Dziennik 1953-1969. Witold Gombrowicz

Dziennik 1953-1969 - Witold  Gombrowicz


Скачать книгу
służyć proletariatowi i wraz z nim budować świat racjonalny przyszłości. Ojej, cóż za papier!

      Te ich formuły ani na cal nie zbliżyły nas do proletariatu – gigantyczne zagadnienie wiązania wyższości z niższością stało się od tego tylko bardziej zakłamane.

      Niedziela

      Z „Russo” – Aleksandrem Russovichem – pojechałem do quinty Cecylii koło Mercedes.

      Russo jest dla mnie wcieleniem argentyńskiej genialnej antygenialności. Podziwiam. Mechanizm mózgowy – bezbłędny. Inteligencja – świetna. Chwytność i chłonność. Wyobraźnia, polot, poezja, humor. Kultura. Odczucie świata swobodne, bez kompleksów…

      Łatwość. Ta łatwość stąd, że on nie chce – nie umie? – wykorzystywać swoich atutów. Europejczyk uprawiałby to jak żyzne pole. Pochyliłby się nad sobą, jak nad instrumentem. On zezwala aby zalety kwitnęły mu w stanie naturalnym. Mogąc być wybitnym, nie chce – nie umie? – się wybić… Nie chce walczyć z ludźmi. Dyskrecja. Nie chce się narzucać.

      Dobroć. Dobroć go rozbraja. Stosunek jego do ludzi nie jest dostatecznie zaostrzony. Nie zmaga się z nimi – nie rzuca się na nich. Nie jest kimś „w ludziach”. Człowiek nie stał mu się przeszkodą do przezwyciężenia, to syn argentyńskiego rozluźnienia – bo tu każdy żyje sobie, tu ludzie się nie piętrzą, tu człowiek (w dziedzinie duchowej) nie używa człowieka, jak tyczki, aby wyskoczyć w górę i człowiek dla człowieka nie jest (duchowo) przedmiotem wyzysku. Ja przy nim jestem dzikim zwierzęciem.

      Argentyna. Nie on jeden taki. To kraina jeszcze „nie zaludniona” i niedramatyczna.

      [13]

      Czwartek

      Ten Portugalczyk, narzeczony Dedé, zapytał w pewnej chwili, skąd się bierze we mnie tyle pogardy dla kobiet i zaraz wszyscy go poparli.

      Pogarda? Ależ skąd! Uwielbiam raczej… Choć co prawda dotychczas nie umiałem odkryć czym jest ona dla mnie w porządku duchowym, wrogiem czy sprzymierzeńcem? A to oznacza, że połowa ludzkości mi się wymyka.

      Ta łatwość pomijania kobiety! One jak gdyby nie istniały! Widzę naokoło mnóstwo ludzi w spódnicach, z długimi włosami, o cienkim głosie, a mimo to używam słowa „człowiek” jak gdyby ono nie było rozłamane na mężczyznę i kobietę, a także w innych słowach nie dostrzegam rozdwojenia, które wprowadza w nie płeć.

      Odpowiedziałem Portugalczykowi, iż jeśli w ogóle może być mowa o mojej pogardzie, to tylko na gruncie artystycznym… tak, jeśli zdarza mi się nimi gardzić to ponieważ są złe, fatalne, jako kapłanki piękności, objawicielki młodości. Tutaj złość moja wzbiera, w tym nie tylko drażnią ale i oburzają mnie te złe artystki. Artystki, tak, bo czar jest ich powołaniem, estetyka ich zawodem, urodziły się aby zachwycać, są niejako sztuką. Ale cóż za partactwo! Cóż za oszustwo! Biedna piękności! I biedna młodości! Wy znalazłyście się w kobiecie po to aby sczeznąć, ona w gruncie rzeczy jest pośpieszną waszą niszczycielką, patrz, ta dziewczyna jest młoda i piękna w tym celu jedynie aby stać się matką! Czyż piękność, czyż młodość nie powinny być czymś bezinteresownym, nie służącym niczemu, wspaniałym darem natury, ukoronowaniem?… Ale w kobiecie ten czar służy do płodzenia, on podszyty jest ciążą, pieluszkami, jego najwyższe urzeczywistnienie pociąga za sobą dziecko i to oznacza koniec poematu. Chłopiec zaledwie dotknie się dziewczyny, oczarowany nią i sobą z nią, już staje się ojcem, ona – matką – a więc dziewczyna to twór, który niby to praktykuje młodość a właściwie służy do likwidowania młodości.

