Osiedle marzeń. Wojciech Chmielarz

Osiedle marzeń - Wojciech Chmielarz


Скачать книгу
który musi wyjechać, bo ma spotkanie, i stąd to trąbienie.

      Mortka westchnął.

      – Niech poczeka. I tak już nie zdąży przed korkami.

      Posterunkowy kiwnął głową i z powrotem ruszył w stronę parkingu. Komisarz tymczasem odwrócił się do ochroniarza.

      – Macie monitoring?

      – No.

      – Skierowany na zewnątrz – odezwał się zza pleców komisarza Lorenz. – Dbamy o prywatność naszych mieszkańców.

      – Nieważne. I tak chcę zobaczyć nagrania.

      – To będzie niestety niemożliwe – stwierdził kategorycznie administrator.

      Mortka poczuł, jak cały wewnątrz tężeje. Ochroniarz opuścił głowę, wbijając wzrok w podłogę.

      – Bo?

      – Tak jak mówiłem: dbamy o prywatność naszych mieszkańców. Nie wiemy, co jest na tych nagraniach, dlatego nie możemy ich państwu udostępnić. Jako administracja zapewniliśmy mieszkańców podczas podpisywania umowy, że nagrania nie trafią do osób trzecich. I tego będziemy się trzymać. Przynajmniej do czasu, dopóki nie dostaniemy pisma z prokuratury. Ale wtedy również będę wolał najpierw skonsultować się z naszym prawnikiem. GIODO, sam pan rozumie.

      Mortka podniósł wysoko brwi. W pierwszej chwili nie był pewien, czy naprawdę usłyszał to, co usłyszał. Lorenz tymczasem skończył swój wykład i uśmiechał się przepraszająco, jakby chciał powiedzieć, że to wszystko nie jego wina.

      – Sucha – odezwał się komisarz.

      – Tak.

      – Zatrzymaj pana Lorenza za utrudnianie śledztwa.

      Lorenz zachichotał.

      – Pan żartuje?

      – Zrozumiałam – odpowiedziała Sucha i zwróciła się do administratora: – Proszę się odwrócić, ręce za plecy.

      – Przecież nie możecie! – krzyknął ciągle rozbawiony, ale już lekko przestraszony Lorenz. Machnął dłonią w kierunku Suchej, która stanęła przy nim. Nie chciał jej uderzyć. Raczej odgonić jak natrętną muchę. Ale to był błąd. Zanim się zorientował, Sucha chwyciła go za przegub, pociągnęła do przodu, równocześnie wskakując pod niego i uginając się na kolanach. Lorenz poszybował w górę, obrócił się w powietrzu i wylądował z hukiem na ziemi. Dopiero potem krzyknął z bólu. Mortka był pod wrażeniem. I sprawności Suchej, i tego, że zdołała wykonać prawidłowo rzut na tak małej przestrzeni. Zdawał sobie sprawę, że on sam byłby w stanie co najwyżej przyłożyć Lorenzowi w zęby.

      Sucha odwróciła leżącego administratora na brzuch. Wbiła mu kolano w plecy i sięgnęła po kajdanki. Mortka podszedł do ochroniarza, który obserwował całe widowisko z szeroko otwartymi oczami. Komisarz wskazał na monitory.

      – Na tym można odtwarzać nagrania?

      – Aha – potwierdził ochroniarz.

      – Pan pokaże. Pomiędzy piątą a piątą trzydzieści.

      Ochroniarz skinął głową. Odwrócił się do komputera. Drżącymi palcami zaczął przebierać po klawiaturze i już chwilę później Mortka mógł oglądać na podzielonym ekranie czarno-białe nagranie z kamery przy wejściu na osiedle.

      – Proszę przyśpieszyć. Przecież nie będę tu stał pół godziny.

      Ochroniarz posłusznie włączył podgląd. Mortka nachylił się nad ekranem. Nic. Nikt nie wchodził, nikt nie wychodził.

      – To wszystko? – zapytał, kiedy nagranie się skończyło.

      – No – potwierdził ochroniarz.

