Millennium. David Lagercrantz
powinieneś skoczyć do Petersburga i powęszyć wokół tej fabryki trolli. Jak ona się nazywa?
– New Agency House?
– To jakiś ośrodek, tak?
– Wydaje mi się, że i te drzwi są zamknięte.
– Czyżbym usłyszała w głosie Blomkvista niezwykły jak na niego pesymizm?
Sam słyszał, ale nie miał ochoty jechać do Petersburga. Roi się tam od dziennikarzy, a nikomu nie udało się dowiedzieć, kto kieruje fabryką ani do jakiego stopnia jest związana ze służbami albo władzą. Miał dość tej historii. W ogóle miał dość newsów i nieciekawego rozwoju międzynarodowej sytuacji, wypił więc swoje espresso i spytał Sofie o jej pomysł na reportaż.
Sofie chciała pisać o antysemickich wątkach w kampanii dezinformacyjnej; to również nie było nic nowego, bo trolle nie mogły się powstrzymać, by nie sugerować, że krach na giełdzie to wynik żydowskiego spisku. Ten sam rynsztok co od setek lat, mimo niezliczonych opisów i analiz tego zjawiska. Jednak Sofie chciała przedstawić to od bardziej praktycznej strony.
Chodziło jej o to, jak uderza to w ludzi w życiu codziennym, w uczniów, nauczycieli, intelektualistów, zwyczajnych ludzi, którzy do tej pory nie zastanawiali się nad swoją żydowskością. Mikael powiedział tylko: dobra, rób to, potem zadał kilka pytań i dodał jej otuchy, rzucił kilka ogólnikowych uwag o hejcie w społeczeństwie, o populistach i ekstremistach, wreszcie idiotach nagrywających się na jego pocztę głosową. W końcu znudzony sam sobą uściskał Sofie, powiedział „cześć” i „przepraszam” – sam nie wiedział za co – a potem wrócił do domu, gdzie się przebrał, i wyszedł pobiegać.
ROZDZIAŁ 6
KIRA LEŻAŁA w łóżku w swoim wielkim domu na Rublowce na zachód od Moskwy, gdy przekazano jej, że chce z nią rozmawiać główny haker Jurij Bogdanow. Odparła, że musi poczekać. Dla pewności rzuciła jeszcze szczotką do włosów w swoją gosposię Katię i naciągnęła kołdrę na głowę. Miała za sobą piekielną noc. Prześladowało ją wspomnienie potwornego hałasu w restauracji, kroków, sylwetki siostry, ciągle dotykała barku, który bolał od uderzenia o chodnik, chociaż był to nie tyle ból fizyczny, ile poczucie jakiejś lepkiej obecności.
Dlaczego to się nie może skończyć? Tak ciężko pracowała i tyle osiągnęła. A jednak tamto wciąż wracało, chociaż za każdym razem w innej postaci. Jej dzieciństwo nigdy nie było dobre, lecz niektóre chwile na swój sposób kochała. Teraz nawet to wydzierano jej krok po kroku.
Camilla już jako dziecko odczuwała rozpaczliwe pragnienie, by się wyrwać z Lundagatan, jak najdalej od siostry i matki, biedy i poczucia, że jest bezbronna. Wcześnie doszła do przekonania, że zasługuje na coś lepszego. Pewnego razu znalazła się w Ogrodzie Świetlnym domu towarowego NK, gdzie zobaczyła kobietę w futrze i wzorzystych spodniach, która śmiała się i była niezwykle piękna, jak z innego świata. Camilla podeszła bliżej, w końcu stanęła tuż obok jej nóg, a wtedy podeszła jakaś równie elegancka przyjaciółka, ucałowała kobietę w oba policzki i spytała:
– O, to twoja córka?
Kobieta odwróciła się, spojrzała w dół, zobaczyła Camillę i odpowiedziała z uśmiechem:
– I wish she was.
Camilla nie zrozumiała, domyśliła się tylko, że odpowiedź była dla niej pochlebna; odchodząc, usłyszała jeszcze: „Jaka śliczna dziewczynka. Gdyby tak matka ją lepiej ubierała”. Te słowa ugodziły ją boleśnie, spojrzała na Agnetę – już wtedy mówiła na matkę Agneta – stała trochę dalej, razem z Lisbeth oglądały świąteczne dekoracje, i wówczas dostrzegła różnicę, która była wręcz przepastna. Tamte kobiety promieniały, jakby życie miało być dla nich samą przyjemnością, podczas gdy Agneta była zgarbiona i blada, w podniszczonym, brzydkim ubraniu. W tym momencie zrodziło się w niej dojmujące poczucie niesprawiedliwości. Źle trafiłam, pomyślała, nie tam, gdzie powinnam.
