Jak mówić, żeby maluchy nas słuchały. Joanna Faber
zadawaj roztrzęsionemu dziecku pytań w stylu: Jesteś smutny? Czy to cię rozzłościło? Dlaczego płaczesz? Gdy dziecko jest zdenerwowane, może odebrać jako przesłuchanie nawet najbardziej ostrożne pytania. Może nie wiedzieć, dlaczego odczuwa smutek, albo nie być w stanie wyrazić tego jasno słowami. Nawet dorośli czują się zagrożeni, gdy stawia się im takie pytania. Mamy wrażenie, że wymaga się od nas, abyśmy wyjaśnili, dlaczego czujemy to, co czujemy, i obawiamy się, że nasze tłumaczenie wyda się błahe osobie pytającej. („Och, i to wszystko? Nie powinieneś płakać z takiego powodu!”). Wypowiadając zdanie twierdzące zamiast pytania, akceptujemy uczucia i nie żądamy wyjaśnień. Aby okazać empatię, nie trzeba znać przyczyny, która wywołała takie czy inne emocje. Możesz powiedzieć: „Wyglądasz na smutnego”, „Coś cię zasmuciło” albo tylko: „Coś się stało”. Takie wprowadzenie zachęca dziecko do rozmowy, jeśli ma na nią ochotę, ale też niesie pocieszenie, jeżeli nie chce w tym momencie rozmawiać.
Toni, matka sześcioletniego Thomasa i czteroletnich bliźniaczek, Elli i Jenny, była nastawiona do tego sceptycznie, ale chciała spróbować.
Od kilku tygodni Thomas ma dobry nastrój w samochodzie, gdy jedziemy do szkoły, ale jak tylko dotrzemy na miejsce, siada na krawężniku i nie chce wejść do środka. Kiedy pytam, o co chodzi, odpowiada:
– O nic!
Czasami zrywa się na równe nogi i biegnie do szkoły, gdy tylko pojawi się któryś z kolegów z klasy.
Thomas nie lubi odpowiadać na pytania, kiedy jest przygnębiony, ale bardzo chciałam się dowiedzieć, co się dzieje. Poczekałam, aż zjemy kolację, i kiedy był zrelaksowany, zagadnęłam:
– Widzę, że nie czujesz się szczęśliwy, kiedy jesteśmy przed szkołą. Z jakiegoś powodu nie chcesz wejść do środka.
Thomas powoli skinął głową. A potem wyjaśnił, że kiedy wchodzi do środka jednocześnie z drugoklasistami, to przezywają go dzidziusiem, a przecież nie jest dzidziusiem. (Rozpiera go duma, że jest dużym chłopcem i najstarszym z rodzeństwa). Lubi poczekać, aż wszyscy drugoklasiści wejdą do szkoły albo przynajmniej pojawi się jakiś kolega, żeby nie wchodził sam. Nie zdawałam sobie sprawy, że wejście do szkoły jest taką skomplikowaną sprawą. Mam teraz dla niego rano więcej cierpliwości, bo wiem, co się dzieje w jego głowie.
Jake wpadł do domu czerwony na twarzy i zapłakany. Bawił się z dziećmi z sąsiedztwa na ich podwórku. Było widać, że jest bardzo przygnębiony. Dawniej zapytałabym go: „Co jest nie tak?” albo „Co się stało?”. A on pewnie odpowiedziałby tak jak zwykle: „Nie wiem” albo „Nic”.
Tym razem zamiast go wypytywać, spróbowałam przekazać mu w inny sposób, że rozumiem, jak się czuje.
– Jake, wyglądasz na rozzłoszczonego i smutnego jednocześnie.
To otworzyło tamę. Opowiedział mi długą, skomplikowaną historię o tym, jak jeden z sąsiadów zepchnął go z huśtawki, potem obrzucili się wyzwiskami w stylu „głupek” i „tępak”, a następnie tamten chłopiec wygrażał mu kijem. Mówił i mówił, a potem spojrzał na mnie i… no cóż, nie widziałam, co mam dalej powiedzieć.
Problem polega na tym, że rodzicem nie przestaje się być po trzech stronach, które zajmują komiksowe rysunki w naszej książce. Bez paniki. Czytaj dalej.
