To nie jest hip-hop. Rozmowy II. Jacek Baliński

To nie jest hip-hop. Rozmowy II - Jacek Baliński


Скачать книгу
On rozchodził się nieco viralowo. Po pierwszej płycie długogrającej [„MM” z grudnia 2014 roku – przyp. red.] dostaliśmy zaproszenia na festiwale i grano nas w różnych stacjach radiowych, a my nadal sądziliśmy, że nic z tego nie będzie i że nie warto na przykład inwestować w klip. Uważaliśmy, że to nieistotne – zresztą w ogóle muza jest nieistotna dla świata. To abstrakcyjna wartość. Myślę, że takie podejście do muzy jest spoko, lecz tylko do pewnego stopnia.

      Żeby móc robić komercyjnie takie projekty jak Małe Miasta, w pewnym momencie trzeba zdobyć się na odwagę. U nas – mam wrażenie – trochę pokutowała nazwa i fakt, że pochodzimy właśnie z niewielkich miasteczek. To jest małomiasteczkowe nastawienie – to, że ludzie sądzą, że ogranicza ich wyobraźnia, a nie to, jaki jest popyt ani jaki jest punkt wyjścia. Gdybyśmy bardziej w siebie uwierzyli, moglibyśmy puszczać nasze nagrania innymi drogami. Po pierwszym longplayu trochę się odcięliśmy od dotychczasowej formuły i zapragnęliśmy zrobić płytę bardziej hiphopową [„Koń” z 2015 roku – przyp. red.]. Podeszliśmy do niej producencko, zaprosiliśmy wielu gości.

      W dniu premiery trzeciej płyty, czyli „Plecy pomników” z 2018 roku, napisałeś na swoim fanpage’u: „Jestem w chuj dumny z tego albumu. Uważam, że udało się nam z Matim zredukować oczekiwania komercyjne i po prostu zrobić swoje jak najlepiej”.

      Tak, bo przy „Koniu” z zespołu, który miał niszowy potencjał, chcieliśmy zrobić zespół, który będzie skuteczny. To trochę nie wyszło i się rozjechało, choć nie uważam, że ta płyta jest słaba. Zabrakło nam chyba równowagi, a chcieliśmy przeskoczyć dwa schodki. Po prostu po „MM” nie poprowadziliśmy konsekwentnie tego, co zaczęliśmy, i nie wyprowadziliśmy nas do miejsca, w którym zespół samoistnie nabrałby skuteczności. Zamiast tego stwierdziliśmy, że zanegujemy to, co było dotychczas, i zrobimy album, który wprost powie, o co chodzi, i na którym będzie się dużo dziać.

      Wspomniałeś, że na „Konia” zaprosiliście wielu gości. Mam wrażenie, że oni przyćmili wam ten album – gdziekolwiek o płycie nie pisano, koncentrowano się na tym, że na płycie znaleźli się Taco Hemingway czy Paluch, a nie na tym, że jest to płyta Małych Miast.

      Po czasie zresztą wydaje mi się zabawne, że zrobiliśmy taką a nie inną płytę, a mimo to w ogóle jej nie skonsumowaliśmy, bo wszystkie single, które wypuściliśmy, były bez featuringów. Podejrzewam, że zdecydowana większość fanów Palucha nawet nie wie o tym, że on coś z nami zrobił.

      Przy następnej, ostatniej dla Alkopoligamii płycie Małych Miast poszliśmy do wytwórni już z innym nastawieniem. „Plecy pomników” powstały po naszych różnych wnioskach z poprzednich wspólnych – i nie tylko – nagrań. Przy mojej pierwszej solówce, którą wydałem sam, zadziałało to, że zainwestowałem w nią dużo więcej niż w najśmielszych planach mógłbym oczekiwać. Zrobiłem to nie dlatego, że sam mam ambicje wydawnicze, tylko dlatego, że byłem przekonany, że nikt nie wyda mi tego tak, jak bym chciał. Zarobiłem na tej płycie i byłem z niej zadowolony, przez co nie miałem skrupułów przy kolejnych Małych Miastach. Powiedzieliśmy chłopakom w wytwórni, że nie chcemy już dłużej być ciekawostką ani stać z boku. Chcieliśmy to zrobić na serio – jeśli da się w Polsce zrobić rapowy produkt, to czemu my nie mielibyśmy być takim produktem, skoro piszemy fajne piosenki. To nie do końca mogło zadziałać na mocy poprzedniego układu z Alko’, więc poszliśmy drogą środka. Podejrzewam, że chłopaki nie są do końca zadowoleni z promocji tej płyty; tak samo jak my.

      Wróćmy jeszcze na chwilę do featuringów. Wnioskując nie tylko po doborze gości na płycie „Koń”, ale też chociażby po tym, że jesteś pewnie jedyną osobą, która ma na swoim koncie wspólne utwory zarówno z Ralphem Kaminskim, jak i Rogalem DDL, można odnieść wrażenie, że zależy ci na tym, żeby raczej ludzi łączyć, a nie ich dzielić.

