To nie jest hip-hop. Rozmowy II. Jacek Baliński

To nie jest hip-hop. Rozmowy II - Jacek Baliński


Скачать книгу
pracy albo swój pomysł – to już nie będę ja. Oczywiście jestem otwarty na dyskusję i jestem w stanie pójść na pewne ustępstwa w imię dobrego projektu. Nie muszę za wszelką cenę zaznaczać swojej osoby. Nie zależy mi na tym.

      Co do zasady – jesteś osobą łatwą we współpracy?

      (zastanowienie) Trzeba byłoby zapytać o to moich klientów. Myślę jednak, że nawet jeśli mam konflikty wewnętrzne, to umiem zagryźć zęby, policzyć do dziesięciu – i dopiero potem odpowiedzieć. To spora zmiana względem tego, jak reagowałem przed laty. Kiedyś potrafiłem w rozmowach bez zastanowienia użyć wiązanki słów, które uznawane są za obelżywe. Teraz się pilnuję.

      Masz przyjęty odgórnie jeden model współpracy czy indywidualnie dogadujesz szczegóły z każdym z artystów?

      Od początku 2018 roku, czyli od kiedy w moim studiu pracuje Kuba Krzysztoń, który układa nam pracę, mamy przyjęty określony model współpracy, ale nie stosuję go wobec osób, z którymi działam od wielu lat i z którymi wiążą mnie relacje koleżeńskie. Trudno byłoby im powiedzieć: „Słuchajcie, teraz was zbriefujemy, potem podpiszemy umowę, a za piętnaście dni dostaniecie projekt, który w ciągu dwóch dni musicie zaakceptować”. Wprowadziliśmy jednak jasne zasady współpracy nie po to, żeby nam w studiu łatwiej się pracowało, tylko żeby nasi klienci mieli poczucie, że otoczyliśmy ich właściwą opieką, i żeby wiedzieli, że oddali swoją robotę w ręce ludzi, którzy zajmują się tym, na czym się znają najlepiej. Dzięki temu współpraca przebiega sprawniej.

      Kiedyś trafiało do mnie mnóstwo projektów, w których musiałem coś poprawiać po innych grafikach, bo wydawca dostawał od nich projekt graficzny na którymś etapie, a ci graficy nie mieli nawet pojęcia, że trzeba przejść jeszcze przez kolejne etapy, żeby móc oddać ten projekt do druku. Takie sytuacje były też dla mnie zapalnikiem, żeby zacząć prowadzić warsztaty dla projektantów. Jeśli ktoś chce robić okładki płyt, niech robi to profesjonalnie, bo inaczej generuje problemy dla innych i podwaja koszty dla wydawców.

      W kontekście wydawców – często napotykasz na ścianę, chcąc zrealizować projekt za kwotę X, a okazuje się, że budżet jest w wysokości jednej czwartej X?

      Od jakiegoś czasu już na wstępie pytam, jaki jest planowany nakład płyty i jaka jest cena wyjściowa za produkcję jednego egzemplarza. Bazując na swoim doświadczeniu, wiem już mniej więcej, jaki zakres opakowań możemy zrobić przy zaproponowanej cenie. Są klienci, którzy w ogóle nie patrzą na cenę końcową opakowania – tak jest w przypadku Ostrego. Z Ostrym robimy najdroższe wydania. Nie schodzimy poniżej dziesięciu złotych za sztukę, nawet pomimo tego, że łączny nakład „Życia po śmierci” wyniósł – przypomnę – ponad sto dwadzieścia tysięcy egzemplarzy, co odpowiednio zmniejsza przecież cenę jednostkową produkcji. Na szczęście mamy taki rynek i takich odbiorców, którzy pozwalają nam na robienie takich cudów, jakie robimy.

      Udaje mi się przeforsowywać moje projekty. W Polsce przyjęło się, że za produkty, które projektuję – przeważnie płyty CD – płaci się między trzydzieści a pięćdziesiąt złotych. To już jest spore ograniczenie i fakt, że udaje mi się znaleźć w tych widełkach z proponowanymi przeze mnie projektami w taki sposób, żeby całe przedsięwzięcie było opłacalne dla obu stron, uważam po kilkunastu latach pracy za sukces. Każdy projekt można tak rozdmuchać, że ktoś w końcu powie: pas, dlatego trzeba umieć zachować rozsądek. Sami kombinujemy z różnymi rzeczami. Wydanie winylowe „Hotelu Marmur” Taco Hemingwaya było potwornie drogim wydawnictwem, w którego produkcję było zaangażowanych siedem firm zewnętrznych. Musieliśmy zdecydować się na kilka tańszych zamienników, bo inaczej byśmy przedobrzyli – a mimo to płyta i tak wygląda imponująco.

