Millennium. David Lagercrantz
milczał, przygryzając wargę, a Kuzniecow patrzył tępo na ulicę.
– Wydaje mi się, że musimy się przygotować na coś znacznie gorszego – powiedział Felix.
Nie mów tak, pomyślał. Nie mów tak.
– Dlaczego?
Głos mu się załamał.
– Bo przed chwilą dzwonił Bogdanow…
– Bogdanow?
– Mąż Kiry.
Kira, pomyślał, cudna, straszna Kira. Wtedy przypomniał sobie: przecież to od niej się zaczęło, od jej pięknej twarzy wykrzywionej straszliwym grymasem, jak krzyczała „strzelajcie, zabijcie”, jej oczu skierowanych na ciemną postać pod ścianą budynku. W jego pamięci wszystko zlało się z potwornym hałasem, który potem nastąpił.
– I co ci powiedział? – spytał.
– Że wie, kto nas zhakował.
Elektryka, pomyślał. Jak, u diabła, mogło mi przyjść do głowy, żeby powiedzieć „elektryka”?
– Czyli ktoś nas zhakował.
– Niestety na to wygląda.
– Przecież to miało być wykluczone. Ty idioto cholerny, zaklinałeś się, że to niemożliwe.
– Ale ta osoba…
– Jaka osoba?
– Ona jest niezwykle sprytna.
– Więc to ona.
– Tak, i podobno nie chodzi jej o pieniądze.
– A o co?
– O zemstę – odparł Felix, Kuzniecow aż się zatrząsł i strzelił Felixa w pysk.
Potem sobie poszedł, żeby upić się szampanem i wódką.
WCHODZĄC DO SWEGO pokoju hotelowego, Lisbeth wyglądała na całkiem spokojną i nawet się nie spieszyła. Nalała sobie porcję whisky i wypiła jednym haustem, pojadła orzeszki z miseczki stojącej na stoliku przy kanapie. Potem się spakowała, w jej ruchach nie było śladu emocji ani nerwowości.
Dopiero gdy się wyprostowała po zamknięciu walizki, widać było, że jej sylwetka jest nienaturalnie spięta; szukała wzrokiem czegoś, co mogłaby rozbić, jakiś wazon, obraz, żyrandol. W końcu weszła do łazienki i spojrzała w lustro, jakby dokładnie badała rysy własnej twarzy, ale w rzeczywistości nic nie widziała.
W myślach była wciąż na ulicy Twerskiej. Myślała o swojej dłoni, która sięgnęła po broń i potem się cofnęła. Przypomniała sobie, co wydawało jej się łatwe, a co okazało się takie trudne, i zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od początku lata nie wie, co ma zrobić. Była… no właśnie, jaka?… Zagubiona, i nie poczuła się silniejsza nawet wtedy, gdy wzięła do ręki swój smartfon, z którego dowiedziała się adresu Camilli.
Z satelity na Google Earth spojrzała na duży kamienny dom, posiadłość obejmującą tarasy, ogrody, baseny i posągi, i chociaż próbowała sobie wyobrazić, jak to wszystko zapłonie – jak ojciec w swoim mercedesie na Lundagatan – wcale jej to nie pomogło. To, co przed chwilą było perfekcyjnym planem, teraz stanowiło jeden wielki galimatias. Przypomniała sobie swoje dzisiejsze wahanie. Kiedyś, dawno temu zdała sobie sprawę, że to wahanie jest dla niej śmiertelnie niebezpieczne, bo ją upośledza. Mruknęła coś pod nosem i napiła się jeszcze whisky.
Zapłaciła rachunek online, wzięła walizkę i wymknęła się z hotelu; dopiero po przejściu kilku przecznic wrzuciła pistolet do studzienki kanalizacyjnej. Potem wsiadła do taksówki, posługując się jednym ze swoich fałszywych paszportów, zabukowała wczesny poranny lot do Kopenhagi i zameldowała się w Sheratonie, tuż obok lotniska Szeremietiewo.
Nad ranem odkryła, że Mikael wysłał jej esemesa. Pisał, że martwi się o nią. Przypomniał jej się filmik z monitoringu na Fiskargatan i postanowiła dostać się do jego komputera. Trudno powiedzieć dlaczego. Może musiała odpocząć od własnych myśli, nie wałkować ciągle tego samego, więc usiadła za biurkiem.
