swój sposób podobny do nas samych w młodości. Wzbudza sympatię i dlatego podzieliliśmy się z nim naszymi tajemnicami. Znamy się na ludziach. Jak powiedziała mi słynna niegdyś gwiazda, pani Samiye Samim, przebywająca pod koniec życia w domu opieki, plaga zwana zazdrością… Jak to, wychodzi pan, młody człowieku?…
— Panie Galipie, nim nas pan opuści, proszę odpowiedzieć na jedno pytanie — zawołał stary felietonista. — Dlaczego angielska telewizja chciała rozmawiać z Celâlem, a nie ze mną?
— Bo on pisze lepiej niż pan — odpowiedział Galip. Wstał od stołu i bez słowa skierował się ku drzwiom na klatkę schodową. Usłyszał, jak felietonista, nie tracąc rezonu, woła za nim głośno:
— Naprawdę uwierzył pan, że tabletki, którymi pana poczęstowałem, to lekarstwo na żołądek?
Kiedy Galip był już na zewnątrz, rozejrzał się uważnie. Na rogu, po drugiej stronie ulicy, gdzie uczniowie religijnego liceum, zarzucający Celâlowi obrazę wiary, spalili stronę z jego felietonem, stali sprzedawca pomarańczy i jakiś łysy facet. Wydawało się, że nikt nie czeka na Celâla. Galip przeszedł przez ulicę i kupił pomarańczę. Gdy obierał owoc, ogarnęło go uczucie, że ktoś go obserwuje. Z placu Çağaloğlu szedł w stronę kancelarii; nie miał pojęcia, skąd wzięło się to wrażenie. Powoli schodził w dół wzgórza, oglądał wystawy księgarń i bezskutecznie zastanawiał się, dlaczego wydaje się ono takie rzeczywiste. Jakby obserwowało go jakieś oko, którego spojrzenie czuł na karku.
Ujrzawszy parę oczu w witrynie jednej z mijanych księgarń, przed którą zwolnił kroku, jak to miał w zwyczaju, ucieszył się niczym na widok kogoś znajomego. Mieściło się tu wydawnictwo publikujące powieści kryminalne, którymi zaczytywała się Rüya. Antypatyczna sowa, tak często widywana przez niego na okładkach, spoglądała cierpliwie z wystawy niedużej księgarni na sobotnich przechodniów i na Galipa. Wszedł do środka i kazał sobie zapakować trzy starsze tytuły, których Rüya, jak sądził, jeszcze nie czytała, oraz książkę Kobieta, miłość i whisky, reklamowaną jako nowość. Zawieszony nad półkami plakat głosił: „Żadna inna seria powieści kryminalnych w Turcji nie składa się z aż 126 pozycji. Wysoki numer kolejny gwarancją wysokiej jakości”. Sprzedawano tu różne książki, nie tylko z serii Klasyka Romansu i Sowa Poleca — Cykl Powieści Satyrycznych, zapytał więc o pozycje poświęcone hurufitom. Zażywny staruszek siedzący w fotelu przy drzwiach, skąd mógł obserwować zarówno bladego młodzieńca za ladą, jak i przechodniów na ulicy, udzielił Galipowi odpowiedzi, jakiej ten się spodziewał:
— Nie mamy. Proszę spytać u Skąpego İsmaila. — Po czym dodał: — Kiedyś wpadł mi w ręce brudnopis pewnej powieści detektywistycznej, przetłumaczonej z francuskiego przez księcia Osmana Celâlettina Efendiego, który sam był hurufitą. Czy wie pan, w jaki sposób został zamordowany?
Po wyjściu z księgarni Galip rozejrzał się uważnie, ale po obu stronach ulicy nie dostrzegł nic niezwykłego, jedynie kobietę w chustce z dzieckiem w za dużym płaszczyku, patrzącą na wystawę sklepiku z kanapkami, dwie uczennice w identycznych zielonych podkolanówkach i starszego mężczyznę w brązowym płaszczu, szykującego się do przejścia na drugą stronę jezdni. Ledwie jednak ruszył w kierunku kancelarii, znów poczuł na karku spojrzenie oka.
Nigdy przedtem nie był śledzony, nigdy wcześniej nie miał wrażenia, że ktoś go obserwuje, wszystko więc, co na ten temat wiedział, pochodziło z obejrzanych filmów i kryminałów, które czytała Rüya. Choć Galip przeczytał niewiele tego typu powieści, lubił się wymądrzać na ich temat: powinno się napisać taką, której pierwszy rozdział byłby dokładnie taki sam jak ostatni, albo taką, która nie miałaby zauważalnego końca, gdyż ten ukryty byłby gdzieś wewnątrz opowieści, albo też taką, której akcja toczyłaby się wśród niewidomych itd. Snując pomysły, na które Rüya tylko się krzywiła, Galip wyobrażał sobie, że sam mógłby pewnego dnia stać się kimś innym.
