Sapiens. Yuval Noah Harari
Sekret tkwi w pojawieniu się operującego fikcją języka. Dzięki niemu wielka liczba nieznających się ludzi może z powodzeniem współdziałać, wierząc we wspólne mity.
Każdy przejaw zakrojonej na dużą skalę międzyludzkiej kooperacji – nowoczesne państwo, średniowieczny Kościół, starożytne miasto czy pradawne plemię – ma za podstawę wspólne mity, które istnieją wyłącznie w zbiorowej wyobraźni ludzi. Kościoły są ufundowane na wspólnych mitach religijnych. Dwóch katolików, którzy nigdy wcześniej się nie spotkali, jest zdolnych skutecznie współdziałać, ponieważ obaj wierzą, że Bóg stał się człowiekiem i dał się ukrzyżować, by odkupić grzechy ludzkości. Państwa mają za podstawę mity narodowe. Dwóch nieznających się Serbów potrafi ze sobą współpracować, ponieważ obaj wierzą w istnienie narodu serbskiego, serbskiej ojczyzny i serbskiej flagi. Przedsiębiorstwa zakorzenione są we wspólnych mitach ekonomicznych. Dwóch pracowników firmy Google, którzy widzą się po raz pierwszy, jest w stanie owocnie współpracować, ponieważ obaj wierzą w istnienie Google’a, papierów wartościowych i dolara. Systemy sądownictwa zakorzenione są w mitach prawnych. Dwóch obcych sobie prawników jest zdolnych do skutecznego współdziałania, ponieważ obaj wierzą w istnienie przepisów, sprawiedliwości i praw człowieka.
Żadna wszak z tych rzeczy nie istnieje poza opowieściami, jakie ludzie wymyślają i wzajemnie sobie przekazują. Jeśli we wszechświecie są bogowie, narody, przedsiębiorstwa, pieniądze, prawa człowieka czy sprawiedliwość, to tylko w zbiorowej wyobraźni istot ludzkich.
Ludzie nie mają problemów z przyjęciem do wiadomości, że „pierwotne plemiona” cementowały porządek społeczny, wierząc w duchy i demony oraz zbierając się przy każdej pełni księżyca na tańce wokół ogniska. Nie dostrzegamy natomiast, że nasze współczesne instytucje funkcjonują na dokładnie takiej samej zasadzie. Weźmy na przykład świat korporacji. Dzisiejsi biznesmeni i prawnicy są w zasadzie potężnymi magami. Zasadnicza różnica między nimi a plemiennymi szamanami jest taka, że współcześni prawnicy opowiadają daleko dziwniejsze historie. Dobrym tego przykładem jest legenda o Peugeocie.
Na samochodach osobowych i ciężarowych oraz motocyklach od Paryża po Sydney można dziś spotkać emblemat, który przypomina nieco człowieka-lwa z jaskini Hohlenstein-Stadel. To umieszczany na masce symbol, który ozdabia pojazdy wytwarzane przez Peugeota, jednego z najstarszych i największych producentów samochodów w Europie. Peugeot zaczynał jako mała rodzinna firma w wiosce Valentigney, położonej zaledwie 300 kilometrów od jaskini Hohlenstein-Stadel. Dziś firma zatrudnia na całym świecie około 200 tysięcy pracowników, z których większość osobiście się nie zna. Ci nieznający się ludzie współpracują ze sobą tak sprawnie, że w 2008 roku z taśm montażowych Peugeota zjechało przeszło półtora miliona pojazdów, które przyniosły firmie blisko 55 miliardów euro.
Dzięki czemu możemy powiedzieć, że Peugeot SA (jak brzmi oficjalna nazwa firmy) istnieje? Po drogach jeździ wiele samochodów marki Peugeot, ale rzecz jasna nie są firmą. Nawet gdyby wszystkie peugeoty na świecie w tym samym czasie oddano na złom i sprzedano, Peugeot SA nie zniknąłby. Wciąż produkowałby nowe samochody i publikował doroczny raport. Przedsiębiorstwo to ma fabryki, maszyny, salony sprzedaży oraz zatrudnia mechaników, księgowych i sekretarki, lecz wszystko to razem wzięte nie stanowi Peugeota. Nawet gdyby jakaś katastrofa zabiła wszystkich pracowników i zniszczyła wszystkie linie montażowe oraz biura firmy, Peugeot mógłby wziąć kredyt, zatrudnić nowych pracowników, zbudować nowe fabryki i kupić nowe maszyny. Peugeot ma kadry kierownicze i akcjonariuszy, ale i oni nie stanowią firmy. Można by zwolnić wszystkich kierowników i wyprzedać wszystkie akcje, a sama firma i tak pozostałaby nietknięta.
