Gra luster. Andrea Camilleri
po nim śladu, a Liliana czeka na podwiezienie do pracy.
Odpowiedź numer trzy: Lombardo dzwoni do żony, uprzedzając, że wpadnie na jakiś czas do domu, bo będzie tędy przejeżdżał. Ta rozmowa miała miejsce wtedy, kiedy Montalbano siedział u Lombardich. Liliana mówi mu, żeby się nie pojawiał, bo jest zajęta. Kłócą się, ale potem mąż robi to, o co prosi go żona.
Nieuchronna konkluzja: Lombarda w ogóle nie obchodzi, jak zachowuje się jego żona.
A wszystko to można wziąć pod uwagę, jeśli Fazio się nie pomylił.
– Komisarzu, tu jest taki, co się nazywa Arrigone, i chciałby osobiście zaraz z pana osobą porozmawiać.
– Na linii czy tu na miejscu?
– Na miejscu.
– Powiedział ci, o co chodzi?
– Nie.
– No dobrze, wprowadź go.
W drzwiach pojawił się Catarella, który usuwając się na bok, powiedział:
– Pan Arrigone.
– Arnone, Angelino Arnone – poprawił go wchodzący mężczyzna.
Miał około sześćdziesiątki, był łysy i niski. Mimo markowych ubrań i butów, które musiały kosztować fortunę, widać było, że pochodzi ze wsi.
– Zaczekaj – powiedział komisarz do Catarelli.
Po czym zwrócił się do Arnonego:
– Jeśli się nie mylę, pan jest właścicielem magazynu, przed którym…
– Zgadza się.
– Catarella, poproś tu do mnie Fazia i Augella, jeśli są.
– Migusiem, komisarzu.
– Tymczasem proszę siadać, panie Arnone.
Mężczyzna przysiadł na brzegu krzesła. Musiał być zdenerwowany, bo wytarł chusteczką spocone czoło. Może temu biedakowi było po prostu gorąco.
Weszli Augello i Fazio.
– Wy już się znacie, panowie? – zapytał komisarz.
– Tak, tak – odpowiedzieli chórem.
Kiedy już wszyscy usiedli, Montalbano spojrzał pytająco na Arnonego.
Ten zaś, zanim odpowiedział na pytanie, wytarł chustką twarz i szyję. To nie upał, był zdenerwowany.
– Myślałem, że ta bomba… no, że to mnie nie dotyczy. I tak powiedziałem tym panom.
– Może pan mnie to powtórzyć? – spytał Montalbano.
– Co mam powtórzyć?
– Powód, dla którego był pan przekonany, że bomba pana nie dotyczyła.
– No bo.... – zaczął Arnone.
I tu się zatrzymał.
– „No bo” mnie nie wystarcza – powiedział komisarz.
– No bo… ja to nie mam żadnych wrogów.
– Panie Arnone, ponieważ pan mnie obraża, proszę natychmiast opuścić ten pokój.
Arnone zaczął silnie się pocić. Chustka była już całkowicie mokra.
– Ja… ja pana obrażam?
– Pośrednio uznał mnie pan za kretyna, deklarując, że nie ma wrogów. A zatem albo zdradzi pan powód dzisiejszej wizyty, albo proszę wyjść.
– Dostałem anonim.
– Kiedy?
– Teraz, kiedy chodził listonosz.
– To pogróżki?
– Tak.
– Proszę mi go dać.
Arnone wsadził rękę do kieszeni, wyciągnął kopertę i położył ją na biurku.
Montalbano nie dotknął jej.
– Ile ma linijek? – zapytał.
Arnone kompletnie zgłupiał. Popatrzył na Fazia, na Augella i potem spojrzał na komisarza.
– Nie rozumiem.
– Pytam tylko, czy pamięta pan, ile list ma linijek. Fazio, może dasz panu coś na ten pot?
Fazio podał mu papierową chusteczkę.
– Nie pamiętam.
– Ale list pan przeczytał?
– Oczywiście.
– Ile razy?
– Nnno, cztery, pięć razy.
– I nie pamięta pan, ile ma linijek?
Wreszcie wziął kopertę.
Adres napisano drukowanymi literami:
Montalbano wyjął z niej kartkę złożoną na pół i podał kopertę Augellowi.
List też napisano drukowanymi literami. Komisarz przeczytał go głośno.
WIESZ, ŻE BOMBA BYŁA PODŁOŻONA POD TWÓJ MAGAZYN I WIESZ DLACZEGO
– Tylko półtorej linijki, panie Arnone – skomentował Montalbano.
Arnone nie odezwał się.
– Pan w to wierzy?
– W co?
– W anonim.
– Skoro mi go przysłali…
– Pan zbyt szybko zmienia zdanie, muszę to panu powiedzieć. Najpierw nie wierzy pan, że bombę podłożono pod pana magazyn, a potem, kiedy dostał pan anonim…
Potrząsnął ze smutkiem głową.
– W ten sposób miesza mi pan w głowie. Dajmy spokój. Zostawmy to. Tak więc teraz pan uważa, że bomba przeznaczona była dla pańskiego magazynu?
– Tak jest.
– A jeśli potem wyślą inny anonim, który będzie twierdził co innego, i zmieni pan zdanie?
Arnone był u kresu sił. Pokręcił tylko przecząco głową.
– Czego pan od nas oczekuje, panie Arnone? Ochrony?
– Przyszedłem tu… tylko po to, żeby powiedzieć, że się pomyliłem. I tyle.
– Tak więc teraz przyznaje pan, że ma wrogów?
Arnone rozłożył ręce.
– Proszę odpowiedzieć słowami.
– Tak.
– Ale dlaczego ktoś, wiedząc, że ma wrogów, nie występuje o ochronę?
Faziowi zrobiło się żal Arnonego i podał mu kolejną chusteczkę.
– Jeśli… jeśli chcecie mi ją dać… no tę ochronę…
– W takim razie musi pan z nami współpracować.
– Jjjak… jak to?
– Podając mi nazwisko kogoś, kogo uważa pan za swojego wroga.
Twarz Arnonego była teraz prawie zielona.
– Ale… no muszę się zastanowić.
– Doskonale pana rozumiem. Proszę spokojnie pomyśleć i skontaktować się potem z panem Augello.
Wstał. Pozostali też się podnieśli.
– Dziękuję, że spełnił pan swój obywatelski obowiązek. Do widzenia. Fazio, odprowadź pana.
– Nie