Wydało mu się nagle, że beznogi żebrak, okupujący wnękę tuż przy drzwiach do budynku kancelarii, jest ślepy, i wtedy uznał, że przyczyną sennego koszmaru, w którym tkwi, jest tyleż nieobecność Rüyi, ile bezsenność. Gdy znalazł się w biurze, nie zasiadł za biurkiem, lecz podszedł do okna, otworzył je i wyjrzał na ulicę; przez chwilę obserwował ruch na chodniku. W końcu usiadł, a ręka sama wyciągnęła się nie po słuchawkę telefonu, lecz po teczkę z papierem. Wyjął czystą kartkę i po krótkim namyśle zaczął pisać:
„Miejsca, w których może przebywać Rüya. Mieszkanie byłego męża. Mieszkanie stryja. Mieszkanie Banu. Mieszkanie będące kryjówką organizacji politycznej. Mieszkanie będące po części kryjówką organizacji politycznej. Mieszkanie, w którym rozmawia się o poezji. Mieszkanie, w którym rozmawia się o wszystkim. Mieszkanie w Nişantaşı. Jakiekolwiek mieszkanie. Jakieś mieszkanie”. Uznawszy, że pisanie przeszkadza mu myśleć, odłożył długopis. Gdy znów wziął go do ręki, skreślił wszystko oprócz: „Mieszkanie byłego męża”, i dopisał: „Miejsca, w których mogą przebywać Rüya i Celâl. Rüya i Celâl w jakimś mieszkaniu. Rüya i Celâl w pokoju hotelowym. Rüya i Celâl idą do kina. Rüya i Celâl? Rüya i Celâl?”.
Notując to wszystko, czuł się podobny do bohaterów wymyślonej przez siebie powieści kryminalnej; miał wrażenie, że stoi na progu drzwi przypominających mu o Rüyi i o nowym człowieku, jakim pragnął się stać. W nowym świecie, który stąd dostrzegał, świadomość, że jest się śledzonym, nie budziła niepokoju. (Nawet jeśli ktoś sądzi, że jest obserwowany, powinien być jednocześnie pewien, że należy do ludzi, którzy potrafią usiąść i spisać jedną po drugiej wskazówki mogące pomóc odnaleźć kogoś zaginionego). Galip wiedział, że nie przypomina bohatera powieści detektywistycznej, ale wiara, że może być kimś takim, czyniła przebywanie w tym zagraconym przedmiotami i opowieściami pomieszczeniu odrobinę znośniejszym. Dużo później, gdy kelner z pobliskiej restauracji, chłopak o włosach zadziwiająco dokładnie rozdzielonych przedziałkiem pośrodku głowy, przyniósł zamówiony posiłek, Galip zdążył już zapełnić poszlakami wiele kartek i do tego stopnia upodobnić otaczającą go rzeczywistość do świata z kryminałów, że zwyczajny obiad na brudnej tacy — döner kebap z ryżem i sałatka z marchewki — wydał mu się inny, niezwykły, jakby miał jeść taki po raz pierwszy w życiu.
Telefon, który zadzwonił w czasie posiłku, odebrał tak jak ktoś, kto czeka na rozmowę. Pomyłka, nie ten numer. Kiedy skończył jeść i odstawił tacę, z taką samą swobodą wykręcił numer domu w Nişantaşı. Sygnał przywołania rozbrzmiewał raz po raz, Galip zaś wyobrażał sobie Rüyę — po powrocie do domu położyła się zmęczona do łóżka, a teraz powoli wstaje; nie poczuł jednak rozczarowania, gdy nikt nie podniósł słuchawki. Wybrał numer cioci Hâle.
Uprzedzając grad pytań, którymi z pewnością zasypałaby go ciocia, matka Rüyi (zaniepokojona, że nikt nie odbiera telefonu, wybrała się do nich, ale tylko pocałowała klamkę) — Galip wyrzucił z siebie jednym tchem: telefon jest zepsuty, dlatego nie mogli dać znać, choroba Rüyi minęła jeszcze tamtej nocy, teraz jest zdrowa jak ryba, ubrana w fioletowe palto czeka właśnie na niego, zadowolona z życia, w taksówce, chevrolecie 56, jadą razem do Izmiru, by odwiedzić ciężko chorą koleżankę z dawnych lat, prom niedługo odpływa, Galip dzwoni ze sklepu spożywczego po drodze, dziękuje sprzedawcy, który pozwolił mu z niego skorzystać, do widzenia! Mimo to cioci udało się zapytać, czy dobrze zamknęli drzwi i czy Rüya wzięła ze sobą zielony wełniany sweter.
Gdy zadzwonił Saim, Galip zastanawiał się właśnie, jak człowiek może się zmienić od samego patrzenia na mapę miasta, w którym nigdy nie postawił stopy. Po wyjściu Galipa Saim kontynuował poszukiwania i natrafił na kilka obiecujących poszlak: tak, oskarżany o śmierć staruszki Mehmet Yilmaz być może nadal żył, ale