Osiedle marzeń. Wojciech Chmielarz

Osiedle marzeń - Wojciech Chmielarz


Скачать книгу
osiedle zamknięte. Nikt niepowołany nie powinien znaleźć się na jego terenie. Wreszcie – wjeżdżając, widział kamerę. Czyli mieli monitoring. Teoretycznie to była idealna sytuacja. Tak idealna, że nie potrafił w nią uwierzyć.

      – Przyniosą parawan – odezwała się Sucha, kiedy wróciła.

      – Świetnie. Kto ją znalazł?

      – Ochroniarz podczas obchodu. Streścić ci to, co mi streściły chłopaki z Ursynowa?

      Pokręcił przecząco głową.

      – Pogadajmy z nim sami. Gdzie jest ten facet?

      Poprowadziła go przez dziedziniec w stronę bramy. Minęli mężczyznę, który tłumaczył coś gorączkowo policjantowi, wskazując przy tym nerwowo na samochód Mortki.

      – Panie komisarzu! – zaczepił Mortkę posterunkowy.

      – Później.

      Weszli do pomieszczenia znajdującego się przy bramie, typowej ochroniarskiej kanciapy z długim stołem, podglądem monitoringu na dwóch płaskich ekranach, kanapą pod ścianą, obowiązkowym kalendarzem z kobietą w skąpym kostiumie kąpielowym i kilkoma wlepkami Legii Warszawa. Ochroniarz okazał się ponurym dwudziestokilkulatkiem z fryzurą na lotniskowiec. Patrzył bykiem na wchodzących policjantów, a w dłoniach miętolił czarny T-shirt. Przy kanapie stał młody posterunkowy. Dwa razy mniejszy od ochroniarza, którego miał pilnować. I wreszcie ostatnia osoba – trzydziestoletni facet w ciemnym garniturze, który poderwał się z miejsca na widok Mortki.

      – Tomasz Lorenz – przedstawił się, a w jego ręce w jakiś magiczny sposób pojawiły się wizytówki.

      – Kim pan jest? – zapytał komisarz.

      Mężczyzna otworzył usta, ale jego słowa zagłuszył przeciągły dźwięk klaksonu. Poczekał, aż hałas minie, uśmiechając się przy tym przepraszająco.

      – Tomasz Lorenz – powtórzył, wyciągając w kierunku Mortki wizytówkę. – Jestem administratorem osiedla.

      Komisarz niechętnie wziął kartonik. Nawet go nie oglądając, wrzucił do kieszeni.

      – To pan znalazł zwłoki?

      – Nie, to ja – odezwał się ochroniarz. – Ja znalazłem.

      – To co pan tutaj robi? – zwrócił się komisarz do Lorenza.

      – Administruję osiedlem. Zajmuję się obsługą techniczną budynków, księgowością, rozliczeniami…

      – Nie to miałem na myśli. – Mortka spojrzał znacząco na Suchą, która tylko wzruszyła ramionami. Komisarz zagadnął ochroniarza: – Jak się pan nazywa?

      – Bartosz Hajduszkiewicz. Już mówiłem…

      – Niech się pan przyzwyczaja – przerwał mu policjant. – Do końca dnia będzie pan wiele razy powtarzał różnym ludziom wiele rzeczy. Proszę opowiedzieć, co się stało.

      Ochroniarz zacisnął palce na koszulce i zerknął szybko na Lorenza. Administrator ledwie dostrzegalnie skinął głową. Mortka wiedział, że powinien wyrzucić Lorenza z kanciapy. Ale pomiędzy administratorem a ochroniarzem coś się rozgrywało, a on bardzo chciał się dowiedzieć co i w jaką stronę się to rozwinie. Postanowił, że pozwoli uwierzyć im, że mają przewagę. Przynajmniej przez chwilę. Poza tym Lorenz miał w sobie coś, co budziło w komisarzu głęboką antypatię. Nie potrafił do końca określić co: bijące od administratora samozadowolenie, sztuczna opalenizna czy wypastowane na glanc brązowe buty. To może nie było profesjonalne, ale nie mógł się doczekać, kiedy nadarzy się okazja, aby utrzeć mu nosa.

