Czarna Kompania. Glen Cook
dzieciak już tu jest, czemu się do nas nie zabrał? – zapytał Elmo.
– Jeszcze go nie znaleźli. Albo jej. Cała banda ruszyła na poszukiwanie.
Goblin stchórzył. Dokupił kartę, zabełkotał coś i wyrzucił króla. Elmo również dokupił kartę i wyrzucił następnego króla. Kwasior spojrzał na Goblina. Uśmiechnął się pod nosem i wyciągnął kartę. Nie zadał sobie nawet trudu, by na nią spojrzeć, dołożył piątkę do szóstki, którą Jednooki dołączył do mojego sekwensu, i wyrzucił kartę, którą wziął.
– Piątkę? – pisnął Goblin. – Zatrzymałeś piątkę? Nie wierzę w to. Miał piątkę. – Rzucił swojego asa na stół. – Miał cholerną piątkę.
– Spokój. Spokój! – napomniał go Elmo. – To ty jesteś facetem, który zawsze powtarza Jednookiemu, żeby się nie pienił, pamiętasz?
– Zablefował z cholerną piątką.
Kwasior zgarnął wygraną. Niewyraźny uśmieszek nie opuszczał jego twarzy. Był zadowolony z siebie. To był udany blef. Sam bym się założył, że miał asa.
Jednooki popchnął talię w stronę Goblina.
– Rozdawaj.
– Daj spokój. Miał piątkę i jeszcze muszę rozdawać?
– To twoja kolej. Zamknij gębę i tasuj.
– Gdzie usłyszałeś o tym nowym wcieleniu? – zapytałem Kwasiora.
– Od Prztyka.
Prztyk był staruszkiem, którego uratował Kruk. Kwasior zdołał przezwyciężyć jego nieufność. Stawali się kumplami.
Dziewczynkę znaliśmy jako Pupilkę. Kruk wpadł jej wyraźnie w oko. Łaziła za nim wszędzie. Czasami doprowadzała nas do szału. Cieszyłem się, że Kruk wyjechał do miasta. Zanim wróci, nie będziemy oglądać Pupilki zbyt często. Goblin rozdał karty. Obejrzałem swoje. Przysłowiowa plaża. Cholernie blisko jednego z osławionych sekwensów z Pismo, o których zwykł mówić Elmo, czyli każda karta innego koloru.
Goblin spojrzał na swoje karty. Wytrzeszczył oczy. Położył je odkryte na stół.
– Tonk! Cholerny tonk! Pięćdziesiąt!
Rozdał sobie pięć figur – automatyczne zwycięstwo powodujące podwójną wypłatę.
– Wygrywa tylko wtedy, kiedy sam rozdaje – poskarżył się Jednooki.
Goblin zachichotał.
– Ty nie wygrywasz, nawet jak rozdajesz, Larwousty.
Elmo zaczął tasować.
Następne rozdanie potrwało dłużej. W przerwach w grze Kwasior powtarzał fragmenty opowieści o wcieleniu Białej Róży.
Przybłąkała się Pupilka. Jej okrągła, piegowata twarz nie miała żadnego wyrazu, podobnie jak oczy. Spróbowałem ją sobie wyobrazić w roli Białej Róży, lecz nie zdołałem. To do niej nie pasowało.
Rozdawał Kwasior. Elmo spróbował skończyć grę z osiemnastoma punktami, lecz Jednooki go załatwił. Gdy dokupił kartę, miał siedemnaście. Zgarnąłem karty i zacząłem je tasować.
– Jazda, Konował – drażnił mnie Jednooki. – Nie opieprzamy się. Mam dobrą passę. Jeden raz pod rząd. Dawaj mi asy i dwójki. – Piętnaście punktów na ręce albo mniej oznacza automatyczną wygraną, podobnie jak czterdzieści dziewięć lub pięćdziesiąt.
– Och, przepraszam. Złapałem się na tym, że poważnie potraktowałem te buntownicze zabobony.