      Winylowy „Hotel Marmur” został wydany w ramach serii Forin Limited, pod którym to szyldem skupiasz zaprojektowane przez ciebie, ekskluzywne wydawnictwa w limitowanych nakładach. Jako pierwszy album sygnowany przez Forin Limited ukazał się winyl Parias, do którego okładki powstały w trakcie wspomnianych przez ciebie wcześniej warsztatów w 2014 roku.

      Groh, czyli właściciel U Know Me Records, odnalazł w magazynie karton z czterdziestoma kopiami winyla Pariasu bez okładek. W związku z tym, że zrobiłem oprawę do pierwotnego wydania w 2011 roku, zwrócił się do mnie z pytaniem, czy mam zachowane tamte pliki graficzne. Stwierdziłem, że nie ma sensu powielać tego samego. Zaproponowałem Grohowi wydanie kolekcjonerskie. Zupełnie nowa jakość. Miałem wtedy jazdę na spotykanie się z ludźmi i wspólne, odręczne tworzenie. Wyselekcjonowałem kilkunastu młodych grafików z ponad stu trzydziestu, którzy się zgłosili, i przez tydzień spotykaliśmy się wieczorami w pracowni V9, pracując nad niepowtarzalnymi okładkami. Nikt się nie spinał, formuła była bardzo otwarta. Później tych czterdzieści unikalnych płyt trafiło do sprzedaży – zniknęły w kilkanaście minut, mimo że każda kosztowała czterysta złotych.

      W formule Forin Limited wydawane są rzeczy, na które mam większy niż zwykle wpływ i do których niekiedy dokładam własne pieniądze, bo koszt wynagrodzenia za produkcję i poświęcony czas nie są współmierne do tego, ile się na tym zarabia. Oprócz Pariasu i Taco, zrobiliśmy też chociażby wydania CD „Monochromy” Weny i Quiza czy „Syna Słońca” Sarcastu. Bardzo miło wspominam te dwa projekty.

      Pamiętasz, kiedy zacząłeś być zadowolony z własnych okładek? Pierwszej okładki z 2000 roku do płyty „3:44” dla zespołu Kaliber 44 nie uważasz dziś za arcydzieło.

      Nie wiem; musiałbym mieć przed sobą listę okładek, które stworzyłem. Kiedyś taka lista była na moim fanpage’u, ale później ją usunąłem – myślę, że to całkiem dużo mówi o moim podejściu. Nie chcę patrzeć na swoje dokonania i budować sobie pomnika na zasadzie: „Patrzcie, ale jestem zajebisty! Już tyle zrobiłem, a zrobię jeszcze więcej!”. Zupełnie nie o to w tym chodzi – choć być może w dzisiejszych czasach powinno się wyskakiwać z lodówki. Ja wolę jednak myśleć o następnym projekcie zamiast skupiać się na tym, co było. Jeśli ktoś patrzy na moje prace i wywołuje to w nim jakieś pozytywne reakcje, jest mi oczywiście niezmiernie miło, ale ja nigdy nikogo nie nakłaniałem, żeby mnie lubił. Szacunku nie zdobywa się ani siłą, ani byciem nachalnym. Prędzej sumiennością i tworzeniem kolejnych rzeczy na coraz wyższym poziomie.

      Kiedy właściwie projektowanie okładek stało się twoim głównym zajęciem? I druga rzecz: kiedy ludzie – chociażby ze środowiska graficznego – przestali patrzeć na twój zawód z przymrużeniem oka?

      Na drugie pytanie odpowiem tak: widzę po swoich znajomych, którzy kiedyś się ze mnie śmiali, że dziś swoje studia graficzne też nastawiają na robienie okładek płytowych. Fajnie, ale dziesięć lat później niż ja. Być może przekonali się do okładek w momencie, gdy wreszcie pojawiło się w nich więcej pieniędzy i można na nich zarobić.

      Jeśli chodzi o pierwsze pytanie – na co dzień zajmuję się kreowaniem wizerunków: marek, produktów, artystów. W pewnym momencie musiałem zdecydować, w którą stronę chcę pójść i jak chcę rozreklamować swoją osobę. Pracuję na sukcesy innych ludzi, wprowadziłem na rynek kilkanaście marek, które doskonale sobie radzą, i oszacowałem, że najbardziej nośnie własną markę jestem w stanie pokazać, robiąc okładki płytowe, co jednocześnie sprawia mi przyjemność. Za pośrednictwem projektów dla Adama czy innych artystów, o moim istnieniu siłą rzeczy dowiedziało się kilkaset tysięcy ludzi.

      Wspomniałeś o wprowadzaniu marek na rynek.

      Od kilku lat najbardziej związany jestem z Green It jako brand manager. Mieliśmy poprzestać na otworzeniu trzech knajp, a w chwili, gdy z tobą rozmawiam, mamy już osiem. Uczestniczyłem w procesie tworzenia wizerunku i wprowadzania restauracji w największych


Скачать книгу