Wspomnienie o przeszłości Ziemi. Cixin Liu

Wspomnienie o przeszłości Ziemi - Cixin  Liu


Скачать книгу
szefa ROP jest rotacyjne. Sekretarz generalny ONZ nie sprawuje bezpośredniego przywództwa nad Radą.

      Luo Ji rozważył to.

      – Mimo wszystko nadal chcę się zobaczyć z sekretarz generalną. Powinienem mieć takie prawo.

      – Dobrze. Proszę chwilę zaczekać. – Kent wyszedł, ale wkrótce wrócił i powiedział: – Sekretarz czeka na pana w swoim gabinecie. A zatem wyjeżdżamy?

      Przez całą drogę do gabinetu sekretarza generalnego na trzydziestym trzecim piętrze budynku sekretariatu Luo Ji towarzyszyła tak ścisła ochrona, że czuł się, jakby znajdował się w przenośnym sejfie. Gabinet był mniejszy, niż sobie wyobrażał, i prosto urządzony, sporo miejsca zajmowała stojąca obok biurka flaga ONZ. Say wyszła zza biurka, by go powitać.

      – Doktorze Luo, chciałam wczoraj odwiedzić pana w szpitalu, ale sam pan widzi… – Wskazała stos papierów na biurku, na którym jedynym osobistym akcentem był bambusowy kubeczek na ołówki.

      – Pani Say, przyszedłem potwierdzić oświadczenie, które złożyłem pani po zamknięciu posiedzenia – oznajmił.

      Say kiwnęła głową, ale nic nie powiedziała.

      – Chcę jechać do domu. Jeśli grozi mi niebezpieczeństwo, proszę powiadomić nowojorski wydział policji i pozostawić im troskę o moje bezpieczeństwo. Jestem tylko zwykłym obywatelem. Nie potrzebuję ochrony ROP.

      Say ponownie skinęła głową.

      – To się z pewnością da zrobić, ale radzę, by się pan zgodził na dotychczasową ochronę, bo jest bardziej wyspecjalizowana i pewniejsza niż policja.

      – Proszę mi szczerze odpowiedzieć: nadal jestem Wpatrującym się w Ścianę?

      Say wróciła za biurko. Stanąwszy obok flagi ONZ, uśmiechnęła się lekko do Luo Ji.

      – A jak pan myśli?

      Potem wskazała mu gestem ręki miejsce na kanapie.

      Znał już ten lekki uśmiech. Widział taki sam na twarzy młodego zamachowca, a w przyszłości miał go widzieć w oczach i na twarzy każdego, kogo spotkał. Uśmiech ten miał wkrótce zostać nazwany „uśmiechem Wpatrującego się w Ścianę” i stać się równie sławny jak uśmiech Mony Lisy czy kota z Cheshire. Na widok uśmiechu Say poczuł prawdziwy spokój, po raz pierwszy od chwili, gdy stanęła na mównicy i oznajmiła światu, że jest on Wpatrującym się w Ścianę. Powoli opadł na kanapę, ale zanim się na niej dobrze usadowił, wszystko zrozumiał.

      „Mój Boże!”

      Uświadomienie sobie prawdziwego charakteru jego sytuacji jako Wpatrującego się w Ścianę zajęło mu tylko chwilę. Jak powiedziała Say, przed powierzeniem tego zadania nie można się było skonsultować z osobami, którym je przydzielono. A gdy zadanie to zostało już przydzielone i znana była tożsamość Wpatrujących się w Ścianę, nie mogli odmówić jego przyjęcia ani się wycofać. Ta niemożność nie wynikała ze zmuszenia któregokolwiek z nich do tego, lecz stąd, że wskutek chłodnej logiki tego programu, narzuconej przez sam jego charakter, z chwilą, gdy ktoś stał się Wpatrującym się w Ścianę, między nim a zwykłymi ludźmi natychmiast wyrastał niewidzialny, ale niemożliwy do pokonania mur, który sprawiał, że każde jego zachowanie stawało się ważne. A uśmiechy kierowane pod adresem Wpatrujących się w Ścianę znaczyły:

      „Skąd mamy wiedzieć, czy nie zacząłeś już pracy?”.

      Teraz Luo Ji zrozumiał, że Wpatrujący się w Ścianę dostali najdziwniejsze zadanie w dziejach ludzkości, beznamiętne, pokrętne i krępujące ich jak łańcuchy Prometeusza. Była to klątwa, której nie mogli sami z siebie zdjąć. Choćby nie wiadomo, jak się wysilali, wszystko, co robili Wpatrujący się w Ścianę, przyjmowane było z tym wymownym uśmiechem i przepojone doniosłym znaczeniem programu, do którego realizacji zostali powołani.

