Słodkie kłamstwa. Caz Frear
stara się zachować łagodny ton.
– Jaki był twój stosunek do tego, że pobierała pieniądze z konta?
Lapaine wzrusza ramionami.
– Nie oczekiwałem, że będzie żyć powietrzem.
Parnell kiwa głową.
– To naturalne, tylko że najpierw Alice mówi, że in vitro to strata pieniędzy, a potem, kilka tygodni później, włóczy się gdzieś, wybierając pieniądze z waszego wspólnego konta. Ja bym się chyba wkurzył.
Zapada dość niewygodna cisza. Słychać jedynie szum rzeki na zewnątrz.
– Nie zabiłem mojej żony, sierżancie.
Uczciwe zagranie. Zrobiłabym to samo. Powiedz to, co oczywiste, i miej nad tym kontrolę.
Parnell nawet nie drgnie, ale po tym, co usłyszał, z powrotem przybiera urzędowy ton – na początek koniec z „Tomem”.
– Obawiam się, że musimy zadawać te wszystkie pytania, panie Lapaine, i choć przykro mi z powodu dyskomfortu, jaki pan odczuwa, zależy nam, żeby oczyścić pana z zarzutów tak szybko, jak się da. Rozumie pan? – Lapaine nie odpowiada. Parnell ciągnie dalej:
– Rozumie pan też, że muszę spytać, gdzie był pan zeszłej nocy i dziś wczesnym rankiem.
Lapaine wpatruje się w Parnella martwym wzrokiem – ze zmęczenia albo obrzydzenia, nie jestem pewna.
– Byłem w domu. Od siódmej wieczór, dopóki nie wyszedłem na spacer gdzieś około ósmej rano.
– Ach tak, pański spacer. Jest pan twardzielem, trzeba to przyznać. Mnie ciężko jest dojść do samochodu, kiedy na dworze taki ziąb.
– Zapewniam pana, że nie robię tego dla przyjemności. Mam kłopoty z kręgosłupem, więc spacer i pływanie to jedyne sporty, jakie mogę uprawiać. Pływanie jest dla mnie zbyt monotonne. W kółko to samo – tam i z powrotem.
– Czy ktoś pana widział dziś rano? – pytam.
– Nie przypominam sobie, żebym kogoś spotkał. Zwykle od czasu do czasu mijam jakichś ludzi idących tym szlakiem w przeciwnym kierunku, ale – tak jak pan mówi – było zimno. Widać oni spacerują tylko przy ładnej pogodzie.
– Czy ktoś może potwierdzić pańskie alibi z poprzedniej nocy? – pyta Parnell. – To całkowicie rutynowe pytanie, zapewniam pana.
– Nie mam zwyczaju spędzać wieczorów z kimś innym niż moja żona.
– Czy wykonywał pan jakieś telefony albo może dzwoniono w tym czasie do pana? Wysyłał pan jakieś SMS-y?
– Nie, nie sądzę. – Chwyta się oparcia krzesła, żeby nie stracić równowagi, ale jego słaby głos zdradza wszystko. – Chyba nie myślicie, że mógłbym skrzywdzić własną żonę?
Mogłabym się teraz powołać na statystyki. Mogłabym powiedzieć mu wprost, jak bardzo będzie musiał się postarać, aby nas przekonać, że nie jest po prostu kolejnym przygnębiającym „ptaszkiem” do odhaczenia w okienku.
Mogłabym zredukować to małżeństwo do kolejnego statystycznego odsetka.
Miałeś sześćdziesięciopięcioprocentową szansę na spłodzenie dziecka ze swoją żoną.
Istnieje sześćdziesięciopięcioprocentowe prawdopodobieństwo, że ją zabiłeś.
Ale, jak przystało na porządną, niepozorną, sporządzającą notatki posterunkową, nie mówię nic.
6
Steele wypada ze swojego gabinetu z wypchaną po brzegi kosmetyczką i sadowi się na moim krześle. Opieram się o ścianę. Jestem wykończona.