Po chwili znalazła kilka zaszyfrowanych dokumentów, które wydawały się dla niego ważne. Jednocześnie najwyraźniej chciał, żeby je przeczytała. W plikach, które dla niej stworzył, podsuwał jej tropy i klucze zrozumiałe tylko dla niej. Poskakała trochę po jego serwerze, a potem zagłębiła się w długi artykuł o krachu na giełdzie i fabrykach trolli. Udało mu się sporo wygrzebać, choć mniej niż jej, więc po dwukrotnym przeczytaniu jego tekstu zrobiła dopisek, dodając link do dokumentów i wymiany maili, ale w tym momencie była tak zmęczona, że nie zauważyła, że zrobiła błąd w nazwisku Kuzniecowa ani że pisze zupełnie inaczej niż Mikael. Wiedziała tylko, że się wylogowała, a potem położyła się na łóżku na wznak, nie zdjąwszy ani ubrania, ani butów.
Potem przyśnił jej się ojciec, stał pośród morza ognia i mówił jej, że jest słaba, że z Camillą nie ma żadnych szans.
ROZDZIAŁ 5
W NIEDZIELNY PORANEK Mikael obudził się o szóstej rano. Myślał, że z gorąca. Panował duszny upał jak przed burzą. Prześcieradła i poszewki były mokre od potu. Głowa go bolała i przez chwilę, zanim wrócił pamięcią do wczorajszego wieczoru, zastanawiał się, czy przypadkiem nie jest chory. Przypomniało mu się, że długo siedział w nocy i pił, wtedy sklął siebie i poranne światło przeciskające się spod zasłon, naciągnął kołdrę na głowę i próbował znów zasnąć.
Ale zrobił głupstwo, bo spojrzał na komórkę, sprawdzając, czy Lisbeth odpowiedziała na jego esemesa, oczywiście nie, i zaczął znów o niej rozmyślać, co nie było najlepszym sposobem, żeby się uspokoić. W końcu usiadł na łóżku.
Na nocnym stoliku leżała sterta zaczętych, ale nie doczytanych książek, więc przez chwilę rozważał, czy jeszcze poleżeć i poczytać, czy wstać i dokończyć artykuł. Poszedł do kuchni i przygotował sobie cappuccino. Następnie przyniósł niedzielne gazety, przestudiował ostatnie wiadomości, odpowiedział na jakieś maile, poukładał trochę rzeczy w mieszkaniu i posprzątał jeszcze w łazience.
Wpół do dziesiątej dostał esemesa od Sofie Melker, młodej koleżanki redakcyjnej, która z mężem i dwoma synami niedawno zamieszkała w jego okolicy. Chciała omówić z nim pomysł na reportaż, na co Mikael nie miał wielkiej ochoty, ale lubił Sofie, więc zaproponował, żeby za pół godziny spotkali się na kawie w Kaffebar przy S:t Paulsgatan. W odpowiedzi dostał emotikon z uniesionym kciukiem. Nie lubił emotikonów. Wystarczał mu język, jaki jest. Jednak by nie wydać się staroświeckim, postanowił wysłać coś wesołego.
Niestety przycisnął nie to co trzeba i zamiast uśmiechniętej buźki wysłał czerwone serduszko. Na pewno mogło zostać odebrane opacznie. Ale o co chodzi… i tak nastąpiła totalna dewaluacja tego rodzaju przekazów. Serce nic już nie znaczy, prawda? Uściski zamiast „cześć”, a serce… to coś w stylu „moja droga”. Zostawił to, wziął prysznic, ogolił się, włożył dżinsy i jasnoniebieską koszulę.
Wyszedł. Niebo było błękitne, świeciło słońce. Zszedł po kamiennych schodkach na Hornsgatan, skręcił w Mariatorget i rozejrzał się zdziwiony, że po wczorajszej imprezie zostało tak niewiele śladów. Ani jednego peta na ścieżkach. Kosze na śmieci opróżnione, a dalej po lewej, przed hotelem Rival, szła młoda dziewczyna w pomarańczowej kamizelce z długimi szczypcami, którymi wyszukiwała śmieci na trawniku. Minął ją i pomnik na środku skweru.
Żadnego pomnika nie mijał tak często jak tego. Mimo to nie wiedział, kogo przedstawia. Nigdy go to nie zaciekawiło – jak