To nie jest hip-hop. Rozmowy II. Jacek Baliński

To nie jest hip-hop. Rozmowy II - Jacek Baliński


Скачать книгу
do nas. Tak samo jest z moimi solowymi nagraniami, z tym że w ich przypadku nie widzę żadnych negatywnych opinii w necie, bo swoje rzeczy wrzucam na swój kanał, gdzie zaglądają ludzie przygotowani na pewne bodźce. Nie ma żadnych kwasów, które pojawiały się przy kawałkach Małych Miast, wydanych w wytwórni z określonym, nieco jednak innym od naszego, elektoratem. Czasem tylko ktoś zarzuca mi plagiat, od czego akurat specjalnie się nie odżegnuję. Nie mam problemu z tym, że zrobiłem coś podobnego do czegoś innego. Trzeba brać pod uwagę to, że konkretne rzeczy działają w konkretnych kontekstach.

      Odnośnie do krytycznych recenzji: mam świadomość, że – mimo tego, że robię pop – używam do niego narzędzi, które nie zawsze wszystkim muszą się podobać. Mój głos i jego barwa stanowią pewne ograniczenie. Niektórzy nigdy za nic mnie nie pochwalili, ale dla mnie to nie jest punkt odniesienia. Punktem odniesienia jest dla mnie kilka osób, którym ufam i wierzę w ich kompetencje, jak mój ojciec, Max Psuja czy choćby Łukasz Garlicki. Kiedyś dużo ważnych uwag na temat muzyki wynosiłem z ASP. Liczą się dla mnie również totalnie nieobiektywne oceny, jak na przykład ocena mojej dziewczyny. Krytyka ze strony byłego menedżera Mariusza Maurycego też miała na mnie wpływ. Nie podobały mu się ani ostatnia płyta Małych Miast, ani moje drugie solo. Wyciągam z tego konkretne wnioski. Sposobem na odcedzenie opinii, które po prostu leżą na ulicy, od tych, które są na serio opiniami, jest wniknięcie w to, kto je wygłasza. Warto nie przegiąć ani w jedną, ani w drugą stronę. Warto nie bazować na znajomych, którzy zawsze mówią, że jest super. Ojciec potrafi mi powiedzieć, że coś jest dla niego słabe albo że coś jest fajne. Moje płyty w mediach nie mają zajebistych recenzji, ale osobiście czuję, że mają zajebiste recenzje – dają mi je raperzy, których cenię, i ludzie, których gust jest zawieszony na solidnym autorytecie.

      Pozostając jeszcze przy opiniach – nie dziwi mnie, że one są mocno spolaryzowane. Ja w twoich ruchach dostrzegam świadomość i określoną wizję estetyczną, ale one niejako z definicji nie mogą trafić wszędzie. Sposób, w jaki został wykorzystany greenscreen w klipie do „Bluzy” z Janem-rapowanie i Solarem, okładka „Konia” ze zdjęciem konia i maleńkim napisem w gotyku „koń”, kod kreskowy na froncie okładki „Pleców pomników” – widzę w tym wszystkim fajną wizję artystyczną, ale po części jestem też w stanie zrozumieć ludzi, którzy na przykład okładkę twojej drugiej solówki odbierają jako słaby dowcip.

      Pod kątem ideologicznym mi to nie pasuje, ale muszę o sobie powiedzieć, że jestem raczej artystą niż nie-artystą. Wszystkie te rzeczy są konsekwentne wewnątrz i nie każdy dostrzega tę konsekwencję. Tutaj znowu wraca słowo spójność – chyba ono jest kluczem, kiedy walczy się o to, żeby opinia nabrała jednogłośnego charakteru.

      Fajnie, że zwróciłeś uwagę na ten kod kreskowy, którego umieszczenie na opakowaniu – mogłoby się wydawać – jest tylko przykrym przymusem. Ja uważam, że można do niego różnie podejść – zwłaszcza że koniec końców nie jest on obowiązkowy w widocznym miejscu. Na świecie już dawno wyczajono, że jak do prostej okładki – a takie właśnie lubię – doda się mały skomplikowany element, na przykład w prawym górnym rogu, to nagle ta okładka staje się „official”. To jak dodanie do kanału na YouTube „official”, tylko bez kiepskiego dopisywania „official”. Dla mnie to oczywiste jak dwa plus dwa równa się cztery – ale rozumiem, że nie dla wszystkich takie jest.

      Idąc dalej – mówiłeś, że miło wspominasz kilkuletni okres pracy w Alkopoligamii. Nie wszyscy wiedzą, że nie tylko nagrywałeś płyty dla tej wytwórni, ale byłeś również jej art directorem. Projektowałeś dla Alko’ okładki czy ciuchy.

