Słodkie kłamstwa. Caz Frear
cudownego Setha Wakemana – i, no dobra, może po części dzięki porannej interwencji nadinspektora Blake’a – VISA szybko podała nam szczegóły. – Seth robi mały ukłon. – Zła wiadomość jest taka, i to naprawdę jest pech, że ta kawiarnia jest zamknięta do czwartku. Obie właścicielki są na jakichś targach świątecznych w cholernym Düsseldorfie, więc nici z szansy na dowiedzenie się, czy Alice spotkała się tam z kimś, czy nie. To musi poczekać. Lokal jest na uboczu, więc kamer też tam nie ma.
Jakiś gładko ogolony posterunkowy podrywa się, ale ja postanawiam go ubiec.
– Paragon to słaby dowód na ustalenie tożsamości. Skąd wiemy, że na pewno należy do niej? Mogła go gdzieś podnieść i po prostu włożyć do kieszeni.
– To ona. Oczywiście potrzebujemy oficjalnego potwierdzenia jej tożsamości, ale Renée jest teraz u jej męża w Tames Ditton, zeskanowali zdjęcie i to na pewno ta dziewczyna. Właściwie to powinniśmy wrzucić je na tablicę i to szybko. Kinsella, zdjęcie jest na moim biurku. Bądź tak miła…
Wchodzę do biura Steele, pełnego segregatorów i ciuchów odebranych z pralni chemicznej, i szybko zaczynam przerzucać papiery, przy okazji porządkując bałagan. Spod poplamionej kawą notatki służbowej od komendanta dzielnicowego przez plastikową przezroczystą teczkę patrzy na mnie Alice Lapaine. Niezakrwawiona, cała i zdrowa, wygląda jakoś znajomo, choć to raczej przeczucie niż pewne rozpoznanie.
Moim zdaniem dziwne zdjęcie jak na podsumowanie życia. Nieostre i zrobione jakby z zaskoczenia. Niczym fotka wykonana po to, żeby wykorzystać ostatnią klatkę filmu. Alice siedzi na krześle ogrodowym z uniesionymi kącikami ust, jakby próbowała się uśmiechnąć, ale jej język ciała, skulone plecy i skrzyżowane ramiona, sugerują, że coś jest nie tak. Jakby kurczyła się na widok aparatu, jakby chciała zrobić się malutka.
Mnie jednak wcale nie wydaje się mała. Ta niebieskooka blondynka z fryzurą na boba i jej totalna zwyczajność sprawiają, że zaczyna mnie swędzieć skóra i czuję pulsowanie w głowie. Otrząsam się i wychodzę.
Steele wciąż bryluje.
– Tak więc wiozą tu jej męża w celu identyfikacji zwłok. Powinni być w ciągu kilku godzin. Kiedy już będziemy oficjalnie wiedzieć, że to ona, zdecyduję, jaką informację wyślemy do mediów.
– Rozumiem, że ma pani na myśli t r a d y c y j n e media – stwierdza, chrząkając, Flowers. – W mediach społecznościowych już wszyscy wiedzą, dzięki tej głupiej lasce, która ją znalazła.
Najeżam się, słysząc to, i w myślach mówię do siebie: „Mówisz o tej głupiej lasce, której życie zostało nieodwracalnie naznaczone? Tej, która w kółko będzie przeżywać ten horror, dostając na otarcie łez filiżankę herbaty i numer telefonu do Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy?”. Ale Flowers bywa czasem złośliwy, więc siedzę cicho, gapiąc się w podłogę, dopóki nie mam pewności, że resztki poirytowania zniknęły z mojej twarzy.
Steele wzrusza ramionami i zakłada jedną filigranową nóżkę na drugą.
– Na razie niewiele możemy zrobić w tej sprawie. Mąż, Thomas Lapaine – unosi do góry palec – twierdzi, że po pierwsze, nie widział żony od czterech tygodni – wyjechała gdzieś, co, faktycznie, nie jest czymś niezwykłym. Po drugie, gdy Renée dojechała tam o wpół do jedenastej rano, nie zastała go, więc ucięła sobie krótką pogawędkę z sąsiadką, a ta powiedziała, że nie widziała go od kilku dni. Co oczywiście wcale nie oznacza, że przepadł, tylko że ich drogi się nie skrzyżowały…
– A jego samochód? – pyta Parnell.
