Gra luster. Andrea Camilleri

Gra luster - Andrea  Camilleri


Скачать книгу
zbladła. Montalbano kontynuował:

      – Tak uważa mechanik, który się na tym zna.

      Liliana nalała sobie kolejną porcję wódki i wypiła. Zapatrzyła się na morze, nic nie mówiąc.

      – Wczoraj jeździła pani autem?

      – Tak, do wieczora. Kiedy tu wróciłam, wszystko działało bez zarzutu.

      – Czyli coś musiało wydarzyć się nocą. Ktoś przeskoczył bramę, podniósł maskę i unieruchomił silnik. Słyszała pani jakieś hałasy?

      – Żadnych.

      – Ale auto stało bardzo blisko okna sypialni.

      – Przecież powiedziałam, że nic nie słyszałam!

      Montalbano udał, że nie wyczuł irytacji w jej głosie. Skoro powiedział a, to powie i b.

      – Kogoś pani o to podejrzewa?

      – Nie.

      Ale zaraz po tym zaprzeczeniu Liliana chyba zmieniła zdanie.

      Odwróciła się i utkwiła wzrok w komisarzu.

      – Proszę zrozumieć, jestem tu często sama przez dłuższy czas. I wystarczająco atrakcyjna, aby… No tak, zaczepiano mnie. Kiedyś nocą jakiś kretyn zaczął nawet walić w okiennice sypialni! Możliwe więc, że ktoś chciał się zemścić za moją obojętność…

      – Otrzymywała pani dwuznaczne propozycje?

      – I to mnóstwo.

      – Mogłaby mi pani zdradzić nazwisko któregoś z tych, nazwijmy ich, podrywaczy?

      – Uwierzy mi pan, jeśli powiem, że nawet nie wiem, jak wyglądają? Dzwonią, przedstawiają się, może jakimś zmyślonym imieniem, a potem wygadują świństwa.

      Montalbano wyjął z kieszeni kawałek papieru i napisał coś na nim.

      – Zostawiam mój numer telefonu. Jeśli w nocy ktoś będzie się pani narzucał, proszę bez wahania do mnie dzwonić.

      Potem wstał i pożegnał się. Liliana odprowadziła go do furtki.

      – Bardzo panu dziękuję za zainteresowanie. Do jutra.

      Kiedy już pochłonął talerz zapiekanki z makaronu i wielką porcję bakłażanów po parmeńsku, dzieło gosposi Adeliny, usiadł na werandzie.

      Niebo było tak przejrzyste, że gwiazdy zdawały się wisieć w zasięgu ręki, a jeszcze zerwał się wiaterek pieszczący skórę. Jednak po pięciu minutach Montalbano zdał sobie sprawę, że nie o to mu chodziło. Potrzebował absolutnie długiego spaceru brzegiem morza w celach trawiennych.

      Zszedł na plażę, ale zamiast skierować się w prawo, w stronę Scala dei Turchi, jak zawsze, poszedł w lewo, w stronę miasteczka. W ten sposób będzie musiał przejść obok willi Lombardich.

      Przecież nie zrobił tego celowo? A może jednak tak?

      Wszystkie światła były pogaszone. Nie udało mu się zobaczyć, czy drzwi na werandzie są otwarte, czy zamknięte. Może Liliana zjadła, wypiła jeszcze parę kieliszków wódki i poszła spać.

      W tym momencie jakiś samochód zakręcił na drodze regionalnej, zmieniając kierunek jazdy, a jego reflektory oświetliły front domu Lombardich.

      To wystarczyło, żeby Montalbano mógł zobaczyć jakieś auto zaparkowane przy bramie.

      Zaniepokoił się. Może wrócił ten nieznany niszczyciel silników, żeby wyrządzić jeszcze jakąś szkodę? A może Liliana dzwoniła do niego po pomoc, a on nie słyszał, bo spacerował po plaży?

      Zmienił szybko trasę, kierując się w stronę willi. Kiedy doszedł do werandy, zobaczył, że drzwi były zamknięte od wewnątrz. Zaczął po cichu obchodzić cały budynek.