      „Skąd mamy wiedzieć, czy nie pracujesz już nad swoim zadaniem?”

      W jego sercu wezbrała wściekłość, jakiej nie czuł nigdy wcześniej. Chciał histerycznie krzyczeć, powiedzieć, co sądzi o prowadzeniu się matki Say, matek wszystkich delegatów na sesję specjalną ONZ i członków ROP, o prowadzeniu się matek wszystkich ludzi i wreszcie o prowadzeniu się nieistniejących matek Trisolarian. Miał ochotę zeskoczyć z kanapy i porozbijać wszystko, co mu się nawinie pod rękę, zrzucić z biurka dokumenty, globus i bambusowy kubeczek na ołówki, a potem podrzeć na strzępy niebieską flagę, ale w końcu uświadomił sobie, gdzie jest i z kim rozmawia, opanował się i wstał, tylko po to, by z powrotem opaść ciężko na kanapę.

      – Dlaczego zostałem wybrany? – jęknął i zakrył rękami twarz. – W porównaniu z pozostałymi Wpatrującymi się w Ścianę nie mam żadnych kwalifikacji. Nie mam żadnego talentu ani doświadczenia. Nigdy nie widziałem wojny, a tym bardziej nie byłem przywódcą kraju. Nie odniosłem żadnych sukcesów jako naukowiec. Jestem tylko wykładowcą uniwersytetu, który jakoś ciągnie, pisząc gówniane artykuły. Żyję z dnia na dzień. Nie chcę mieć dzieci i nie obchodzi mnie przetrwanie ludzkiej cywilizacji… Dlaczego właśnie ja?

      Pod koniec tej tyrady podniósł się z kanapy.

      Z twarzy Say zniknął uśmiech.

      – Prawdę mówiąc, doktorze Luo, my też byliśmy zaskoczeni. I z tego powodu ma pan najmniejszy ze wszystkich Wpatrujących się w Ścianę dostęp do zasobów. Wybór pana jest najbardziej ryzykownym zagraniem w dziejach ludzkości.

      – Ale przecież musi być jakiś powód tego, że zostałem wybrany!

      – Tak, ale tylko pośredni. Nikt nie zna prawdziwego powodu. Jak już mówiłam, sam pan musi znaleźć odpowiedź.

      – A jaki jest powód pośredni?

      – Przepraszam, ale nie zostałam upoważniona, by go panu zdradzić. Jednak wierzę, że kiedy nadejdzie właściwy czas, pozna go pan.

      Luo Ji wyczuł, że rozmowa dobiegła końca, więc ruszył do wyjścia i dopiero w drzwiach uświadomił sobie, że się nie pożegnał. Odwrócił się. Tak jak w sali posiedzeń, Say z uśmiechem skinęła mu głową, tyle że tym razem wiedział, co znaczy ten uśmiech.

      – Miło mi było spotkać się z panem ponownie, ale w przyszłości będzie pan prowadził pracę w ramach ROP, więc proszę informować bezpośrednio przewodniczącego Rady.

      – Nie wierzy pani we mnie, prawda? – zapytał Luo Ji.

      – Powiedziałam, że wybór pana był bardzo ryzykowny.

      – Więc ma pani rację.

      – Rację, że zaryzykowałam?

      – Nie. Rację, że nie ma pani wiary we mnie.

      Wyszedł z gabinetu, znowu bez pożegnania. Wróciwszy do stanu ducha, w jakim się znajdował tuż po ogłoszeniu, że jest Wpatrującym się w Ścianę, ruszył przed siebie bez celu. Na końcu korytarza wsiadł do windy i zjechał nią na parter, potem wyszedł z budynku sekretariatu i raz jeszcze znalazł się na placu Organizacji Narodów Zjednoczonych. Przez całą drogę otaczali go strażnicy i chociaż parę razy odepchnął ich niecierpliwie, lgnęli do niego jak opiłki do magnesu i podążali za nim, gdziekolwiek się ruszył. Był już dzień. Shi Qiang i Kent podeszli do niego na zalanym słońcem placu i poprosili go, by albo wrócił do budynku, albo wsiadł jak najszybciej do samochodu.

      – Do końca życia nie zobaczę już słońca, prawda? – zapytał Shi Qianga.

      – Nie o to chodzi. Oczyścili otoczenie, więc jest tu względnie bezpiecznie, ale przybywa tu mnóstwo turystów, którzy pana rozpoznają. Nad tłumem trudno jest zapanować i pewnie nie chciałby pan tego.

      Luo


Скачать книгу