– Nie była pewna, gdyż – słuchajcie – Lapaine’owie nie mieszkają na ulicy ani w mieszkaniu czy pod mostem jak Benio – wskazuje głową na swój ostatnio ulubiony obiekt żartów – mieszkają na prywatnej wyspie na Tamizie. Dwanaście domów, około trzydziestu mieszkańców, a wracając do sprawy, wszyscy parkują we wsi, więc sąsiadka nie mogła widzieć samochodu.
Flowers gwiżdże.
– Prywatna wyspa, hm. A więc mają kasę, co?
Steele przytakuje.
– I po trzecie: kiedy Thomas Lapaine piętnaście minut później zjawił się w domu, powiedział, że był na spacerze. N a s p a c e r z e. – Pojęcie obce dla kobiety, która spędza całe życie w dziesięciocentymetrowych szpilkach. – I znowu. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Pięć kilometrów ścieżką wzdłuż rzeki, z Hampton Court do Kingston Bridge i z powrotem. Może zająć kilka godzin. Oczywiście, Renée na tym etapie postępuje bardzo delikatnie, ale w moim odczuciu facet jest podejrzany. Był, cholera, n a s p a c e r z e? Kiedy w prognozach pogody ostrzegają: „Nie sraj na dworze, bo odmrozisz sobie tyłek?”.
– Może mówić prawdę – wtrącam się. – Co mimo wszystko daje nam potencjalnego sprawcę odbywającego poranny spacer wzdłuż rzeki. Być może chciał się pozbyć dowodów?
Mnie, jako detektywa, bardziej kręcą zagadki i pytania w stylu „co jeśli” niż to, co daje się sprawdzić i potwierdzić. Byłam jednak na tylu pierwszych odprawach ze Steele, że wiem, iż zaraz dostanę w pysk za to, że zepsułam jej Festiwal Faktów Niepodważalnych.
– Niezła teoria, Kinsella. Na tę chwilę absolutnie bezpodstawna, ale całkiem niezła.
Nie ma to jak być konsekwentnym.
Budrysówka podnosi rękę.
– Posterunkowa Emily Beck. Więc ten Thomas Lapaine to poważny podejrzany?
Kulę się w sobie, gdy Steele ją zbywa.
– Mąż zawsze jest podejrzany. Jakieś inne pytania?
– Był ubrany jak na spacer? – pytam. – Chodzi o to, że przy takiej pogodzie zimowy sweter nie wystarczy. Przydałyby się co najmniej porządne buty. Jakiś termos. Może coś nieprzemakalnego?
Steele unosi brew.
– Nie sądziłam, że jesteś turystką. Szczerze mówiąc, nie wiem. Miałam dwie minuty na rozmowę z Renée, a ona oczywiście musi być miła i postępować łagodnie. Dopóki nie będziemy mieć dowodów, że Thomas Lapaine to ktoś więcej niż tylko pogrążony w żałobie mąż, nie chcę, by czuł się podejrzany. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, jest to, żeby się do nas uprzedził, zanim zdążymy go porządnie przesłuchać.
Seth krzyczy znad biurka.
– Złe wieści, szefowo. Obawiam się, że już jest do nas uprzedzony. Sprawdziliśmy w krajowym rejestrze karnym i coś znaleźliśmy.
Parnell składa ręce w modlitewnym geście.
– Powiedz, że zabił swoją poprzednią żonę, Seth. Ułatw nam zadanie.
– Niestety nie, sierżancie. Paragraf numer 5. Zakłócanie porządku publicznego. Wszedł na dach furgonetki podczas marszu „Odzyskajmy ulice” w 1996 roku. Typowy bohater na odległość, wyzywał nas od „świń” i „kutasów” z bezpiecznej odległości. Dostał sześć lat w zawieszeniu i grzywnę w wysokości ośmiuset funtów. Od tamtej pory czysty jak łza. Aczkolwiek, i tu ciekawostka, oskarżył policję o brutalne traktowanie.
Steele uśmiecha się kwaśno.
– Doprawdy? Coś tam mamy?
Seth kręci głową.
– Nie wygląda na to. Lekko otarł sobie skórę o żwir, kiedy siłą przycisnęli go do ziemi. Oskarżenie poszło do centrali. Odrzucili je. A on się nie odwołał.
– Ale może być przewrażliwiony – mówi Parnell. – Będziemy musieli to wziąć pod