Jak mówić, żeby maluchy nas słuchały. Joanna Faber
tak się czujesz?
Skinął głową. Dorysowałam łzę w kąciku oka, a syn powiedział:
– Narysuj jeszcze jedną.
Dorysowałam więcej łez. Sięgnął po kredę i dostrzegłam nieznaczny błysk w oku. Narysował kilka gigantycznych łez. Potem nakreśliłam drugą twarz, która nie była już taka smutna. Dostrzegłam cień uśmiechu u Benjamina, więc narysowałam wesołą buźkę. Zaczął chichotać. Wróciliśmy do zabawy kolejkami. Histerii udało się uniknąć.
Anton cierpi na spektrum autystyczne i szczególnie trudno jest mu zrozumieć, że jego oczekiwania nie zawsze mogą być spełnione. Oto historia, którą podzieliła się z grupą jego matka Anna.
Obiecałam Antonowi, że kiedy będziemy wracali od jego cioci i wujka, zatrzymamy się na wyjątkowo atrakcyjnym placu zabaw, który jest po drodze. Ale późno od nich wyszliśmy i zanim dotarliśmy do placu zabaw, Anton zdążył już zasnąć w samochodzie. Oczywiście nie zamierzałam go budzić. Miałam nadzieję, że prześpi całą noc, ale obudził się, kiedy tata przenosił go z auta. Gdy sobie uświadomił, że nie był na placu zabaw, zaczął płakać i powtarzać:
– Skłamałaś, skłamałaś!
Starałam się być cierpliwa. Wyjaśniłam, że spał, ale to go tylko bardziej rozzłościło. W końcu powiedziałam:
– Naprawdę lubisz ten plac zabaw. I chociaż spałeś, to i tak chciałeś się tam pobawić. Chciałeś, żebyśmy cię obudzili!
– Tak!
Wzięłam kartkę papieru i ołówek i zaczęłam rysować.
– Co ci się najbardziej podoba na tym placu zabaw?
– Huśtawki – odpowiedział, więc je narysowałam.
– Narysuj jeszcze dużą zjeżdżalnię. – Dorysowałam zjeżdżalnię. Narysował na niej kulkę śniegu.
– A mostek?
– Tak!
Narysowałam mostek. Na mostku kota i chłopca. Chciał powiesić obrazek na ścianie, więc umieściliśmy go nad jego łóżkiem. W ten sposób udało się ocalić wieczór!
Michael miał entuzjastyczne nastawienie do działania za pomocą sztuki i chciał ten sposób wypróbować. Oto jego historia.
Poszedłem obudzić czteroletniego Jamiego do przedszkola. Zakopał się pod kołdrą i powiedział, że nie wstaje, nie idzie do przedszkola, że nienawidzi przedszkola!
Potarmosiłem go trochę i powiedziałem:
– Widzę, że nie jesteś gotowy, żeby wstać. Idę na dół zrobić śniadanie. Przyjdź, kiedy będziesz gotowy. Przygotuję w kuchni papier i kredki, żebyś mógł mi narysować, jakie okropne jest przedszkole.
Po jakichś pięciu minutach Jamie zbiegł z tupotem po schodach i opadł na krzesło przy kuchennym stole.
– Gdzie kartka i kredki?
Ups, chyba w gruncie rzeczy nie wierzyłem, że da się na to zwabić. Szybko zorganizowałem przybory. Zaczął z wściekłością rysować. Spojrzałem na niego i zapytałem:
– Co to są te wielkie czerwone kule skaczące po kartce?
– To są ogniowe kule w przedszkolu – odpowiedział stanowczo.
Brzmiało to tak przekonująco, że zapytałem go, czy rzeczywiście były w szkole kule ognia.
– Nieeeee! – odpowiedział z taką pogardą, na jaką może się zdobyć czterolatek.
Potem zjadł śniadanie i zadowolony poszedł do przedszkola. Niczego więcej się nie dowiedziałem o tych ogniowych kulach.
Czasami czysta sztuka nie wystarczy. Trzyletni syn Marii, Benjamin, często ma takie ataki złości, że bije siebie i mamę. Oto, co się wydarzyło, kiedy zachęciła go, żeby narysował, co czuje.
Benny był wściekły, ponieważ nie mógł w ten weekend pojechać do taty. Snuł się po domu i kopał przedmioty. Wyjęłam blok i kilka kredek, po czym powiedziałam:
– Pokaż mi, jaki jesteś wściekły.
– Nie! – odparł Ben i zrzucił kredki na podłogę.
Metoda nie działała, ale musiałam coś opowiedzieć na warsztatach, więc próbowałam dalej.
Sama wzięłam kredkę i powiedziałam:
– Jesteś taki zły!
Robiłam na kartce pełne wściekłości znaki, jakbym atakowała papier. Kredka zrobiła dziurę w kartce, co w końcu przykuło uwagę Benny’ego. Złapał kredkę i zaczął dźgać papier. To mu wystarczyło. Potem złapał kartkę w dwie ręce i zaczął ją drzeć na drobne kawałki. A ja powtarzałam tylko:
– Ojej, jesteś aż taki wściekły!
Kiedy kartka leżała w strzępach, spojrzał na stertę kawałków i zaczął chichotać:
– Zobacz, jaki byłem wściekły, mamusiu!
– O tak, byłeś naprawdę wściekły. Biedna kartka. Wygląda, jakby ją tygrys rozszarpał.
Odszedł i poprosił o przekąskę. Dałam mu kilka plasterków jabłka. Tego dnia co jakiś czas podchodził do skrawków papieru i mówił z wielkim zadowoleniem:
– Zobacz, jaki byłem wściekły!
Część rodziców opowiadała, że kiedy starali się potwierdzić uczucia, to dzieci wpadały w jeszcze większą wściekłość. Metoda nie działała. Poprosiłam, żeby podali jakiś przykład.
– Oznajmiłam mojemu synowi, Thomasowi: „Wyglądasz na złego” – odezwała się Toni. – Zareagował irytacją: „Wcale nie wyglądam. JESTEM zły!”.
Kiedy usłyszałam cichy, uspokajający ton głosu Toni, powiedziałam:
– Aha! Twoje słowa informują mnie, że rozumiesz, ale ton głosu mówi, że mam się uspokoić. Nie ma nic bardziej wkurzającego niż prośba, żeby się uspokoić, kiedy człowiek jest zły.
Do rozmowy włączyła się Sarah, która natychmiast mnie poparła:
– Zakazałam mężowi tak do mnie mówić. Jeśli się ośmieli, urwę mu łeb!
– Wyobraź sobie taką sytuację. Dzwonisz do mnie i mówisz: „Ale miałam okropny dzień. Dzieciaki rozpierała energia, a na zewnątrz lał deszcz, więc chodziły po ścianach. W końcu udało mi się wszystkich ogarnąć i zabrać do kina, ale okazało się, że w gazecie podali złą godzinę seansu, więc musieliśmy wrócić do domu. W aucie był zbiorowy płacz i marudzenie”.
Przybrałam najbardziej irytująco łagodny, uspokajający, śpiewny ton, na jaki tylko potrafiłam się zdobyć, i powiedziałam:
– Och, wydajesz się sfrustrowana. To nic dziwnego, że przy twoich dzieciach czujesz się czasem sfrustrowana.
Uczestnicy zajęć przewrócili oczami i pomachali zaciśniętymi pięściami.
– Już dobrze, dajcie mi jeszcze jedną szansę! Czy tak jest lepiej? – Tym razem powiedziałam z uczuciem: – O rety, jakie to frustrujące. Czasem są takie okropne dni, kiedy człowiek myśli,