      Relację wydawca–wykonawca oceniam jako dobrą – choć, patrząc na ostatnią płytę, mógłbym powiedzieć, że trochę rozeszły się nam drogi. Ta ocena w dużej mierze wynika ze zmiany naszych oczekiwań. Nie chcieliśmy być dalej tworem na marginesie polskiej sceny rapowej. Czuję, że zdobyłem w Alkopoligamii mega dużo doświadczenia i cieszę się z tego okresu. Najbardziej cieszę się ze znajomości z Mesem, Stasiakiem i Witkiem, bo chłopaki tworzą super ekipę. Ziomalskie relacje są u nich na pierwszym miejscu – i to jest niespotykane. Panowie są ziomalami i prowadzą małą firmę, co jest fajne, choć ja, jako pracownik, w pewnym momencie zapragnąłem większej organizacji i większej organizacji. Dlatego zmieniłem pracę, w międzyczasie zapoczątkowując różne zmiany, o których w jednej z piosenek napisał Mes. Alkopoligamia jest bardzo true – chłopaki się przyjaźnią, a ludzie z zewnątrz często myślą, że tam zrobiła się już jakaś korporacja. Jako artysta jednak w pracy dużo bardziej doceniam klimat bliższy korpo niż małej rodzinnej firmy. Lubię jasny podział zadań i lubię zasady w pracy. Tym niemniej praca w Alkopoligamii bardzo mi odpowiadała i im dalej od tego jestem, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to ważne doświadczenie.

      Brałeś też udział w trasie koncertowej z Mesem.

      Tak, zagrałem z nim pełny sezon koncertowy z albumem „AŁA.” od zimy 2016 roku do lata 2017. Pojechałem w tę trasę trochę przypadkowo, w zastępstwie za Raua. Jak dostałem propozycję, przystałem na nią ze względu na chęć zdobywania doświadczenia. Nie liczyłem, ile mogę na tym zarobić lub stracić. Po prostu – dostałem propozycję, kupiłem sobie dwa urządzenia do grania i za dwa tygodnie byłem już na pierwszym z kilkudziesięciu koncertów. Nie chcę nadepnąć teraz chłopakom na odcisk, ale – prawdę mówiąc – nie sądzę, żeby uczestnictwo w tych koncertach dawało mi coś pod kątem promocyjnym. To była jedna z pobudek. To trochę tak, jak się przychodzi z młodszym bratem na imprezę – pozna się go z różnymi ładnymi dziewczynami, ale one nie odbiorą go jako gościa do wzięcia. Nie była to sytuacja, w której dwóch typów poszło na imprezę i podrywało laski. Ale dla mnie to nic negatywnego, bo to nie była karta przetargowa. Liczyłem na to, że dowiem się, jak to jest być muzykiem. Żołnierzem wykonującym rolę, którą ktoś mu przypisał na scenie. I się dowiedziałem.

      Na tej trasie pierwszy raz znalazłeś się w roli odtwórcy czyichś pomysłów i melodii. Cenne doświadczenie czy można było sobie darować?

      Można było sobie darować, a jednocześnie cenne doświadczenie. Fajnie było zostać postawionym w określonych okolicznościach i odnaleźć się w nich. Wiem, że mam – albo przynajmniej miałem – łatkę osoby, z którą się trudno współpracuje. Dość długo byłem na etapie, w którym – będąc młodym i zmuszonym podejmować decyzje, do tego działając w chaosie – nie potrafiłem innym wyjaśnić, czemu coś ma być tak, a nie inaczej. Nie przekazywałem jasno informacji, a mimo to usilnie forsowałem swoją wizję, przez co ludzie mogli myśleć, że moje decyzje są niczym niepoparte. Mam trudny charakter i nie zawsze mam tak plastyczne podejście, jak bym chciał. Nie zawsze jestem otwarty na budowanie wspólnego planu; kiedyś nie byłem w ogóle. Skupiałem się na realizacji swojego planu i dążyłem do tego, żeby go zrozumieć. W przypadku trasy z Mesem natomiast przydzielono mi odgórnie jakąś rolę, powiedziano: „Masz i rób to”, co trochę mnie olśniło i dzięki czemu doszedłem do wniosku, że wcale nie jestem niezespołowym człowiekiem. Odnajdywałem się w niej, choć odgrywanie czyichś partii wykluczało się z moimi ambicjami.

      Na pierwszy plan naszej rozmowy wysuwa mi się wątek szeroko rozumianych relacji międzyludzkich, co skojarzyło mi się z jednym z twoich postów na Instagramie. Chwilę przed premierą „Dożyłem 25 lat i nie będę nic zmieniał” napisałeś: „Kolejny raz trochę przejechałem się w tej i tamtej sytuacji/osobie (…)”. Ogólnie rzecz biorąc – masz szczęście do ludzi?

      To słowo jest tutaj o tyle wadliwe, że czuję, że generalnie mam szczęście, mam wybitny zespół i współpracuję z ludźmi, których uważam za najlepszych. Czuję, że siatka kontaktów działa super – mówię również o wspomnianych wyżej – tym niemniej w relacji na przykład


Скачать книгу