– Dobra. Za dwadzieścia minut muszę pędzić do Kensington oskarżyć kilku niegrzecznych młodocianych przestępców o współdziałanie, więc a) ignorujcie mnie, kiedy będę nakładać tapetę na twarz, b) przejdźcie od razu do rzeczy i powiedzcie, czy mąż jest realnym podejrzanym.
Parnell siedzi z nogami na biurku, na brzuchu trzymając kubełek z KFC.
– Cóż, nie było to szczęśliwe małżeństwo, choć on tak próbuje je przedstawić.
– Przeprowadź sondaż, popytaj ludzi w naszej komendzie, Lu. Nie znajdziesz zbyt wiele szczęśliwych małżeństw ani, mam nadzieję, zbyt wielu morderców.
– W lutym miną dwadzieścia trzy lata. Żyję w całkiem szczęśliwym związku, dziękuję.
Parnell wygląda na tak zadowolonego z siebie, jak tylko może wyglądać ktoś, komu po policzku spływa tłuszcz z kurczaka.
– Gratuluję – mówi Steele, pewną ręką robiąc kreskę eyelinerem. – Ale fakt, że państwo Lapaine nie dorównują standardom państwa Parnell nie stanowi uzasadnionego podejrzenia. Coś jeszcze?
– Mieli za sobą nieudane próby in vitro – dodaję. – Właśnie odbyli kolejne konsultacje w Londynie, ale ona chciała zrezygnować. On mówił, że to zaakceptował, ale…
Flowers wystawia głowę znad ekranu.
– Facet dowiedział się, że strzela ślepakami? Czuję, że z tego nie wyniknie nic dobrego. – Emily Beck wygląda na zdezorientowaną. – Strzela ślepakami, no wiesz. Nie ma plemników.
– Ma na myśli to, że jest bezpłodny, Emily – mówię, po czym zwracam się do Flowersa. – A tak w ogóle, kto powiedział, że to on jest bezpłodny? Może problem leży po jej stronie?
Flowers celuje we mnie obgryzionym długopisem.
– Więc jest motyw!
– I za to miałby ją zabić? – Nie udaje mi się ukryć pogardy w głosie, a przecież rozmawiam z sierżantem i powinnam bardziej uważać. – Może i rozważał, żeby od niej odejść, skoro był takim okrutnym skurczybykiem. Ale żeby zaraz zabić? Weź się opanuj.
Flowers uśmiecha się, co mnie zaskakuje. Czasami myślę, że mnie nienawidzi za to, że w jego odczuciu jestem blisko Steele, i za to, że zawsze zapominam dodać cukru do jego herbaty. Innym razem mam wrażenie, że po prostu lubi się ze mną droczyć.
Za to Steele się nie uśmiecha. Dwadzieścia minut to za mało czasu na to, by jednocześnie się pomalować, ustalić profil podejrzanego i rozsądzić sprzeczkę.
– Zamknij się, Kinsella – mówi. – Lu, coś jeszcze?
– Nie ma alibi. Całą noc był sam w domu.
– Czego nie można dowieść, ale co jest całkowicie prawdopodobne – odzywam się mimo zakazu.
Steele zatrzymuje się w połowie malowania kreski.
– No dawaj, przecież widzę, że nie jesteś do końca przekonana. Wyduś to z siebie.
Nie jestem jeszcze gotowa, ale chrzanić to.
– Sama nie wiem, szefowo. Że niby mu odbiło, zabił ją, a potem porzucił ciało trzydzieści kilometrów dalej w samym centrum Londynu? Nie wiem, ale jakoś tego nie czuję.
W odpowiedzi pospiesznie kiwa głową.
– Twoje obawy są jak najbardziej zasadne, ale na tę chwilę jest naszym jedynym podejrzanym, nie licząc przypadkowych sprawców, co jakoś do mnie nie przemawia. Musimy pogadać z tym lekarzem w Londynie, zobaczyć, jakie na nim zrobili wrażenie podczas tych konsultacji. – Parnell ruchem głowy daje znać Emily, by się tym zajęła. – A ty jesteś do niego przekonany, Lu?
W tych kilku słowach słychać dwadzieścia lat wzajemnego zaufania, szacunek i wiele wspólnie odbytych godzin służby