Wielkie kłamstewka. Liane Moriarty
– Trochę mnie poniosło. To dlatego, że przypomniałam sobie własną burzliwą młodość. A może dlatego, że ty jesteś taka młoda, a ja taka stara i próbuję dotrzymać ci kroku. Ile właściwie masz lat? Jeśli mogę spytać?
– Dwadzieścia cztery – odrzekła Jane.
– Dwadzieścia cztery – westchnęła Madeline. – A ja dzisiaj kończę czterdzieści. Już ci to mówiłam, prawda? Pewnie myślisz, że nigdy nie będziesz mieć tyle, co?
– Hm, mam nadzieję, że będę – przyznała Jane. Zdążyła zauważyć, że kobiety w średnim wieku mają bzika na punkcie upływu czasu, bez przerwy z niego żartują, narzekają i wciąż się nad nim rozwodzą, jakby proces starzenia stanowił zagadkę nie do rozwiązania. I o co tyle hałasu? Koleżanki jej mamy wręcz nie miały innych tematów, przynajmniej nie w rozmowie z nią. „Ach, jaka ty jesteś młoda i piękna, Jane” (chociaż nie było to zgodne z prawdą, one zachowywały się tak, jakby jedno z drugiego wynikało, a młodość stanowiła automatyczną gwarancję urody!). „Ach, jesteś taka młoda, Jane, może naprawisz mój telefon/komputer/aparat (podczas gdy wiele z nich było bardziej otrzaskanych technicznie od niej). „Ach, jesteś taka młoda, Jane, masz tyle energii” (podczas gdy ona padała z nóg).
– A, słuchaj, z czego się utrzymujesz? – zainteresowała się z troską Madeline, prostując się, jakby chodziło o problem wymagający natychmiastowej interwencji z jej strony. – Pracujesz?
Jane kiwnęła głową.
– Jestem księgową, pracuję na zlecenie. Mam swoich klientów, sporo małych firm. Jestem szybka, biorę jedno zlecenie za drugim. Wystarczy na czynsz.
– Mądra dziewczynka – odrzekła Madeline z aprobatą. – Ja też sama się utrzymywałam, kiedy Abigail była mała. Przynajmniej na ogół. Czasem Nathan miał zryw i wysyłał czek. Ciężko było, ale miałam satysfakcję, mogłam mu pokazać. No wiesz.
– Jasne. – Jane nic nikomu nie pokazywała. Przynajmniej w sensie, o który chodziło Madeline.
– Będziesz zdecydowanie jedną z najmłodszych mam – dorzuciła Madeline. Wypiła łyk kawy i uśmiechnęła się złośliwie. – Jesteś nawet młodsza od uroczej żonki mojego byłego. Przyrzeknij, że nie zaprzyjaźnisz się z nią. Ja byłam pierwsza.
– O, na pewno nawet jej nie poznam – odparła Jane ze zdziwieniem.
– Ależ tak – skrzywiła się Madeline. – Jej córcia też idzie do przedszkola. Masz pojęcie? – Jane nie miała. – Mamuśki będą się umawiać na kawę, a żona mojego byłego zasiądzie na honorowym miejscu, sącząc ziołową herbatę. Spokojnie, nie dojdzie do żadnych spięć. Niestety, jesteśmy na nudnej, serdecznej i cywilizowanej stopie. Bonnie nawet cmoka mnie na powitanie. Interesuje się jogą, czakrami i innym badziewiem. Kojarzysz te straszne macochy z bajek? Moja córka uwielbia swoją. Bonnie jest taka „opanowana”, zobaczysz. Zupełne przeciwieństwo mnie. Mówi takim cichym… niskim… śpiewnym głosem, od którego masz chęć walić głową o ścianę. – Jane parsknęła śmiechem, rozbawiona tą wersją niskiego, śpiewnego głosu. – Na pewno zaprzyjaźnisz się z Bonnie – stwierdziła Madeline. – Nie sposób jej nie lubić. Nawet mnie jest trudno, a nie trawię wielu osób. Muszę się do tego solidnie przyłożyć. – Przyłożyła okład z drugiej strony kostki. – Na wieść o tym, że skręciłam nogę, na pewno coś mi ugotuje. Pod byle pretekstem przynosi mi żarcie. Wie od Nathana, jaką byłam marną kucharką, więc próbuje coś udowodnić. Chociaż najgorsze w niej jest to, że ona pewnie nic nie stara się udowodnić. Jest cholernie życzliwa i tyle. Jej żarcie lądowałoby w śmietniku, ale jest przepyszne. Rodzina chybaby mnie zabiła. – Nagle wyraz twarzy Madeline uległ zmianie. Pomachała komuś, rozpromieniona. – Och, nareszcie! Celeste! Tutaj! Chodź, zobacz, co narobiłam!