      – Znalazłem tę dziewczynę – zaczął ochroniarz – tam, gdzie teraz leży. Chyba że już ją przenieśliście.

      – Nikt jej nie ruszał – zapewnił Mortka. – Proszę powiedzieć, gdzie pan ją znalazł.

      – Przecież mówiłem!

      – Chciałbym poznać dokładną lokalizację.

      – Niedaleko placu zabaw, przy budynku D.

      – Co pan tam robił?

      – Byłem na obchodzie. Musimy go robić co pół godziny. Kiedyś to było co godzinę, ale… – Ochroniarz nagle się speszył. Szarpnął koszulką, jakby chciał ją rozerwać na pół. – Nieważne zresztą. Szedłem podbić kartę.

      – Nie rozumiem.

      Z zewnątrz po raz kolejny doszedł ich dźwięk klaksonu. Ochroniarz sapnął i wyciągnął z kieszeni plastikową kartę wielkości karty kredytowej.

      – Mamy punkty na osiedlu. Czytniki. Trzeba podejść, przyłożyć identyfikator i zameldować się.

      – W ten sposób wiemy na pewno, że ochroniarze chodzą na obchody, a nie siedzą w wartowni – skomentował Lorenz.

      Mortka przymknął powieki, wyobrażając sobie plan osiedla.

      – Czytnik jest na ścianie budynku?

      – No tak.

      – To jak pan dostrzegł ciało?

      – Nie łapię.

      – Budynek jest oddalony od miejsca znalezienia zwłok jakieś dziesięć metrów? Piętnaście?

      – Raczej piętnaście – sprecyzowała Sucha.

      – Niech będzie piętnaście – zgodził się Mortka. – Piętnaście metrów. Pomiędzy budynkiem a zwłokami stoją samochody. Stąd pytanie, jak pan dostrzegł ciało.

      Ochroniarz otworzył niemo usta i zawinął koszulkę wokół pięści, jakby szykował się do walki bokserskiej.

      – Walizka – powiedział nagle z niespodziewaną ulgą. – Zobaczyłem walizkę.

      Mortka spróbował to sobie wyobrazić, w czym przeszkodził mu kolejny wybuch klaksonu, i uznał, że historia brzmi wiarygodnie. Faktycznie, bagaż w takim miejscu i o takiej porze mógł zwrócić uwagę ochroniarza.

      – Panie posterunkowy…

      – Tak jest! – Młody policjant oderwał się od ściany, o którą się opierał. Na jego plecach pozostały zielonkawe ślady od farby.

      – Proszę sprawdzić, kto tam hałasuje, dobrze?

      Policjant zrobił kwaśną minę, która miała prawdopodobnie wyrażać rozczarowanie tym, że każą mu robić za parkingowego. Cóż, pomyślał Mortka, jeśli chce pozostać w zawodzie, to powinien zacząć się przyzwyczajać do dziwnych poleceń wydawanych przez starszych stopniem. Czasami miał wrażenie, że właśnie na tym polega ich praca – nie na łapaniu przestępców, ale na zaspokajaniu biurokratycznych zachcianek zwierzchników.

      – O której to było? – Komisarz zwrócił się do ochroniarza.

      – Kartę podbiłem o piątej trzydzieści.

      – A wcześniej o piątej?

      – Tak.

      Mortka podrapał się po brodzie. Z tego wynikało, że zabójstwa dokonano pomiędzy piątą a piątą trzydzieści. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma. Dwie i pół godziny po zdarzeniu. Stracili sporo czasu.

      – Co pan potem zrobił?

      – Zadzwoniłem po administratora, a potem do was.

      – Dlaczego najpierw po administratora?

      – W nagłych wypadkach mamy być powiadamiani jako pierwsi – włączył się Lorenz. – Wie pan, uważamy, że do rozstrzygania sąsiedzkich sporów niekoniecznie potrzebna jest policja. Czasami problem można rozwiązać


Скачать книгу