      Z jednej strony tak, a z drugiej – dostrzegam pewne granice. Przez to, z jakiego środowiska muzycznego się wywodzę i jak długo nagrywam, mam dużą świadomość, że takie połączenia to delikatne kwestie. Dla mnie to mega atut, że akurat na moich produkcjach występuje pomieszanie z poplątaniem. Nie chodzi o fascynację odmiennością, tylko o to, czy ktoś robi ciekawą muzę – dlatego na przykład nagrałem płytę z Frostim Rege [„Tego nie widać, to słychać” z 2019 roku – przyp. red.]. W ulicznym rapie podoba mi się egzotyczność; ludzie wywodzący się z tego nurtu są agresywni w studiu, co mi się nigdy nie zdarza. Docieram do osób o skrajnie różnych osobowościach i wizerunkach, ale łączymy się na zasadzie jakiegoś podobieństwa. Nie chodzi o poznawanie innych ludzi dla samej hecy poznawania.

      W tym kontekście możemy pośrednio nawiązać jeszcze do tego, o czym mówiłeś wcześniej – a mianowicie, że lubisz radykalne zmiany w tworzonej przez siebie muzyce. Spotkałem się z wieloma opiniami, że jesteś gościem podążającym za modami. Jak była moda na indie rock, to robiłeś indie rock. Jak nastała moda na rap, to zacząłeś robić rap.

      W muzyce powszechne jest bazowanie na określonej stylówce; ona jest bardzo ważna. Sukces prędzej osiągnie wykonawca z bardzo konsekwentną stylówką i chujową muzyką niż na odwrót. Jeśli chodzi o moją stylówkę, to uważam, że mam w niej dużą płynność, bo to właśnie płynność mnie fascynuje, choć niesie ze sobą trochę niejasny komunikat dla ludzi. Zawsze podchodziłem do muzyki szczerze. Mogę się przebrać w jakąś stylówkę, ale to ja się w nią przebieram. Nikt mi tego nie dyktuje i nigdy nie bałem się mocnych zmian. Nigdy nie byłem konsekwentny wobec gatunku, ale obracałem stylówkami jako artysta, a nie PR-owiec. Pozorny autentyzm na tym cierpi, ale autentyzm można rozumieć na kilka sposobów. Przeciętny odbiorca muzyki kojarzy go z byciem konsekwentnym i dla większości osób szczytem autentyzmu był Peja przed udziałem w dużym programie telewizyjnym, a dla mnie Peja nabiera jeszcze więcej autentyzmu wtedy, kiedy zaczyna się zmieniać, bo człowiek nie jest stworzony do tego, żeby mówić cały czas to samo.

      Nie zdarzało ci się nigdy złapać na tym, że – mniej lub bardziej świadomie – podążasz za modą?

      Nie, ale bardzo często mówiono mi, że pewne zmiany następują u mnie zbyt szybko. Jest natomiast jedna rzecz, w którą w pewnym momencie wyrachowanie nie poszedłem: auto-tune. Kiedy wyczułem, że auto-tune i wszelkiego rodzaju efekty na wokalu są przyjmowane jako markowanie i tuszowanie braku umiejętności, zrezygnowałem z ich używania i wcale nie żałuję tej decyzji, bo głos jest poważnym narzędziem i warto nie rezygnować z niego na rzecz produkcyjnych zabiegów. Z auto-tune’a zatem zrezygnowałem świadomie, ale jeśli pytasz o wyrachowane podejście w stylu: „zrobię coś, bo tak jest modnie”, to nigdy mi się to nie zdarzyło – ale chciałbym zdobyć się kiedyś na większe wyrachowanie w tej materii. Dostrzegam, że ludzie, którzy idą tym tokiem myślenia, raczej nie dają po sobie tego poznać, nie wypuszczają żadnych sygnałów, tylko po prostu osiągają sukces – a to sukces jest premiowany. Przy naprawdę modnej, dopasowanej do czasów stylówce nie płaci się za nią podatku od autentyzmu. Skala sukcesu przyćmiewa jakiekolwiek negatywne zdania. Ja dla jednego opiniotwórcy bywam zbyt postępowy, a dla innego – za mało przekonujący. Póki co, częściej żałuję, że nie rozwijałem jakiejś myśli, która była mało skuteczna jak na swój czas, a ostatecznie okazywało się, że to się przyjęło. Dużo ludzi wytykało mi na przykład, że trudno stwierdzić, czy rapuję, czy śpiewam. Teraz to jest na czasie, a ja gdzieś pomiędzy nauczyłem się już rapować.

      Jak sobie radzisz z krytyką? W jednym z wywiadów mówiłeś, że masz sobie trochę za złe, że ani ty, ani nikt inny nie przeciwstawiliście się dość zmasowanemu hejtingowi, który pojawił się chociażby przy „Koniu”. Przed naszym spotkaniem przeczytałem też kilka recenzji różnych


Скачать книгу