      Samochód z tablicą rejestracyjną XZ 452 BG był zielonym volvo, zaparkowanym przodem do zamkniętej bramy. Spomiędzy okiennic pokoju, który według Montalbana był sypialnią właścicieli, przedostawała się smuga światła. Okno było wystarczająco nisko położone, aby dosięgnąć głową parapetu.

      Podszedł bliżej i od razu usłyszał jęki Liliany. Z pewnością nie jęczała z bólu.

      Komisarz szybko się oddalił. Aby odreagować i rozluźnić się, ponownie zaczął spacerować brzegiem morza.

      O tym, że piękna i miła sąsiadka naopowiadała mu stek bzdur, Montalbano przekonał się już podczas złożonej jej wizyty. A to, co działo się teraz w pokoju jej willi, w niezaprzeczalny sposób tylko to potwierdzało.

      Komisarz dałby sobie uciąć rękę, że to wcale nie mąż do niej zadzwonił, ale jakiś inny mężczyzna.

      Być może na genialny pomysł zepsucia samochodu wpadł jakiś jej kochanek, którym w pewnym momencie znudziła się i odprawiła z kwitkiem, zastępując go właścicielem volvo. A może pokłóciła się z właścicielem volvo, który stracił głowę i wyżył się na jej aucie? Potem nastąpiło pogodzenie, którego ścieżkę dźwiękową właśnie usłyszał. Dlatego Liliana znała doskonale nie tylko imię, nazwisko i adres dzwoniącego, ale także o wiele więcej szczegółów.

      Doszedłszy do tej konkluzji, Montalbano stwierdził, że cała sprawa dotyczyła wyłącznie Liliany i jej kochanka, a on nie miał żadnego powodu, żeby się wtrącać.

      Dlatego właśnie, po zwyczajowej wieczornej rozmowie telefonicznej z Livią ze zwyczajowym wybuchem kłótni, poszedł spać.

      Nazajutrz punkt ósma Liliana czekała przy drodze. Oczywiście nie było tam już żadnego volvo, ani przed bramą, ani w okolicy. Być może z powodu wyjątkowego upału, od którego zaczynał się ten dzień, miała na sobie sukienkę podobną do tej z poprzedniego wieczoru, tyle że błękitną. I wyglądała w niej równie powalająco.

      Była świeża i wypoczęta. I wyperfumowana.

      – Wszystko w porządku? – zapytał komisarz.

      Udało mu się uniknąć złośliwości.

      – Spałam jak anioł – powiedziała Liliana z uśmiechem kotki, która właśnie zjadła swoją ulubioną puszkę i oblizuje sobie wąsy czubkiem języka.

      Trudno raczej, żeby anioły spały tak jak ty, pomyślał Montalbano.

      W tym momencie jakieś auto postanowiło wyprzedzić na pełnym gazie ciężarówkę jadącą z przeciwnej strony.

      Zderzenie byłoby nieuniknione, gdyby Montalbano, wykazując się przytomnością umysłu i refleksem, który przede wszystkim zadziwił jego samego, nie skręcił gwałtowanie w prawo, wykorzystując dwumetrową zatoczkę, po czym wrócił na drogę. Zaraz potem poczuł na sobie ciężar ciała Liliany i opadającą mu na kolana głowę sąsiadki.

      Zemdlała.

      Montalbana zmroziło. Nigdy dotąd nie znalazł się w tak niekomfortowej sytuacji.

      Co miał teraz zrobić?

      Zaklął, ale wtedy zauważył parę metrów przed sobą jakąś stację benzynową i bar w budynku z tyłu.

      Zaparkował, wygodniej ułożył Lilianę na siedzeniu, popędził do baru po butelkę wody i wrócił biegiem. Wsiadł do auta i trzymając sąsiadkę w ramionach, przemył jej twarz chusteczką zwilżoną zimną wodą. Po jakimś czasie otworzyła oczy i przypominając sobie nagle niedawne niebezpieczeństwo, krzyknęła i przylgnęła do niego całym ciałem, opierając policzek o policzek komisarza.

      – Już dobrze, wszystko minęło.

      Czuł, jak drży. Zaczął gładzić ją po plecach, a ona przylgnęła do niego jeszcze


Скачать книгу