Pora na drobne i niezbyt imponujące narzędzie o wielkiej mocy. Nazywam je (prawie) milczącą uwagą. Słuchając dziecka, możesz dodawać empatyczne wtrącenia w rodzaju „mhm”, „och”, „hm”. To często wystarczy. Nastawiając z uwagą ucha, zaciskając mocno usta czy wydając pełne zrozumienia pomruki, pomagamy dzieciom dojść do ładu z uczuciami. Dajemy im dar nieprzeszkadzania w tym procesie różnymi reakcjami: radami, pytaniami, korygowaniem. Najważniejsze jest poświęcenie im całej uwagi i obdarzenie zaufaniem, że same to przepracują.
Oto, co o użyciu tego narzędzia opowiedziała Sarah.
Udało mi się! Moja siedmioletnia córka przyszła do mnie wieczorem tuż przed snem, żeby poskarżyć się na młodszego brata… po raz kolejny. O tej porze nie mam już wiele cierpliwości. Myślę tylko: „Kiedy to się skończy?”. Wszedł do jej pokoju, dotknął jej zabawki bez pytania, dokuczał jej i tak dalej. Zwykle staram się wytłumaczyć córce, że on jest jeszcze mały i że powinna mieć więcej cierpliwości, ale skutek jest taki, że powtarza swoje oskarżenia głośniej i bardziej emocjonalnym tonem. Tym razem ograniczyłam się tylko do: „Mhm… hm… och… rozumiem”, trzymając się scenariusza. I zdarzyło się coś cudownego. Po pięciu minutach powiedziała:
– No dobrze, to pójdę sobie poczytać.
I pocałowała mnie na dobranoc. Nie musiałam niczego rozstrzygać. Czuję się wyzwolona!
Po powrocie ze szkoły Jamie powiedział:
– Miałem okropny dzień. Nikt mnie nie lubi.
Zwykle zacząłbym temu zaprzeczać. Jak przedszkolak może mieć okropny dzień, skoro zajmuje się tylko zabawą, malowaniem i słuchaniem historyjek? Nie musi przecież wypełniać formularzy podatkowych ani stać w korkach! Poza tym to nieprawda, że nikt go nie lubi. Zacząłbym wyliczać ludzi, którzy go kochają: rodzice, siostra, babcia i dziadek, przyjaciele.
Ale tym razem ograniczyłem się tylko do pełnego współczucia „mhm” i otoczyłem go ramieniem. Usiadł i powiedział, że jego przyjaciel Max jest naprawdę wkurzający. Znów zacisnąłem usta, żeby mu nie przypominać, że sam czasami bywa wkurzający i że Max jest jego najlepszym przyjacielem. Syn opowiedział mi wtedy długą i smutną historię o tym, jak razem z Maxem grywali w Gwiezdne wojny, a teraz Max gra w Ghostbusters z nowym kolegą i nie chce już grać z nim. A on, Jamie, nie lubi Ghostbusters, bo to głupia gra i nie wie, jak się w nią gra, a teraz wszystkie dzieciaki w to grają. Kiedy się wygadał, poszedł coś przekąsić.
Byłem zdumiony, bo nigdy wcześniej tak ze mną nie rozmawiał. Nie miałem pojęcia, że życie towarzyskie przedszkolaków jest takie skomplikowane. Zrobiło mi się smutno, ale myślę, że zdoła sam znaleźć rozwiązanie. Gdy zwierzył mi się z tego, co go gryzie, miał o wiele lepszy humor.
Zajęcia dobiegały końca, ale chociaż zostało niewiele czasu, Toni nalegała, żeby opowiedzieć jeszcze swoją historię.
Wracałyśmy do domu po odebraniu burgerów na wynos. Ella chciała zacząć jeść już w samochodzie. Byłyśmy zmęczone, więc marudzenie córki doprowadzało mnie do szału. Wyjaśniłam jej, że dostanie jedzenie, jak tylko dotrzemy do domu, a w samochodzie nie wolno jeść, bo się nabrudzi. Powtarzałam to w kółko, a ona wciąż nawracała, aż jej siostra Jenna powiedziała:
– Wiem, Ella, czasami trudno jest na coś czekać.
To był punkt zwrotny.
– Święte słowa! – poparłam ją. – Czasami trudno jest na coś czekać, prawda?
Ella potwierdziła:
– Tak. Trudno jest czekać.
I przez resztę drogi do domu w samochodzie panował większy spokój. Jenna zrozumiała, że siostra potrzebowała empatii, a nie logicznego rozumowania. To zabawne, że czterolatka wiedziała to, z czego nie zdawała sobie sprawy