Jane podniosła wzrok i serce w niej zamarło.
To nie miało znaczenia. Wiedziała, że nie powinno. Lecz fakt, że po świecie chodzili tak niewybaczalnie, bezwstydnie piękni ludzie, wzbudzał w niej poczucie wstydu. I bezlitośnie obnażał jej niższość. Tak powinna wyglądać kobieta. Właśnie tak. Ona wyglądała jak trzeba, Jane wręcz przeciwnie.
„Ty tłusta, brzydka smarkulo”, szepnął uparty głosik w jej głowie, wionąc cuchnącym oddechem.
Zadrżała, siląc się na uśmiech pod adresem niewyobrażalnie pięknej kobiety, która kroczyła w ich stronę.
Thea: Na pewno już pani słyszała, że Bonnie jest żoną byłego męża Madeline, jak mu tam, Nathana? Rzecz była bardzo skomplikowana. Radziłabym się temu przyjrzeć. Oczywiście pani nie pouczam, nic w tym rodzaju.
Bonnie: To nie miało absolutnie nic do rzeczy. Utrzymywałyśmy poprawne stosunki. Nie dalej jak dziś rano zostawiłam im na progu lasagne dla jej biednego męża.
Gabrielle: Byłam tam nowa. Nikogo nie znałam. „Och, to bardzo opiekuńcza szkoła”, powiedziała mi dyrektorka. Baju, baju. Coś pani powiem: gdy tylko weszłam na plac zabaw w czasie rekonesansu, pomyślałam sobie: klika. Klika, klika, klika. I wcale się nie dziwię, że ktoś przypłacił to życiem. Hm, no dobrze. Może przesadzam. Trochę się zdziwiłam.
Rozdział piąty
Celeste otworzyła szklane drzwi Blue Blues i od razu zobaczyła Madeline. Siedziała przy stoliku z drobną, szczupłą dziewczyną w dżinsowej spódnicy i zwykłej białej koszulce z dekoltem w szpic. Celeste jej nie kojarzyła. Poczuła nagłe, dotkliwe ukłucie zawodu. „Będziemy tylko my dwie”, zapowiedziała Madeline.
Celeste zweryfikowała swoje oczekiwania względem poranka. Wzięła głęboki oddech. Ostatnio zauważyła, że dzieje się z nią coś dziwnego, kiedy ma do czynienia z więcej niż jedną osobą. Jakby nie potrafiła się zachować. Czy ja za głośno się zaśmiałam, myślała sobie. Czy zapomniałam się zaśmiać? A może się powtarzam?
Z jakiegoś powodu przy Madeline zawsze czuła się po staremu. Jej osobowość nie doznawała szwanku. Może dlatego, że tak długo się znały.
Może potrzebowała soli trzeźwiących. Tak powiedziałaby jej babcia. Tylko skąd je wziąć?
Prześliznęła się między stolikami. Jeszcze jej nie zauważyły, pochłonięte rozmową. Dokładnie widziała profil dziewczyny. Była stanowczo za młoda na matkę dziecka z ich szkoły. Na pewno niania albo au pair. Chyba au pair. Może Europejka? I słabo zna angielski? To tłumaczyłoby jej z lekka nienaturalną, sztywną pozycję, jakby musiała się skupić. A może wcale nie ma nic wspólnego ze szkołą? Madeline miała szerokie grono znajomych, zawierała dozgonne przyjaźnie, choć częściej robiła sobie dozgonnych wrogów. Madeline lubowała się w konfliktach, a stan wzburzenia był jej ulubionym.
Rozjaśniła się na widok przyjaciółki. Zmieniała się wówczas na twarzy, jakby cały świat przestawał dla niej istnieć, co stanowiło jeden z jej niezaprzeczalnych atutów.
– Cześć, jubilatko! – zawołała Celeste. Towarzyszka Madeline obróciła się na krześle. Brązowe włosy miała zaczesane gładko do tyłu, jakby pracowała w wojsku albo policji. – Co ci się stało, Madeline? – zapytała Celeste na widok podpartej nogi przyjaciółki. Uśmiechnęła się uprzejmie do dziewczyny, która się skuliła, jakby Celeste zamiast uśmiechu posłała jej drwiące spojrzenie. (O Boże, chyba tak nie było, co?)
– To Jane – Madeline dokonała prezentacji. – Uratowała mnie z pobocza, po tym, jak skręciłam kostkę, próbując ratować dzisiejszą młodzież. Jane, poznaj moją przyjaciółkę Celeste.
– Cześć – powiedziała Jane. W jej twarzy było coś nagiego i pierwotnego, jakby za mocno ją wyszorowano. Żuła gumę,