      My, śmiertelni, którzy nie możemy pogodzić się ze śmiercią i z tym aby młodość i piękność miały być tylko pochodnią przekazywaną z ręki do ręki, nie przestaniemy buntować się przeciw tej brutalnej perfidii natury. Lecz tu nie idzie o jałowe protesty. Idzie o to, iż ten morderczy stosunek kobiety do własnego dziewczęcego wdzięku ujawnia się co chwila i stąd pochodzi ta jej właściwość, iż ona nie czuje naprawdę młodości i piękności – czuje je mniej od mężczyzny. Patrzcie na to dziewczę! Jakże romantyczne… ale ten romantyzm skończy się kontraktem przy ołtarzu z tym oto grubawym adwokatem, ta poezja musi zostać zalegalizowana, ta miłość zacznie funkcjonować za pozwoleniem władzy duchownej i świeckiej. Jakże estetyczna… ale nie ma łyska, ani brzuchacza, ani suchotnika, który by był dla niej dość odrażający, ona bez trudności odda swoją piękność brzydocie i oto widzimy ją triumfującą u boku potwora, lub co gorsza u boku jednego z tych mężczyzn, będących wcieleniem drobnej obrzydliwości. To piękność, która się nie brzydzi! Piękna, ale nie posiadająca wyczucia piękności. I łatwość, z jaką myli się smak kobiety i jej intuicja w wyborze mężczyzny, sprawia wrażenie jakiejś niepojętej ślepoty i, zarazem głupoty – ona zakocha się w mężczyźnie dlatego że taki dystyngowany, albo taki „subtelny”, drugorzędne wartości socjalne, towarzyskie będą dla niej ważniejsze od apolińskich kształtów ciała, ducha, tak, ona skarpetkę kocha a nie łydkę, wąsik a nie twarz, krój marynarki nie zaś klatkę piersiową. Odurzy ją brudny liryzm grafomana, zachwyci tani patos głupca, uwiedzie szyk wykwintnisia, nie umie demaskować, daje się nabierać ponieważ sama nabiera. I zakocha się tylko w mężczyźnie ze swojej „sfery”, albowiem nie wyczuwa naturalnej piękności rodzaju ludzkiego a tylko tę wtórną, będącą tworem środowiska – ach, te wielbicielki majorów, służebnice generałów, wyznawczynie kupców, hrabiów, doktorów. Kobieto! Jesteś antypoezją wcieloną!

      Ale ona na własnej poezji zna się tyleż, co na męskiej – i w tym jest równie, a może bardziej jeszcze nieudolna. Gdyby te grafomanki, te złe malarki własnej krasy, nieudolne rzeźbiarki swojego kształtu, wiedziały coś niecoś o prawidłach rządzących pięknością, przenigdy nie wyrabiałyby z sobą tego co wyrabiają. Prawa, o których mówię, znane każdemu artyście, głoszą:

      1. Artysta nie powinien pchać ludziom swego dzieła przed nos, krzycząc: – To jest piękne! Zachwycajcie się tym, bo jest zachwycające. Piękność w dziele sztuki winna objawiać się jakby od niechcenia, na marginesie innego dążenia – dyskretna i nienachalna.

      (Ale ona natrętnie częstuje swoją urodą, godzinami udoskonalaną przed lustrem. Nie wie, co to dyskrecja. Zdradza się co chwila w swojej żądzy podobania się – więc nie jest królową, ale niewolnicą. I zamiast objawiać się jak bogini, godna pożądania, objawia się jak straszliwa niezdarność usiłująca zdobyć niedostępną urodę. Gdy młodzieniec gra w piłkę dla przyjemności, zdarza mu się, że jest piękny; ona gra w piłkę ażeby być piękna; więc gra źle ale, poza tym, ta piękność zalatuje siódmym potem, jest tak wymęczona! Ale nie koniec na tym – bo ona, mizdrząc się do szaleństwa, zawsze, wszędzie, przybiera jednocześnie minę jakby mężczyzna nic ją nie obchodził. I mówi: – ach, ja tylko tak dla estetyki! Któż uwierzy kłamstwu zbyt jawnemu?)

      2. Piękność nie może opierać się na oszustwie.

      (Pragnie abyśmy zapomnieli o jej brzydotach. Usiłuje nam wmówić że nie jest kobietą, to jest ciałem, które, jak wszystkie ciała, nigdy nie może być tylko piękne – które jest mieszaniną piękności z brzydotą, grą wieczystą tych dwóch elementów (i w tym piękność innego, wyższego rodzaju). Nikt nie sprawi aby pewne funkcje cielesne nie były nieczystością. Nikt też nie wyzwoli całkowicie ducha z nieczystości. Ale ona chce abyśmy uwierzyli, że jest kwiatem. Stylizuje się na bóstwo, na „czystość”, na niewiniątko. W tym absurdalnym wysiłku nie jestże komiczna? Z góry skazana na niepowodzenie? Cóż za maskarada! Mamże uwierzyć że jest bukietem jaśminu dlatego, że się uperfumowała? Lub, widząc ją na obcasach półmetrowej wysokości, że jest smukła? Jedyne co widzę, to iż obcasy nie pozwalają jej ruszać się swobodnie. Tak to piękność ją krępuje, staje się dla niej paraliżem – to straszne skrępowanie kobiety, które objawia się w każdym ruchu, w każdym słowie, ta zmora, że ona nigdy nie może być swobodna z sobą…)

      (I w tym


Скачать книгу