      Mortka się wyprostował. Założył ręce za głowę. Nikt nie wchodził. Nikt nie wychodził. Czyli zabójstwo popełnił ktoś z mieszkańców. Albo ktoś, kto dostał się na osiedle niestrzeżonym wejściem. Trzeba się będzie dowiedzieć, czy takie istnieje.

      – Co mam z nim zrobić? – zapytała Sucha, wciąż klęcząca na administratorze.

      – Niech leży – mruknął Mortka.

      Ciało znajdowało się z dala od trasy ochroniarza, pomyślał komisarz. Co jeśli na poprzednich obchodach nie dostrzegł on walizki?

      – Pan pokaże wcześniejsze nagrania. Może być na podglądzie.

      – Ale po co? – zapytał ochroniarz i komisarz już wiedział, że trafił w sedno. Cokolwiek było na tym nagraniu, to właśnie tego nie chciał mu pokazać Lorenz. To tego obawiał się ochroniarz.

      – Pokazuj.

      Ochroniarz pokręcił głową. Mortka odsunął go na bok, a sam chwycił za myszkę i włączył odtwarzanie wstecz z dziesięciokrotnym przyśpieszeniem. W końcu znalazł to, czego szukał. Czwarta czterdzieści siedem. Z osiedla wychodzi kobieta. Szybko, śpieszyła się.

      – Kto to jest? – zapytał policjant.

      Ochroniarz nie odpowiedział.

      – Kto to jest?! – ryknął Mortka.

      – To pani Switłana. Sprząta tutaj. Nie myśleliśmy, że to ważne, nie? – wymamrotał ochroniarz.

      Komisarzowi opadły ręce. A potem usłyszał huk i dźwięk wyjącego autoalarmu. Alarmu jego toyoty.

      – Popilnuj ich obu – rzucił do Suchej i wybiegł na dwór.

      Akurat żeby zobaczyć, jak wielki czarny volkswagen touareg taranuje jego samochód.

      Podkomisarz Dariusz Kochan obudził się około godziny ósmej. Za późno, bo o tej porze powinien być już w pracy, ale mu się nie śpieszyło. Zresztą na komendzie nie czekało go nic dobrego. Co najwyżej mętne spojrzenia rzucane przez skurwieli, którzy mieli więcej na sumieniu niż on, ale że to jemu powinęła się noga, to można mu obsmarowywać dupsko za plecami. Oczywiście na pewną dozę pocieszających i wyrażających wsparcie poklepywań też mógł liczyć, ale ukradkiem i w tajemnicy.

      Dość. Nie chciał się tym przejmować, nie chciał się dać zgnoić i zglanować. Wstał z łóżka. Spał sam. Zresztą od dłuższego czasu tak było. Niby z Anią kładli się razem, ale zawsze znajdowała pretekst, żeby przenieść się do Janka. I leżeli we dwójkę, mały chłopiec i dorosła baba w dziecięcym łóżeczku. A że Janek często się budził z płaczem, to spędzali tak właściwie każdą noc. Podkomisarz martwił się, że z chłopaka zrobiła się taka beksa. Ania wywierała na niego zły wpływ. Pomyślał, że powinien zrobić coś wspólnie z synem. Wziąć go na ryby, do lasu budować szałas czy coś podobnego.

      Wysikał się, a potem umył zęby i przepłukał twarz w zimnej wodzie. Wyciągnął czyste ciuchy z szafy, ubrał się szybko i zaczął zastanawiać, co powinien zjeść. W pracy pewnie nie będzie mieć czasu. Wracał po długim przymusowym urlopie, podczas którego miał przemyśleć swoje postępowanie. I trochę przemyślał. Pochodził do psychologa. Słuchał dyrdymałów, opowiadał równie nudne historie z własnego życia, ale głównie nie robił nic. Wpatrywał się w sufit i zapadał się w sobie. A teraz z powrotem do roboty. Pewnie dostanie milion zaległych papierów do wypełnienia, formularzy do podpisania, pism do zredagowania.

      Chciało mu się rzygać.

      Usłyszał, że Ania i Janek już wstali. Tarmosili się w łóżku, tulili. Janek coś szeptał, Ania go uspokajała. Czekali, aż sobie pójdzie. Aż zostaną sami.

      – No to sobie poczekają – mruknął pod nosem.

      Sięgnął


Скачать книгу