W dzieciństwie było wiele takich chwil, kiedy czuła się jednocześnie wyróżniana i piętnowana; wyróżniana, kiedy ludzie mówili o niej, że jest śliczna jak mała księżniczka, a piętnowana, bo należała do rodziny, która żyła na mrocznym marginesie.
To prawda, że aby móc kupować sobie ubrania i spinki do włosów, zaczęła wykradać z domu różne rzeczy, nie tak dużo, głównie monety, trochę banknotów, starą broszkę po babci, rosyjski wazonik z regału. I również prawda, że przypisywano jej znacznie więcej. Camilla uważała, że Agneta i Lisbeth zmawiają się przeciwko niej. Często czuła się obco we własnym domu, jak odmieniec, na którego ciągle mają oko, a kiedy zjawiał się Zala i odganiał ją od siebie jak wiejskiego kundla, też nie było lepiej.
W takich chwilach czuła się najbardziej samotną osobą na świecie, marzyła o ucieczce, marzyła, żeby zaopiekował się nią ktoś, kto by na nią zasługiwał. Z czasem pojawiło się światełko, być może fałszywe, ale przecież jedyne. Zaczęło się od drobnych obserwacji – złoty zegarek, zwitki banknotów w kieszeniach spodni, rozkazujący ton podczas rozmowy przez telefon, drobne oznaki, że Zala nie jest tylko oprawcą swojej rodziny, ale kimś więcej. Zaczęła dostrzegać jego niekwestionowany autorytet, obycie i władczość.
Przede wszystkim jednak zorientowała się, że zaczął zwracać na nią uwagę. Stawał przed nią, mierzył ją wzrokiem od stóp do głów i czasem się uśmiechał. Nie umiała się temu oprzeć, bo poza tym nigdy się nie uśmiechał, stąd jej reakcja, jakby skierował na nią reflektor. W pewnym momencie przestała bać się jego wizyt, zaczęła sobie nawet wyobrażać, że on zabierze ją stamtąd do jakiegoś bogatego i piękniejszego miejsca.
Pewnego wieczoru, kiedy miała jedenaście albo dwanaście lat, a Agnety i Lisbeth nie było w domu, ojciec siedział w kuchni i pił wódkę. Podeszła do niego, a on pogłaskał ją po głowie i poczęstował kieliszkiem, do którego dolał soku. Nazwał to screwdriver i opowiedział jej, że wychował się w domu dziecka w Swierdłowsku na Uralu, gdzie codziennie dostawał lanie, ale udało mu się wybić, stał się człowiekiem potężnym i bogatym, dziś ma kolegów na całym świecie. Dla niej brzmiało to jak bajka. Położył palec na ustach i szepnął, że to tajemnica, a ją przeszedł dreszcz i odważyła się opowiedzieć mu, że Agneta i Lisbeth są dla niej bardzo niedobre.
– Zazdroszczą ci. Ludzie zawsze zazdroszczą takim jak ty i ja – odparł i obiecał, że dopilnuje, żeby były dla niej lepsze. Od tamtej pory wszystko się zmieniło.
Zala stał się dla niej wielkim światem, który przychodził w odwiedziny. Pokochała go nie tylko jako swojego wybawiciela. Nic nie mogło go ruszyć. Nawet przychodzący czasem poważni panowie w szarych płaszczach, nawet barczyści policjanci, którzy zapukali pewnego ranka. Za to ona mogła.
Camilla sprawiła, że stał się dla niej miły i troskliwy, ale długo nie rozumiała, jaką zapłaci za to cenę, a tym bardziej, do jakiego stopnia się oszukiwała. Wydawało jej się, że nadszedł dla niej najlepszy czas. Wreszcie czuła się dostrzegana i szczęśliwa, cieszyła się, że ojciec przychodził coraz częściej, podsuwając jej w tajemnicy prezenty i pieniądze. I właśnie wtedy, gdy wydawało się, że już u drzwi czeka na nią coś nowego i wielkiego, Lisbeth wszystko jej odebrała; od tej pory nienawidziła jej z dziką furią, a ta nienawiść stała się jej najbardziej niewzruszonym fundamentem. Chciała odpłacić jej za wszystko z nawiązką , zmiażdżyć ją i nie zamierzała się zawahać tylko dlatego, że Lisbeth akurat wyprzedziła ją o krok.
Za zasłonami w oknie paliło słońce, które wyszło po deszczowej nocy. Z trawników dochodziły odgłosy kosiarek i gwar