– To sugestywny nonsens – zauważył Kwasior. – Układa się zgrabnie w całość, tworząc elegancką iluzję nadziei.
Spojrzałem na niego ze zmarszczonymi brwiami. Uśmiechnął się niemal nieśmiało.
– Trudno jest przegrać, jeśli się wie, że ma się przeznaczenie po swojej stronie. Buntownicy to wiedzą. Tak przynajmniej mówi Kruk.
Nasz wielki szef zbliżył się ostatnio z Krukiem.
– Będziemy musieli zmienić ich przekonania.
– Nie da rady. Można im dołożyć sto razy z rzędu, ale nie zrezygnują. Z tego właśnie powodu wypełnią swą przepowiednię.
– A więc nie wystarczy im dołożyć – mruknął Elmo. – Będziemy musieli ich poniżyć.
Mówiąc „my”, miał na myśli wszystkich walczących po stronie Pani.
Wyrzuciłem ósemkę na kolejny z niezliczonych stosów, które stały się kamieniami milowymi mojego życia.
– To się robi nudne.
Czułem niepokój, nieokreśloną chęć uczynienia czegoś. Czegokolwiek.
Elmo wzruszył ramionami.
– Gra pomaga zabić czas.
– To właśnie jest życie – wtrącił się Goblin. – Siedzieć i czekać. Ile czasu poświęciliśmy na to przez te lata?
– Nie liczyłem – poskarżyłem się. – Więcej niż na cokolwiek innego.
– Zaprawdę! – odezwał się Elmo. – Słyszę cichy głos. Powiada mi on, że moja trzódka jest znudzona. Kwasior, wyciągnij tarcze strzelnicze i… – Jego głos zagłuszyła lawina jęków.
Intensywne ćwiczenia fizyczne są w mniemaniu Elma najlepszym lekarstwem na nudę. Jeden bieg przez jego diabelski tor przeszkód uleczy cię albo zabije.
Kwasior posunął się w swym proteście poza obowiązkowy jęk.
– Będę miał wozy do rozładowania, Elmo. Tamci faceci powinni niedługo wrócić. Jeśli chcesz rozruszać tych błaznów, pożycz ich mnie.
Elmo i ja wymieniliśmy spojrzenia. Goblin i Jednooki wyglądali na zaniepokojonych. Jeszcze nie wrócili? Powinni być przed południem. Myślałem, że odsypiają. Z patrolu po rzepę wszyscy wracali w kiepskim stanie.
– Myślałem, że już są – stwierdził Elmo.
Goblin rzucił swe karty na stos. Zawisły na chwilę w powietrzu, podtrzymane jego mocą. Chciał, żebyśmy zobaczyli, że nam darował.
– Lepiej pójdę sprawdzić.
Karty Jednookiego popełzły przez stół, wyginając się jak gąsienice miernikowców.
– Ja się tym zajmę, Pyzaty.
– Ja zgłosiłem się pierwszy, Ropuszy Oddechu.
– Ale ja jestem starszy.
– Zróbcie to obaj – poradził im Elmo. Zwrócił się w moją stronę. – Ja skompletuję patrol. Ty zawiadom Porucznika.
Odrzucił karty i zaczął wywoływać imiona, po czym skierował się w stronę stajni.
Kopyta uderzały w piach nieustannym, dudniącym werblem. Przemieszczaliśmy się naprzód szybko, lecz ostrożnie. Jednooki pełnił straż, trudno jest jednak rzucać czary z końskiego grzbietu.
Mimo to nie daliśmy się zaskoczyć. Elmo zasygnalizował rękoma. Podzieliliśmy się na dwie grupy i skryliśmy w wysokim zielsku rosnącym przy drodze. Gdy pojawili się buntownicy, skoczyliśmy im do gardła. Nie mieli szans. Po kilku minutach ruszyliśmy w dalszą drogę.
– Mam nadzieję, że nikt z nich nie zacznie się zastanawiać, skąd zawsze wiemy, co oni zrobią – powiedział do mnie Jednooki.
– Niech myślą, że mamy szpiegów na pęczki.
– W jaki