Nie oznacza to, że Peugeot SA jest niezniszczalny bądź nieśmiertelny. Gdyby sąd zarządził rozwiązanie przedsiębiorstwa, jego fabryki pozostałyby na swoim miejscu, a zatrudnieni w nim robotnicy, księgowi, kierownicy i akcjonariusze pozostaliby przy życiu – Peugeot SA natomiast natychmiast by zniknął. Ujmując rzecz krótko, wydaje się, że Peugeot SA nie ma żadnego istotnego związku ze światem fizycznym. Czy rzeczywiście istnieje?
Peugeot to wytwór naszej zbiorowej wyobraźni. Słowo „wytwór” sugeruje coś, co powstało w ludzkim umyśle, co udajemy, że istnieje, i co istnieje właśnie dlatego, że zachowujemy się tak, jakby istniało. Prawnicy nazywają to „fikcją prawną”. Nie można na niego wskazać ręką, nie jest obiektem fizycznym. Istnieje jednak jako podmiot prawny. Tak jak ja czy czytelnicy podlega prawu obowiązującemu w krajach, w których działa. Może otworzyć konto bankowe i posiadać mienie. Płaci podatki, może zostać pozwany, a nawet ścigany sądownie bez pociągania do odpowiedzialności jakichkolwiek osób, które są jego właścicielami bądź pracownikami.
Peugeot należy do szczególnego gatunku fikcji prawnych zwanych „spółkami z ograniczoną odpowiedzialnością”. Przesłanka stojąca za takimi przedsiębiorstwami należy do najgenialniejszych wynalazków ludzkości. Homo sapiens obywał się bez takich form organizacyjnych przez długie tysiąclecia. Przez większą część historii pisanej majątek mogli posiadać tylko ludzie z krwi i kości, z rodzaju tych, co stoją na dwóch nogach i mają duże mózgi. Kiedy w trzynastowiecznej Francji jakiś Jean otwierał warsztat produkcji furmanek, on sam był tym zakładem. Gdyby wykonana przezeń furmanka zepsuła się tydzień po zakupie, zawiedziony nabywca mógł pozwać samego Jeana przed sąd. Gdyby Jean zaciągnął kredyt o wysokości tysiąca złotych monet na uruchomienie swojego warsztatu, a następnie zbankrutował, musiałby spłacić kredyt, zbywając swoje mienie prywatne – dom, krowę, ziemię. Byłby nawet zmuszony sprzedać w niewolę swoje dzieci. Gdyby nie był w stanie pokryć długu, to albo władze wtrąciłyby go do więzienia, albo wierzyciele obróciliby go w niewolnika. Ponosił pełną, niczym nieograniczoną odpowiedzialność prawną za wszystkie zobowiązania zaciągnięte przez swój warsztat.
Gdybyśmy żyli w tamtej epoce, dobrze byśmy się zastanowili, nim podjęlibyśmy decyzję o rozkręceniu własnego interesu. Taka sytuacja prawna istotnie zniechęcała do przedsiębiorczości. Ludzie bali się otwierać własne biznesy i podejmować ryzyko ekonomiczne. Niespecjalnie było warto narażać się na to, by własna rodzina została pozbawiona środków do życia. To właśnie dlatego ludzie zaczęli zbiorowo wyobrażać sobie istnienie spółek z ograniczoną odpowiedzialnością. Podmioty takie były prawnie niezależne od ludzi, którzy je założyli bądź zainwestowali w nie swoje pieniądze czy też nimi zarządzali. Na przestrzeni kilku ostatnich stuleci firmy tego typu stały się głównymi graczami na arenie gospodarczej i tak się do nich przyzwyczailiśmy, że zapominamy, że istnieją tylko w naszej wyobraźni. W Stanach Zjednoczonych terminem technicznym stosowanym na oznaczanie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością jest „korporacja”, w czym tkwi wielka doza ironii, jako że wyrażenie to pochodzi od słowa corpus (łac. ciało), a jeśli korporacjom czegoś brakuje, to właśnie ciała. Mimo iż korporacje nie mają fizycznego ciała, amerykański system prawny traktuje je jako osoby prawne, jakby były ludźmi z krwi i kości.
Podobnie czynił francuski system prawny w 1896 roku, kiedy to Armand Peugeot, który odziedziczył po rodzicach zakład obróbki metali wytwarzający sprężyny, piły i rowery, postanowił spróbować swoich sił w branży motoryzacyjnej. W tym celu zarejestrował spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Nazwał ją swoim imieniem, ale była od niego niezależna. Gdy zepsuł się wyprodukowany w zakładzie samochód, nabywca mógł pozywać firmę Peugeot, ale nie Armanda Peugeota. Gdyby firma pożyczyła miliony franków, a następnie splajtowała, Armand Peugeot nie byłby winny jej wierzycielom ani franka. Kredytu udzielono by przecież firmie Peugeot, a nie Armandowi Peugeotowi, przedstawicielowi gatunku homo sapiens. Armand Peugeot zmarł w 1915 roku. Firma Peugeot wciąż żyje i ma się dobrze.
W jaki dokładnie sposób Armand Peugeot, człowiek, stworzył firmę Peugeot? Całkiem podobnie jak kapłani i szamani na przestrzeni dziejów